Dungeons & Dragons: Złodziejski honor to film, w którym rzadko widać nerdowskie zacięcie i to, że jest on stworzony dla fanów gier z tytułowego świata. Jeśli spędziłeś w nim dużą część swojego życia, chętnie wybierzesz się raz jeszcze. Jeśli totalnie nie wiesz, o czym mowa, również nie odradzałbym wejścia do tego świata w kinie. Film jest najkrócej mówiąc sesją RPG, z drużyną, questami i sensowną fabułą, przeniesiona na pełen metraż kinowego seansu. Seansu, który niesie za sobą dobrą rozrywkę.
Za film odpowiadają twórcy, którzy na stołku reżyserskim dali się poprzednio poznać za sprawą komedii Wieczór gier. W nowym filmie nie wychodzą poza swoją strefę komfortu i choć oferują historię z zupełnie innej bajki, to stosują dużo zbieżnych elementów. Choć wydawać by się mogło, że trudno to połączyć, połączenie masy humoru z przygodową otoczką działa, sprawiając, że film ogląda się naprawdę dobrze. Zarówno jeśli szukacie nim growych smaczków, jak i zaniedbywanego ostatnio w kinach dobrego fantasy.
Głównych bohaterów poznajemy w lochu, kiedy po wielu złodziejskich perypetiach przyszła, jak to mawiał Dariusz Szpakowski w Fifie, kryska na Matyska. Do celi dostają nowego kolegę, któremu szybko udzielają lekcji współżycia w jednej celi. Świetna scena pokazuje nam od razu charakter postaci Michelle Rodriguez i Chrisa Pine’a i to, na czym budowana będzie relacja widza z filmem. Od razu rzuca się w oczy siła tych relacji oraz nietypowa dla wielkich blockbusterów niedoskonałość bohaterów. Wszyscy mają swoje wady i dla wszystkich droga, którą przebywają, jest okazją do zmian w swoim życiu i pobrania do niego tony nauk. Twórcy dbają o swoje postacie nawet w potencjalnie najmniej przystosowanych do tego scenach. Gdy dołożymy do tego charyzmę aktorów i wykorzystywany przez nich (choć długimi momentami zbyt mocno) cięty język, mamy efekt, który świetne radzi sobie z trzymaniem uwagi widza. A oprócz tego sprawienie, że cały seans przebiega lekko i przyjemnie.
Mniej przyjemnie jest, gdy rozłożymy na czynniki pierwsze blockbusterowy rodowód. Przygoda jest świetna w elementach wspomnianych wcześniej, gorsza jeśli chodzi o efektowność. Trudno jest znaleźć zalety scen, które kryłyby się w akcji czy zainteresowaniu samą fabułą. Historia jest do bólu prosta, w walkach brakuje powera i wizualnych fajerwerków. To sprawia, że często mamy nadzieję na szybkie skończenie nudnawej sceny walki, aby móc wrócić do tego, co jest mięsem. Problem najlepiej widać w kiepskim i zrobionym na szybko finale, co jeszcze bardziej nakręca fakt, że płynie z niego naprawdę interesujący i puentujący drogę bohaterów morał. Do tego jeszcze warto zostać na bardzo zabawnej scenie po napisach. Nie jest to film tani, jednak budżet wyraźnie nie poszedł tu na podkręcenie jego blockbusterowej natury. Dungeons & Dragons wygląda nieźle, po prostu brak mu bardziej wyrazistego charakteru.
Kilka scen, które niewątpliwie będą w stanie zapaść w pamięć tu jest. Fani gier odnajdą się jak w domu i nie mówię tu tylko o RPGach ze świata D&D (jako ogromny fan Portala również czuje się usatysfakcjonowany, zobaczycie dlaczego). Przy okazji obecnej posuchy w kinowym fantasy ten film, choć wybrakowany, jawi się jako znakomita propozycja. Jeśli otoczyć go pozostałymi blockbusterami wydanymi w tym roku właściwie też.
Tym zaś, którzy chcą sobie jeszcze przedłużyć rozrywkę, polecamy książki ze świata Lochów i smoków.
Geek i audiofil. Z wykształcenia dziennikarz. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.