Nie ma co ukrywać - Avatar: Ogień i popiół to tytuł, który jest bardzo długi. Produkcja trwa trzy godziny i piętnaście minut. Disney jednak w swoich produkcjach uwielbia zawierać sceny po napisach. Czy tak też jest w tym przypadku?
James Cameron od lat udowadnia, że gra według własnych zasad. Po rekordowym Titanicu kazał czekać ponad dekadę na Avatara, a potem kolejne lata na Istotę wody. Teraz tempo wyraźnie przyspieszyło, bo Avatar: Ogień i popiół trafia do kin zaledwie kilka lat po poprzedniej części. Nic więc dziwnego, że widzowie zastanawiają się, czy reżyser zdecyduje się na modną dziś scenę po napisach, która przygotuje grunt pod kolejne odsłony sagi.
Krótka i konkretna odpowiedź brzmi: nie. Avatar: Ogień i popiół nie zawiera żadnej sceny w trakcie ani po napisach końcowych. Gdy seans dobiegnie końca, historia na ten moment się zamyka - bez dodatkowych teaserów czy ukrytych zapowiedzi. To w pełni świadoma decyzja twórcy. Cameron nigdy nie stosował scen po napisach w serii Avatar, a także tym razem pozostał wierny swojej filozofii. Choć scenariusze do Avatara 4 i Avatara 5 są już gotowe, los kolejnych części nadal zależy od wyników finansowych.
Zapraszamy do zapoznania się również z naszą recenzją najnowszego filmu Jamesa Camerona.
Avatar: Ogień i popiół, trzeci film z cieszącej się ogromnym powodzeniem serii „Avatar”, będzie miał swoją premierę w grudniu 2025 r. James Cameron ponownie zabiera nas na Pandorę w nową, porywającą przygodę, podczas której spotkamy byłego żołnierza, a obecnie przywódcę Na'vi, Jake'a Sully'ego (Sam Worthington), wojowniczkę Na'vi Neytiri (Zoe Saldaña) oraz pozostałych członków rodziny Sullych.
Źródło: yahoo.com / ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.