Ponownie, w czasie trwania Krakowskiego Festiwalu Filmowego, zanurzamy się w temat nieobecnego ojca. W Tacie znikał za granicę, zostawiając rodzinie jedynie cierpienie i łzy. Teraz, w dokumencie Dziecko z pyłu, Weronika Mliczewska zabiera nas do Wietnamu, gdzie bohater szuka swojego rodzica zza oceanu – ojca, którego nigdy nie poznał.
W patriarchalnym społeczeństwie ojciec stanowi fundament. W końcu, jak głosi stary stereotyp, każdy mężczyzna powinien spłodzić syna, posadzić drzewo i wybudować dom. Widzimy to również na naszym podwórku. Ojciec ma zarabiać, dawać i zabierać pieniądze. Żona ma być posłuszna, zadbana, wdzięczna, bo przecież on „tak ciężko pracuje”. W Wietnamie ten model sięga jeszcze głębiej. Ojciec nadaje wartość. Bez niego jesteś nikim.
Sang, główny bohater dokumentu, żyje w cieniu tej pustki. Jego ojciec, amerykański żołnierz, stacjonował w Wietnamie podczas wojny, gdzie poznał lokalną kobietę. Owocem tej relacji był Sang. Mężczyzna nigdy nie poznał ojca – ten wrócił do USA w 1967 roku, zanim jego syn się urodził. Po latach poszukiwań udaje mu się nawiązać kontakt. Sang staje przed dramatyczną decyzją: zostać z rodziną w Wietnamie czy lecieć do zupełnie obcego kraju, by poznać ojca?
fot. materiały prasowe
Jako widzowie towarzyszymy mu na każdym etapie tej drogi – od badania DNA, przez pierwsze rozmowy na Skype, aż po spotkanie w USA. Kamera przestaje istnieć. Czujemy się jak podglądacze, obecni w najbardziej intymnych chwilach, dostępnych tylko rodzinie. A czasem tylko samemu Sangowi.
Ten film to opowieść o tożsamości zbudowanej z okruchów wspomnień, domysłów i wyobrażeń. Mliczewska nie narzuca nam interpretacji. Pozwala za to, by to emocje i spojrzenia mówiły najwięcej. Dziecko z pyłu nie sili się na sentymentalizm. Zamiast tego dostajemy subtelne, głęboko ludzkie kadry.
Tytuł nie jest przypadkowy. Podczas seansu dowiadujemy się, że dzieci amerykańskich żołnierzy są nazywani właśnie dziećmi z pyłu, pozostałościami po wojnie. Ale pył to coś więcej niż wietnamskie nazewnictwo towarzyszy niedoli Sanga. Może symbolizować wszystko to, co nieuchwytne – rozmytą tożsamość, niepewność przynależności, historię zapomnianą lub świadomie pominiętą. Sang wydaje się być z tego pyłu ulepiony. Z jednej strony przywiązany do swojej rodziny i kraju. Z drugiej noszący w sobie cień kogoś, kogo nigdy nie było.
fot. materiały prasowe
Mliczewska operuje dokumentem jak czułym lustrem. Nie tylko pokazuje, ale rozumie. Jej obecność, choć niemal niewidzialna, nadaje filmowi etycznej głębi. To nie reportaż, to nie interwencja. To próba bycia obok, kiedy ktoś układa swój świat na nowo.
Dziecko z pyłu rezonuje także szerzej – jako historia dzieci wojny, dzieci kolonializmu, dzieci migracji. Sang nie jest wyjątkiem, jest jednym z wielu, którzy próbują zbudować siebie na nowo w świecie, który nie zostawił im mapy.
Po seansie trudno oprzeć się wrażeniu, że spotkanie z ojcem nie zamyka tej historii. Raczej ją otwiera. Na nowe pytania, rozczarowania, decyzje, które, jak pył, unoszą się w powietrzu jeszcze długo po napisach końcowych.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.