Rok 2016 obfitował w mnóstwo znakomitych filmów. Warto więc zastanowić się, które z nich wypadły najlepiej. Jesteśmy świadomi, że tworzenie zbiorczego rankingu nastręcza wiele trudności. Pierwszym z brzegu jest wieczny problem związany z priorytetami, jakie mieli poszczególni twórcy podczas tworzenia. Jak przeciwstawić dzieło artystyczne letniemu blockbusterowi? Uznaliśmy, że najlepiej będzie stworzyć pewne kompromisy, uwzględniając te projekty, które w największym stopniu przyczyniły się do wzbogacenia gatunku, do jakiego przynależą. Co jasne, nie da się tego założenia spełnić w stu procentach, ale z pewnością urozmaici listę i zmniejszy ilość pokrzywdzonych fanów danego nurtu. Jak nam się udały te starania? Oceńcie sami!
Opinia o polskich komediach jest, jaka jest. Ciężko zresztą powiedzieć, że niezasłużona. Jednak od czasu do czasu trafia się pozycja, która potrafi rozśmieszyć. Do tego typu chlubnych wyjątków od reguły należy właśnie film Mitji Okorna. Ciekawa historia dwojga zupełnie odmiennych ludzi, ciekawe, nieprzyprawiające o wrzody żołądka dialogi, aktorstwo w większości na poziomie – zupełnie jak nie u nas, prawda? Z tego też powodu poczuliśmy się zobligowani, aby tym właśnie filmem otworzyć nasze zestawienie.
Wielu uważa, że trzecia odsłona jest najsłabszą z serii o sympatycznej pandzie. Ale czy na pewno nie jest to przekora? W końcu nadal dostajemy od twórców pogodną historię z morałem, który nie jest wciskany na siłę, zaś poziom humoru nie odbiega specjalnie od poprzedników. Dopracowana pod względem wizualnym i treściowym animacja jest znakomitą propozycją dla młodych widzów i nie ma specjalnego problemu z przebiciem się do trzydziestki.
Druga animacja na liście. Wyróżnia się w głównej mierze wspaniałą, oryginalną stylistyką oraz bardzo dojrzałym podejściem do tematu. Twórcy ze studia Laika nie idą tropem większości współczesnych przedstawicieli gatunku – nacechowanych nierzadko nadmiernym infantylizmem czy pretensjonalnością – szlifując własną wizję. I choć nie brak tej produkcji wad – jak chociażby kiepsko nakreśleni antagoniści – wciąż jest to naprawdę mocna pozycja, i to nie tylko dla naszych najmłodszych.
Jak ożywić jedną z klasycznych disnejowskich bajek? Jon Favreau uznał, że sposobem na to jest stworzenie wersji aktorskiej, a zwierzętom podkładać głosy będą znani aktorzy. I rzeczywiście, koncepcja dała radę. Bill Murray, Ben Kingsley, Idris Elba, Scarlett Johansson, Christopher Walken – oni wszyscy wywiązali się z zadania wyśmienicie. Film nie próbuje być w żaden sposób odkrywczy, nie przeciera nowych szlaków. Jest to po części zaletą – w końcu znowu możemy poczuć ten niepowtarzalny klimat – choć z drugiej strony siłą rzeczy to po prostu remake, choć udany jak mało który.
Złośliwie można powiedzieć, że oparta na faktach historia dwójki młodych ludzi handlujących bronią jest pod pewnymi względami takim ubogim krewnym Wilka z Wall Street (nawet Jonah Hill ponownie pojawia się w jednej z dwóch głównych ról). Wciąż jednak to mocna, naprawdę dobrze nakręcona produkcja, której może brakuje głębi, lecz nadrabia to solidnym podejściem do tematu. Hill z Tellerem robią swoje, a twórcy szanują widza, nie męcząc go przy tym zbędnymi dłużyznami. Całość składa się na jedną z ciekawszych pozycji roku.
Niezwykle oryginalna produkcja. Historia kobiety, która po kłótni z narzeczonym i samochodowym wypadku trafia do schronu, gdzie dowiaduje się o rzekomej katastrofie, przed którą miała zostać ocalona. To kameralna, niepokojąca opowieść, trzymająca widza w napięciu dzięki sprawnie poprowadzonej narracji i wiarygodnemu aktorstwu – szczególnie dobrze sprawdza się tutaj John Goodman (tak rzadko widzimy go w poważnej roli!) jako twórca schronu oraz Mary Elisabeth Winstead w roli targanej wątpliwościami głównej bohaterki. Wraz z rozwojem fabuły i nam udzielają się owe wątpliwości. Koniec końców nie mamy nawet pojęcia, co to za katastrofa nastąpiła nagle „na zewnątrz”, a jedynym dowodem na to, że w ogóle coś takiego występuje, są zapewnienia byłego żołnierza i twórcy bunkra.
Chyba będziemy musieli przywyknąć do obecności Jake’a Gyllenhaala we wszelkich topowych zestawieniach przez następne kilka lat. W tym przypadku czaruje wszystkich, wcielając się w rozbitego psychicznie człowieka, który nie może się podnieść po utracie bliskiej mu osoby. Nie jest to dzieło tak udane, jak mogłoby być, nie wszystkie zabiegi wypaliły, a osobista rehabilitacja złamanego człowieka była wałkowana w Hollywood tyle razy, że wyrobiony widz nie ma szans się zaskoczyć. Jednak dla samej obsady i drugiej połowy projekcji nadal warto obejrzeć ten film.
Miejsca w trzydziestce odmówić nie można również najnowszemu filmowi Quentina Tarantino. Z pewnością nie jest to tym razem wielkie arcydzieło na miarę Pulp Fiction czy Wściekłych Psów, jednak nie można odmówić produkcji swoistego uroku, jaki znaleźć możemy tylko u tego twórcy. Gęsty klimat, niespieszne dialogi, bardzo szczegółowe kreowanie charakterystyk postaci, jak na dzisiejsze blockbustery – a to wszystko podlane krwistym sosem. Wielu krytyków zarzuca temu obrazowi wtórność, wytykając Nienawistnej ósemce stosowanie zbyt wielu autocytatów, sporo wątpliwości jest także co do fabuły (szczególnie po tym, gdy dowiadujemy się, „kto zabił”). Trzeba przyznać, że przynajmniej w jakimś stopniu jest w tym nieco racji. Ale to wciąż jest bardzo porządne, mocne kino, a wiele scen ma niemalże poziom najlepszych dzieł Tarantino – mowa tu chyba przede wszystkim o budowaniu napięcia w pierwszej połowie seansu.
Trzeba przyznać, że mamy tutaj chyba do czynienia z najlepszym horrorowym sequelem co najmniej ostatnich lat. Owszem, z łatwością da się w nim odnaleźć sporo wtórności w stosunku do pierwszej części, typowa hollywoodzka zasada zwiększenia intensywności sequeli również tutaj działa. Pomimo tego – częściowo zapewne dzięki rzetelnym materiałom bazowym, częściowo dzięki sprawnej realizacji – tym razem jest co oglądać. James Wan kolejny raz udowodnił, że na czym jak na czym, ale na tworzeniu „straszydeł” zna się jak mało kto!
I znowu Jake Gyllenhaal, tym razem u boku znakomicie mu partnerujących m.in. Amy Adams i Michaela Shannona (być może rola życia). Trzecią dziesiątkę zamyka oryginalna historia, w której fikcja literacka przeplata się z rzeczywistością. W brutalny sposób rozprawia się z nihilistyczną amerykańską wyższą klasą, która tonie w luksusie i dobrobycie, w iście hitchcockowskim stylu rozbijając fasadę tej maski jedną pulpową książką. Zdecydowanie godne polecenia, choć nieco chimeryczne widowisko.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.