Mój szacunek do Bartosza M. Kowalskiego jest gigantyczny. To właśnie on dokonał udanej reanimacji (w postaci dylogii W lesie dziś nie zaśnie nikt oraz Ostatniej wieczerzy) na praktycznie martwym pacjencie, którym do niedawna było polskie kino grozy. Kowalski tchnął w tę uschniętą gałąź nowe życie i choć ciężko nazwać powyższe tytuły wybitnymi, czekałem z niecierpliwością na kolejny efekt pracy tego twórcy. Jego najnowszy film pływa po nieco innych polach niż dotychczas, ale zdecydowanie jest najbardziej udany spośród dotychczasowych.
Lucjana (Maciej Damięcki) poznajemy w momencie, w którym rozpoczyna on nowy, jednak raczej mało przyjemny etap swojego życia - stoi u progu domu spokojnej starości, w którym ma zamieszkać. Jego syn (Sebastian Stankiewicz) wraz z żoną spodziewają się dziecka, więc trzeba zrobić remont, a co za tym idzie - miejsca w domu za bardzo nie ma. Mężczyzna jest przekonany o tymczasowości swojego pobytu w nowym lokum i niespecjalnie chętnie nawiązuje kontakty z innymi mieszkańcami. Jak nietrudno się domyślić, Lucjan zaczyna doświadczać dziwnych, nie do końca wytłumaczalnych zjawisk. Ale czy na pewno?
O ile poprzednie filmy z horrorowego dorobku Kowalskiego były raczej bliższe konwencji slasherowo-satanistycznej, o tyle tutaj mamy do czynienia z kinem dużo bardziej kameralnym tematycznie i jednocześnie najbardziej wchodzącym pod skórę. Prawdopodobnie dlatego, że orbituje wokół czegoś, czego boi się bardzo wiele osób, o ile nie każdy - samotności w ostatnich chwilach swojego życia. Ktoś raczej nieprzyzwyczajony do egzystencji bez towarzystwa bliskich nie będzie nagle w stanie odnaleźć się w nowym otoczeniu i miejscu, które - chcemy tego, czy nie - jest najczęściej poczekalnią do śmierci. To właśnie spotyka Lucjana, któremu raczej nie w głowie konwersacje z nowym współlokatorem czy karciane rozgrywki - woli zawinąć się pod kołdrą, przeglądać filmiki, na których jest jego niedawno zmarła żona i syn Pawełek.
Horror zwykle kojarzy się z szokiem, mrokiem, czasem też i obrzydliwością. Starość to etap życia, który, choć niewątpliwie jest możliwy do szczęśliwego przeżycia, często wiąże się z mało przyjemnymi zjawiskami i coraz słabszym funkcjonowaniem ciała. Reżyser znajduje idealny złoty środek pomiędzy nieuprawianiem taniego szokowania a pokazywaniem realistycznych, nieprzyjemnych momentów psychicznego i fizycznego "rozkładu". Pokazuje, że owszem, na takim etapie człowiek może spokojnie znaleźć zaufanego kompana, zauroczyć się, ale czas jest absolutnie nieubłagany i nikogo nie oszczędza, a sam człowiek niestety staje się wtedy częściej problemem, który lepiej odłożyć do szafy, byle mieć go z głowy. Nie dziwi zatem postępujące zagubienie u głównego bohatera, który, choć jest kulturalny i wycofany, na początku patrzy na resztę mieszkańców domu jak na dziwadła, z których co jedno, to bardziej przerażające. Ta krzyczy, gdy ktoś siada koło niej, ten robi dziwne miny, jeszcze inna siedzi z walizką, czekając na córkę, która po nią nie przyjeżdża. Takie momenty, w połączeniu z tworzącym scenografię domem przypominającym wiejską posiadłość tworzy całkiem upiorny klimat.
Warto podkreślić też, że Cisza nocna dużo bardziej niż typowym straszakiem, jest horrorem związanym z odchodzeniem, z wątpliwościami czy to co się widzi, to jakieś senne koszmary, zwiastuny nadchodzącej śmierci, czy może płatanie mu figli przez coraz dziwniej funkcjonujący umysł. A może to po prostu alternatywny świat, który Lucjan świadomie wytwarza i ucieka tam, żeby wypełnić dojmującą pustkę? Kowalski bardzo sprawnie ogrywa te dylematy, a scenariusz (co ciekawe, napisany przez niego samego, Mirellę Zaradkiewicz i Pawła Maślonę) także widza nieraz podda rozkminom odnośnie prawdziwości tego, co widzi.
Maciej Damięcki nie doczekał premiery tego filmu - zmarł niecały rok temu. To niewątpliwie rola koronująca jego długą i bogatą karierę (i życie), bezbłędnie oddająca wrażliwość Lucjana, emocje, jakie może czuć osoba będąca w jego położeniu, coraz bardziej kwestionująca to, co widzi. Cisza nocna, co oczywiste, jest polem do popisu przede wszystkim dla starszych aktorów. Na drugim planie fantastycznie wypada Zdzisław Wardejn jako Edward, który jest gadułą i kobieciarzem, ale jednocześnie nie brakuje mu wrażliwości, życiowej mądrości i zwyczajnego strachu przed tym, co nieuniknione. Bardzo dobry epizod notuje też Włodzimierz Press jako Emil.
Filmy Kowalskiego przyzwyczaiły widzowskie oczy i uszy do całkiem wysokiego poziomu prezentowanych treści - nie inaczej jest w tym przypadku. Wygląd stworów napotykanych przez Lucjana nie sprawia wrażenia, jakby był zrobiony za 5 złotych, skomponowana przez niezawodnego Jimka ścieżka dźwiękowa zachwyca, subtelna operatorska robota Cezarego Stoleckiego również wymaga szczerej pochwały, może za wyjątkiem scen ze stawem (?), które były tak ciemne, że nawet osoba z niezwykle wyostrzonym wzrokiem mogłaby mieć problem.
Cisza nocna to film fantastyczny w swej powściągliwości i operowaniu coraz bardziej rosnącym niepokojem. Ma w sobie znacznie więcej z egzystencjalnego dramatu niż z horroru - gatunek grozy stanowi tutaj bardziej klimatyczne tło. Bartosz M. Kowalski znów udowodnił, że kino grozy w Polsce ma spory potencjał - może i być sprawnie zrealizowane, i opowiadać o ważnych, niekomfortowych tematach. Choć na razie poza tym twórcą nikt specjalnie horrorów w naszym kraju nie kręci, nie zamierzam zbytnio narzekać - jako fan gatunku, z Kowalskim za reżyserskimi sterami mogę spać spokojnie.
materiały prasowe: Forum Film Poland
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.