Amerykańska polityka ma długą historię mieszania się w krajową kinematografię i wartości które powinna ona przekazywać. To właśnie kraj uznawany za świątynię demokracji nieraz pętał filmowców różnymi ograniczeniami związanymi z dominującą wówczas linią ideologiczną. Kino jednak, jak niemal każda inna sztuka lubi wymykać się ograniczeniom. Pytanie jednak jest następujące: czy powrót Donalda Trumpa do Białego Domu takowe przyniesie?
Nie od dziś wiadomo, że "american dream" to pojęcie wręcz autoironiczne. Mieniące się oazą wolności Stany Zjednoczone mają za sobą dość długą historię wpływania na przekaz tamtejszego kina. Nie ograniczało się ono jednak wyłącznie do pokojowego promowania określonych filmów - od 1934 roku obowiązywał konserwatywny kodeks Haysa, w latach 40. opublikowano tzw. czarną listę Hollywood, na której znaleźli się scenarzyści, reżyserzy, aktorzy, członkowie branży filmowej i szeroko pojętego show-biznesu, podejrzewani o sprzyjanie i działanie na rzecz amerykańskich komunistów. Za sprawą słynnego senatora do powyższych wydarzeń niedługo później dołączył maccartyzm, sprawnie żerujący na obawach amerykańskiego społeczeństwa przed sowieckimi wpływami.
No dobra, to wszystko było jednak sto lat temu - co to w ogóle ma do współczesności? Ano ma. Politycy mają coś wspólnego z kinem, nawet jeśli czasami się wzajemnie zwalczają. Obie strony czują nastroje społeczne i wykorzystują je (mniej lub bardziej moralnie) do własnego sukcesu - tak jak w historii filmu niemal każde czasy mają tytuły, które się określa "obrazami epoki", tak i politycy starają się czytać istniejące w społeczeństwie nastroje, adaptować się do nich i konstruować przekaz, dzięki któremu zyskają popularność i władzę. Wracając do Białego Domu, Donald Trump zastaje Amerykę popękaną i szalenie podzieloną, do czego (co oczywiste) sam się przyczynił.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Demokraci opierali sporo ze swojej narracji na straszeniu jego powrotem, a kino skutecznie ten strach katalizowało. Powstało sporo dokumentów podsycających (głównie uczciwie i bez przerysowań, ale wciąż) niechęć do Trumpa, ale też kilka filmów fabularnych między wierszami nawiązujących do trumpizmu. Jednym z mniej znanych jest Amerykańska rzeź z 2022 roku, która za głównych bohaterów bierze sobie dzieci nielegalnych imigrantów, postawione przed wyborem pomiędzy aresztowaniem (na rozkaz tamtejszego gubernatora) a wolontariatem w podejrzanym ośrodku dla osób starszych. Wszystko jest podane w gatunkowym sosie horroru i komedii, ale dotyka jak najbardziej realnego problemu - jednym z fundamentów kampanii Trumpa był postulat zamknięcia granicy dla nielegalnych imigrantów, deportowania tych, którzy się dostali, a w przestrzeni medialnej dominowała i dominuje narracja wiążąca ich z chaosem, gangami, narkotykami, przestępczością, czy prognozami upadku amerykańskiego narodu.
Na wody współtworzonych i spotęgowanych przez Trumpa podziałów wypłynął też Alex Garland, proponując dystopijny, choć tak naprawdę niezwykle bliski obraz Ameryki w swoim najnowszym dziele, Civil War. Reżyser zabiera widza do wnętrza trawiące kraj wojny domowej, w której walczące ze sobą stronnictwa stanowią secesjoniści w postaci Sił Zachodnich Teksasu (w którym właśnie wygrał Trump) i Kalifornii (tam wygrała Harris) oraz siły rządowe na czele z prezydentem. Siłą tego filmu jest brak patetycznej i płytkiej narracji, choć nie jest żadną tajemnicą, że Civil War eksploruje najnowszą historię kraju, pokazuje możliwą odpowiedź na pytanie o to co by było, gdyby wszelkie czarne wizje wobec podziałów amerykańskiego społeczeństwa wreszcie się ziściły. Co najciekawsze, Garland nie robi kina stricte wojennego, z milionem czołgów na ulicach - konflikt przez niego obrazowany ma twarz amatorskich bojówek z bronią w ręku, zwykłych ludzi, którzy albo czynnie biorą udział w walce, albo którzy biernie akceptują stan rzeczy. Pytanie zadane bohaterom filmu przez postać Jessego Plemonsa "jakimi Amerykanami jesteście?" staje się czymś więcej niż zwykłym dialogiem. Dosadnie uświadamia, że nie trzeba być profesjonalnym żołnierzem wysyłanym na wielkie wojny, żeby odczuwać potrzebę zabijania w obronie wartości swojego kraju. Civil War nie uderza bezpośrednio w Trumpa, uderza w promowaną przez niego ideologię siły i militaryzacji, podział na tradycyjnych Amerykanów i tych zagrażających trwałości kraju (w tym imigrantów).
Pora wreszcie pochylić się nad najświeższym i bezpośrednio dotyczącym głównego zainteresowanego tytułem. Mowa oczywiście o Wybrańcu Aliego Abbasiego, którego krajową dystrybucję Trump próbował poprzez swoich prawników zatrzymać. Jak to jednak bywało nieraz w historii kina (np. w przypadku Obywatela Kane'a), działania te raczej wzmocniły zainteresowanie tytułem. W środku politycznego sporu łatwo było oskarżać irańskiego reżysera o próbę obrzydzenia Trumpa wyborcom. Jak już wiemy, nawet zakładając, że ten plan był prawdziwy, to spalił na panewce. Wybraniec jednak jakościowo broni się lepiej, niż możnaby przypuszczać. Reżyser nie humanizuje przyszłego prezydenta na siłę, pomija kompletnie obecny etap jego życia, koncentruje się na momencie, kiedy był on trochę młodszym, ambitnym biznesmenem walczącym o wielkość, którego "mroczną stronę" uwolnił i popchnął na szerokie wody Roy Cohn we własnej osobie. To świetny obraz postępującego zepsucia, bezwzględnego korzystania z mechanizmów wręcz dzikiego kapitalizmu, kształtowania się wartości, na którym Trump zbudował swoją markę i kapitał polityczny - atak, atak, atak.
Zwycięstwo nowego-starego prezydenta stawia pytania dotyczące potencjalnych oscarowych nominacji dla Wybrańca. Choć moim zdaniem zasługuje on na przynajmniej trzy nominacje (za role męskie na obu planach plus charakteryzację), bukmacherzy oraz branżowe media sytuują Sebastiana Stana i Jeremy'ego Stronga nieznacznie poza głównymi piątkami nazwisk, które mają zawalczyć o Oscary. Opcji, które widzę, jest kilka: Akademia może strachu przed Trumpem pominąć Wybrańca całkowicie, albo kompletnie odwrotnie - w ramach chęci zaznaczenia niezależności i aktu protestu obsypie ten film nominacjami. Istnieje też trzecia możliwość, podniesiona przez twórców profilu Sezon nagród filmowych - wśród ścisłego grona twórców walczących o Oscara może być większa reprezentacja kobiet i osób niebiałych.
Choć nie spodziewam się, że powrót Donalda Trumpa na fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych sprawi, że kino będzie w agonalnym stanie, zbliżam się ku wersji, że film będzie sztuką coraz radykalniej reagującą na postępujące w tym kraju zmiany. Skoro Amerykanie ponownie uwierzyli w wizję zbudowaną na archetypie silnego, dumnego, białego, rasistowskiego, antyimigranckiego, zwalczającego "woke" i poprawność polityczną kraju, podziały nie będą miały końca. A dopóki one istnieją, dopóty kino będzie mieć solidne, społeczne paliwo do opowiadania historii.
ilustracja wprowadzająca: kadr z filmu Wybraniec
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.