Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Twórz i rozwijaj swoje pasje z Huawei MatePad Pro

Gladiator II - recenzja filmu! Następca tronu?

Autor: Łukasz Kołakowski
14 listopada 2024
Gladiator II - recenzja filmu! Następca tronu?

Pewnie będę w tej opinii w mniejszości, jednak uważam, że w swojej bogatej karierze Sir Ridley Scott nakręcił lekko 5, a może nawet i 10 filmów lepszych od pierwszego Gladiatora. Odrzucając gusta, guściki i rzeczy niemierzalne sprawiedliwie oddać trzeba jednak, że opowieść o Maximusie w całokształcie była jednym z jego większych sukcesów. Wypaliła w sezonie nagród, zarobiła, a przy okazji rozkochała w sobie wiele milionów fanów. Reżyser poczuł ten sukces, bo próbował go powtórzyć już kilkukrotnie. Raz, gdy stawiał na kolejne historyczne widowisko, potem odkurzając Russella Crowe’a w głównej roli, a następnie to samo robiąc z Joaquinem Phoenixem. Dopiero to czwarte podejście to po prostu Gladiator II. 

Wracając do starożytnego Rzymu, Ridley musiał się zetknąć z pierwszą falą krytyki. Każdy, kto pamięta zakończenie pierwszego filmu wie, że była to historia kompletna, a takie zawsze stawiają pod znakiem zapytania sens kontynuacji. Można na niego odpowiedzieć wyłącznie broniącym się, wyglądającym na oryginalny pomysłem na drugą część. To, co słyszeliśmy w zapowiedziach takowym nie było, a chęć obejrzenia nowej odsłony mogła najbardziej potęgowała chyba obsada. Nie bez powodu. 

Cesarstwo ma pecha. Tak jak 16 lat wcześniej, mimo śmierci Kommodusa i przeżycia całej jego kadencji niczego się nie nauczyło. Znowu rządzą nim ludzie, tym razem bliźniacy, którym nie powinno się powierzać do popilnowania roweru, a co dopiero najpotężniejszego państwa na świecie. Nie dość, że wydają się nie grzeszyć inteligencją, to jeszcze ich móżdżki lubią romantyzować mniej lub bardziej bezsensowną przemoc. U ich boku najważniejszym generałem staje Marcus Acacius, który Rzym ma zawsze w sercu i coraz mniej podoba mu się, w jaki sposób jest zarządzany.

Tutaj muszę przyznać, że podchodziłem do tego filmu tak, jak lubię sobie ostatnio aplikować oczekiwane produkcje, czyli z pustą głową. Nie wiem więc, co zdradzała kampania promocyjna filmu, nie widziałem wcześniej trailera, a wszelkie informacje czerpałem już po seansie. Wybaczcie więc, jeśli pojawi się tu jakaś informacja, którą będzie można uznać za niewielki spoiler. Postaram się jej uniknąć, jednak szczególnie w tak bardzo budowanym na suspensie i powiązaniach scenariuszu może to być trudne. 

Cały czas gdzieś pomiędzy wszystkimi kręci się Denzel Washington, który jest promowany chyba nawet na większą gwiazdę tej produkcji, niż Mescal i Pascal. Zaczynają pojawiać się głosy, że może to być rola, która przyniesie aktorowi trzeciego Oscara i którą po latach będziemy wspominać jako jedną z lepszych. I rzeczywiście, ma ona highlightsy, które puszczone bez kontekstu pozwolą pokazać jej poziom, jednak mam z nią podobny problem, co właściwie z całym tym filmem. Washington jako Makrynus jest doskonały wtedy, gdy ma być królem intryg i steruje polityczną sceną z tylnego siedzenia. Problem w tym, że dłuższą część seansu zamiast tego tylnego siedzenia siedzi w bagażniku, a fabuła chowa go, pozbawiając jakichkolwiek interesujących motywacji do działań i wątków. Jasne, ma udział w werbowaniu głównego bohatera, szybko jednak ginie gdzieś w tle, a opowieść rozkręca się dopiero, gdy wraca. 

Długo ma się wrażenie, że Ridley wraz ze swoim scenarzystą, Danielem Scarpą, nie mają już pomysłów, więc ujrzymy sequel na zasadzie - podobnie, tylko mocniej i więcej. Może to porażka Napoleona sprawiła, że w tym przypadku nie decydują się już na więcej udziwniania. Mają bardzo podobnego bohatera, kolejne straty w najbliższej rodzinie i całe tło przygotowane by historia potoczyła się tak samo, jak to ćwierć wieku temu. Wszelkie różnice natomiast, to rozłożenie akcentów między bodźcami wywołującymi ekranowe emocje. Mescal jest bowiem, podbierając słynny cytat o rozrywce, more entertaining but less emotional. Jego starcia nie mają takiej wagi jak te Maximusa, ale jest ich więcej i zadbano o to, aby były odpowiednio efektowne. Widać braki w CGI, ale gdy pojawiają się zwierzęta czy naśladowanie bitwy morskiej w Koloseum od razu rozumiemy, w którą stronę przestawiono wajchę. Sceny te w kontekście historycznym są bez sensu, bronią się jednak rozmachem. Jest tylko jedno, dość poważne ale. Nasz Gladiator ma plot armor i to taki inwazyjny. Trudno ujrzeć na jego twarzy jakiekolwiek zmęczenie i nie sprzedaje wiarygodnie cierpienia, które ma wybrukować jego filmową drogę. Pełni raczej rolę zimnego zawodowca, który ma spełnić pewną przewidywalną przepowiednię. 

Ridley Scott twierdzi, że „Gladiator II” to jego najlepszy film – „a kilka dobrych zrobiłem”

Film rozkręca się jednak na ostatnie 45 minut. W pewnym momencie, gdy pionki są już rozstawione, wszystkie postacie wiedzą tyle ile powinny, ma miejsce pewne kluczowe wydarzenie, które napędza wszystkie fabularne mechanizmy. Od tej pory ruszamy z kopyta z akcją. Wiemy, w jakim celu się zawiązywała, a i postacie zaczynają wychylać się coraz bardziej w ostatecznej rozgrywce. Seans robi się bardziej dynamiczny, Denzel Washington może w końcu oscarowo błyszczeć, Mescal buduje się swoją charyzmą na następcę, a film ogląda się znakomicie. Wygląda to jak w tym memie o grze serio, kiedy rozlazły na fotelu z padem człowiek nagle zaczyna się lekko pochylać. Końcówka pokazuje, że jest to dalej, mimo dość średniej oryginalności historia pełna rozrywkowego potencjału. Mogła być jednak jak widać dużo krótsza i lepiej skondensowana.

Jest tu dużo patosu i ogromnych przemów, jednak sporo przerysowanych w drugą stronę postaci, z niewydarzonymi bliźniakami na czele nieźle to balansuje. Z seansu Gladiatora II można wyciągnąć optymistyczne wnioski na przyszłość. Pierwszy jest taki, że Ridley, choć jego ego nie do końca pozwalało na przyznanie tego, wyciągnął wnioski z niedoskonałości Napoleona. Drugi, że tak jak wspominałem, przy kolejnej próbie dorównania legendzie pierwszego Gladiatora jest chyba najbliżej. Trzeci, że reżyserowi jeszcze się chce, a mimo sędziwego wieku nie wybiera się na emeryturę. Oprócz tego, że cały czas chciałby coś jeszcze powiedzieć w ramach serii Obcy, to przebąkuje coś jeszcze o trzeciej części. Oby sił starczyło i oby chciał jednak ten Rzym tym razem postawić w lepszym świetle. Kolejny bohater z areny, który będzie stał na czele ideologicznego przewrotu może już nie przejść. 

Zobacz inne recenzje kinowych hitów na Movies Room:

Prawdziwy ból - recenzja filmu! Roman Roy po miesiącu w Polsce

Venom 3: Ostatni taniec - recenzja filmu. Koślawe finałowe tango

Anora - recenzja filmu! Sean Baker w Lidze Mistrzów!

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

65/100
  • Ostatnie 45 minut jest świetne, napięte i ciekawe
  • Denzel Washington, gdy film w końcu wchodzi na odpowiedni poziom zainteresowania nim, błyszczy
  • Scenariusz, w przeciwieństwie do Napoleona, snuje konsekwentnie budowaną opowieść
  • Pierwsze 90 minut jest nudne i wtórne
  • Czasami rzucają się w oczy braki w CGI
  • Pojedynkom z aren brakuje dramaturgii

Movies Room poleca