Ci Amerykanie się nigdy nie nauczą. Jesse Eisenberg przyleciał nakręcić swój najnowszy film do Polski, choć chyba szybko o tym zapomniał albo przespał całą podróż, bo swoich bohaterów już w pierwszych scenach kręci w samolocie wąskokadłubowym. Nie ma takiej linii lotniczej, która na tak dalekie trasy, jak podróż między Nowym Jorkiem a Warszawą lata właśnie takimi maszynami. Gdy wraz ze swoim filmowym kuzynem już wylądują w naszym kraju, mamy ujęcia wprost z terminala lotniska w Radomiu. Myślę, że większość widowni, także polskiej, nawet nie zwróci na to uwagi, ale musiałem się poczepiać, bo niewiele tego czepiania będzie poniżej. Prawdziwy ból to film, którym Jesse Eisenberg test na polskość zdał na czwórkę z plusem. A przy okazji a przy okazji zdołał na kanwie tej opowieści pokazać kilka innych swoich reżyserskich atutów.
Prostota tej historii uderza już od pierwszych minut. Nasi bohaterowie, dwaj kuzyni, wykupują wycieczkę do Polski z przewodnikiem, tak aby zakończyć ją pod domem swojej babci. Nie do końca znamy jej szczegóły, bo fabuła się nimi nie przejmuje, jest to jednak specjalna oferta skierowana do turystów chcących poznać nieco historii Żydów w naszym kraju, ale także mających korzenie związane z tym narodem. Na początku wycieczki cała niewielka grupa wraz z przewodnikiem się przedstawia, po czym zaczyna całą podróż. Wędrówka przebiega po pozostałościach warszawskiego Getta, Lublinie, Krasnystawie czy pobliskim obozie koncentracyjnym Majdanek. Jest to trasa pełna smutku, która pozwoli w bohaterach wykrzesać tytułowy Prawdziwy ból.
I choć właściwie od samego początku trauma narodu wybranego krzyczy do widza z kart polskiej historii, umiejętnie maskuje ją Benji. Ten głośniejszy kuzyn grany przez Kierana Culkina jest trochę kolejnym wcieleniem Romana Roya, jednak kryjącym demony przeszłości i z nieco większą dawką nostalgii, przez co równie intrygującym. Fani ekranowego ADHD brata Kevina kupią tę postać od razu. Po Sukcesji w dużej mierze zatrudniający go reżyserzy pewnie będą chcieli dostać mniej więcej to samo, kolejne wcielenie Roma tylko pasujące do konkretnej historii. Jeśli się jednak zastanowić, to będąc na miejscu kolejnych pracodawców Kierana pewnie myślałbym to samo. Benji nosi w sobie mocno krzykliwe, ale cały czas wiarygodne wołanie o atencję związane z powszechnym niezrozumieniem. Objawia się ono w tak samo dużym stopniu w scenach, w których idzie w cringe i pozuje do radosnych zdjęć przed pomnikiem Powstania Warszawskiego, jak i w tych, w których otwarcie wykrzykuje swoje racje dotyczące pierwszej klasy w pociągu, którą to wykupili sobie możni Amerykanie.
Na kontrze do Benjiego stoi David, portretowany przez samego reżysera. To introwertyk, ten bardziej rozsądny i stonowany. Woli trochę stać z boku, nie włączać się do rywalizacji i przejść suchą stopą bez, nomen omen, bólu przez tę emocjonalną podróż. W nim także odnajdzie się wielu widzów, bo choć emocje tej postaci są tłumione i nieco bardziej w ogólnym kameralnym tonie całej historii, to potrafią wykipieć równie spektakularnie. Jesse Eisenberg sobie samemu również dał pole do popisu w kilku dialogach. Dla reszty bohaterów tej historii więc, mimo że przez cały seans właściwie nie dzieję się nic bardzo niestandardowego, spotkanie tej dwójki kuzynów pozostaje niezapomnianym przeżyciem.
Nad Wisłą zainteresuje nas, co oczywiste, polski element tego filmu. Od dawna jego kampania marketingowa jest budowana głównie na tym, a przylot Eisenberga, Culkina i reszty ekipy na zdjęcia w ubiegłym roku był prawdziwym wydarzeniem. Reżyser starał się w wywiadach akcentować swoją miłość do naszego kraju i tutejszych korzeni i można było odnieść wrażenie, że nie jest to wyłącznie zabieg marketingowy, a wyświechtany frazes o liście miłosnym jakim jest ten film nawet nie brzmiał sztucznie. W filmie pada nawet zdanie, kiedy Benji mówi do Davida, że w sumie gdyby nie ta wojna, to obaj by się w Polsce urodzili i mieszkali. Poznają ją jednak dość powierzchownie i to również jest wątek, który Eisenberg udanie chwyta narracją. Wycieczka jest wolna od zagłębiania się w polską kulturę, opiera się w większej mierze na cierpieniu. Jasne, zdarzy się, że przejedziemy się pociągiem wysiadając na stacji Kraśnik, a i krótki epizod zagrało wspomniane lotnisko Radom, jednak nie jest to wejście, jakie można sobie było wyobrażać, gdybyśmy mówili o mniej udanym filmie. Prawdziwy ból nie stawia na memiczność zderzenia kultur. Zwyczajnie nie pasuje mu to do opowiadanej historii. Próbując przesiąknąć polskością i żydowskością nie korzysta historia nie korzysta z polskości spod znaku kosza pod zlewem i schabowego. Nawet jeśli Benji raz niewybrednie skomplementuje zupę (zapewne żurek).
Wartością dodaną na pewno jest fakt, jak dużo ten film ma w sobie polskiej ekipy. Obok nazwisk takich jak Eisenberg czy Emma Stone na liście producentów widnieje Ewa Puszczyńska a rodzimy jest również m.in. operator, scenografka czy kostiumografka. To na ekranie widać, bo w tych wszystkich aspektach obserwujemy intrygujące zderzenie wrażliwości reżysera który chciał być subtelny z ludźmi, którzy świetnie wiedzieli, co i jak pokazać, aby ten efekt uzyskać. Zdjęcia są tu odpowiednio oszczędne i tajemnicze. Pasuje to do całej aury filmu jak ulał. Nieco mniej muzyka, która wydaje się bardziej przestrzelona. Motywy przygrywają nieco za często, a oszczędność zamienia się tu raczej w błogość, co współgra z atmosferą najmniej.
Świetną ma ten film także puentę. Nie chcąc wrzucić tu żadnego spoilera powiem, że jednocześnie udaje jej się zagrać błyskotliwym niedopowiedzeniem, co ukazać spełniony cel polskiej drogi dwójki naszych bohaterów. Tak jak już wspomniałem tutaj wcześniej, o ile nie lubię mówienia o listach miłosnych, tutaj to określenie bym usprawiedliwił. Eisenberg swoim filmem, oprócz zgrabnego opowiadania bardzo emocjonalnej historii nie stara się tu bowiem nikomu przypodobać, a tylko jak najbardziej sugestywnie wyrazić emocje, jakie nim targają. Dzięki temu jego nostalgiczny powrót w rodzinne strony może stać się takim dla każdego, kto zdecyduje się zasiąść na tym seansie. Wtedy też uzna, że ten kto to nakręcił, dla niego już jest Polakiem. I wtedy we własnym domu, a nie w kadrze, może sobie postawić kosz pod zlewem w kuchni.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]