Pamiętam, jak w 2014 roku do kin wszedł John Wick. Miałam 13 lat i już wtedy kino było jednym z moich ulubionych miejsc. Pamiętam plakat – miał ładne morskie kolory, a na nim widniał Keanu Reeves, którego już wtedy kojarzyłam z Matrixa. Sam tytuł mnie nie zainteresował – ani wtedy, ani nigdy później. Nie sądziłam, że będzie to film, który zdobędzie tak dużą popularność, a tym bardziej że powstaną kolejne części. Dziś to nie tylko seria, a całe uniwersum, do którego dołączyła właśnie Ballerina.
Ludzie kochają filmy akcji. Sama nie jestem ich fanką, ale potrafię zrozumieć tę fascynację. Kino spełnia w końcu wiele funkcji, a jedną z nich jest po prostu dostarczenie widzom rozrywki. Akcyjniaki nadają się do tego idealnie, bo prawdopodobnie to jeden najmniej wymagający gatunek, jaki kiedykolwiek wymyślono. Takie filmy nie potrzebują mieć skomplikowanego, czy nawet w pełni logicznego scenariusza – wystarczy jedynie motywacja głównego bohatera do działania, efektowne sceny walki, a najlepiej, żeby do tego jeszcze obsadzić ładnych ludzi, na których można popatrzeć na ekranie. A Ballerina. Z uniwersum Johna Wicka wszystko to ma, więc fani Johna Wicka powinni być usatysfakcjonowani i przyjąć nowego członka tej rodziny z otwartymi ramionami. I – sądząc po reakcjach – tak właśnie jest. A to znaczy, że twórcy dobrze się spisali, bo jednak jest to ich najważniejszy target.
Nie widziałam żadnej z części Johna Wicka, ale sporym atutem Balleriny jest to, że okazało się, że nie trzeba było – wszystko zostało mi wytłumaczone na tyle jasno, że mogłam śledzić tę historię bez zagłębiania się w tło całego uniwersum. A co przekonało mnie do seansu? Jako że jestem stuprocentowym wzrokowcem, w przypadku Balleriny plakat zrobił swoje. I nie tylko ze względu na jego wygląd i ładne kolory (choć i to było udane, a nie ukrywajmy – dobry plakat to już połowa sukcesu), ale zachęcała mnie również obsada. Z Anjelicą Huston na czele, która już w tej serii się pojawiła, a tym razem jej postać dostała więcej uwagi. I była to świetna decyzja, bo aktorka w roli rosyjskiej mafiozki sprawdza się tak dobrze, że to aż podejrzane. Choć mam wrażenie, że przyćmiła nieco główną bohaterkę, Ana de Armas poradziła sobie równie dobrze. W tym momencie muszę więc przyznać – ani warstwa wizualna, ani obsada mnie nie zawiodły. Ba, to chyba największe zalety tego filmu.
To, co w Ballerinie absolutnie mnie zachwyciło, to wybór lokacji. Piękne widoki Czech i Węgier zrobiły ogromne wrażenie, a przebijające się co jakiś czas fioletowe barwy zapadały w pamięć. Jednak szczególne uznanie należy się Romainowi Lacourbasowi, bo zdjęcia w tej produkcji były tak ładne, że moje oczy cieszyły się przez większość filmu. A nie jest to częsty atut filmów akcji. No i sceny walki – szczególnie końcówka z miotaczem ognia. Przy takich choreografiach jest szansa, że dla ostrzyciela to była męczarnia. Ale efekt był imponujący, więc raczej było warto.
Problemem Balleriny jest oczywiście dość dziurawy scenariusz, ale nie każdy film akcji jest jak Kill Bill i (niestety) jak już wspomniałam – w tym gatunku nie jest to najistotniejszy element. Grzechem jednak byłoby nie wspomnieć o tym fakcie. Natomiast najważniejsza w tym gatunku powinna być właśnie akcja. I tutaj też mam swoje „ale”. O ile druga połowa filmu była pełna dynamiki i energii, szczególnie podczas konfrontacji Eve z przeciwnikami, o tyle w pierwszej godzinie było znacznie gorzej. Więcej było oczekiwania na emocje niż samego napięcia i akcji. W produkcji tego typu, gdzie powinno roić się od intryg i bójek, jest to jednak trochę za mało. Wpływ na dużą ilość nudy miała też długość ekspozycji, która nawet dla takiego johnwickowego laika jak ja, była zdecydowanie za długo, co było po prostu nużące. I niestety nawet bardzo intensywna końcówka nie była w stanie to w pełni wynagrodzić.
Ballerina, mimo swoich wad, zdobywa uznanie wśród fanów serii – i to wydaje mi się najważniejsze. Dla mnie to zwyczajne, niewymagające kino rozrywkowe z ciekawym motywem zemsty. Co prawda nie jest to film, który przekona mnie do całego uniwersum Johna Wicka ani ogólnie do kina akcji, ale przynajmniej mogę powiedzieć, że nie żałuję spędzenia dwóch godzin na tym seansie.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.