Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Cinema City
Cinema City smakuje kino

Królestwo planety małp - recenzja filmu! Konflikty małe i duże

Autor: Łukasz Kołakowski
12 maja 2024
Królestwo planety małp - recenzja filmu! Konflikty małe i duże

W każdym przypadku nowej części tak rozpiętej czasowo franczyzy muszą pojawić się pytania, czy przed seansem Królestwa muszę zając się tym, co w Planecie małp działo się wcześniej. Jedni pomyślą tylko o Genezie i dwóch filmach Matta Reevesa, inni wrócą do lat 60. I 70., jeszcze inni zahaczą jeszcze o Tima Burtona. Film Wesa Balla działa jednak inaczej. Gdyby ktoś pytał mnie o tego typu przygotowanie, będąc debiutantem w tym świecie, powiedziałbym paradoksalnie, że najlepiej, żeby tak zostało. Nieznajomość wcześniejszych filmów doda mu aury tajemniczości i dorzuci niezrozumiały kult Caesara, który w żaden sposób nie wpłynie na ekranowe wydarzenia. Oprócz tego, co najważniejsze, nie obniży poziomu serii. Bo nie jest to najlepsza jej odsłona. 

Kilka pokoleń po wydarzeniach z Wojny inteligentne małpy zdominowały świat. Stwierdzenie, że ludzie są w odwrocie, to daleko idący eufemizm. W tej rzeczywistości poznajemy kolejną małpią rodzinę. Na pierwszy plan wychodzi Noa, który będzie w tym towarzystwie głównym bohaterem. W pierwszej scenie obserwujemy jego poszukiwania tajemniczych jaj. Mamy okazję obserwować sekwencję rodem z Tomb Raidera czy Uncharted, gdzie w pięknych krajobrazach patrzymy na akrobacje małpich bohaterów. Od razu ustalamy znowu raczej poważny ton filmu. Im dalej w las, tym zacznie się robić jeszcze groźniej.

Film czerpie z właściwie z każdej części poprzedniej trylogii, próbując zbudować bohatera na podobną modłę. To, co robili z postacią Andy Serkisa na przestrzeni trzech filmów, tutaj, z lekkimi zmianami Wes Ball chciałby odtworzyć w jednym. Spotyka jednak na tej drodze głębokie koleiny. Przede wszystkim wynikają one z tego, że Owen Teague jako Noa nie jest w stanie wykrzesać ćwierci charyzmy Caesara. Nie uważam żeby była to jego wina. Bardziej chodzi o wspomniane wcześniej problemy scenariuszowe. Oprócz prób złapania zbyt wielu srok za ogon w oczy rzuca się jeszcze inna, może bardziej wpływająca na odbiór filmu nieścisłość. Scenariusz Królestwa planety małp nie do końca jest dostosowany do bardziej kameralnej historii, jaką widzimy na ekranie. Wybrzmieć miała tu prawdopodobnie zarówno warstwa przygodowa, jak i konfilkt idei nawet nie jednej, a dwóch grup małp jak i ludzi. Jednej i drugiej, przy wszystkich dużych hasłach przeszkadza trochę brak skali. Droga bohaterów kończy się, zanim na dobre się zacznie, duże zniszczenia nie robią wrażenia, a całe epicentrum konfliktu jest właściwie cały czas na wyciągnięcie ręki. Naprawdę niełatwo się tutaj czymkolwiek, co ma do zaoferowania świat, emocjonować. 

Wszystko co dobre wynika z tęsknoty i nostalgii. Tak jak wspomniałem wcześniej, historię Caesara owiano tu intrygującą i rozumianą na różne sposoby tajemnicą, która eskaluje główny konflikt na poziome quasi-religijnym. W filmie mamy właściwie jedną postać, która próbuje we wcześniejszym dziedzictwie znaleźć głębszy sens. Raka, bo o nim mowa, zgłębia dziedzictwo Caesara i rzuca na nie jakieś światło. Sylva, potężny goryl będący po drugiej stronie barykady, jak i jego małpi mocodawca, samozwańczy nowy wódz, Proximus Caesar, próbują w nim znaleźć największego ze wszystkich samców alfa, którego przywództwo to dość autorytarne rządzenie małpim imperium. Noa natomiast, jako ich kamień w bucie (choć właściwie, przynajmniej na początku, nie daje zbyt dużo argumentów, żeby postrzegać go akurat tak) jest pierwszym do zwalczenia. 

W tym wszystkim plątają się jacyś ludzie, próbujący odbudować swój status. Nie ma tutaj wielkich gwiazd, bo trudno taką estymę przypisać już znanej z Wiedźmina Freyi Allan, i to też zdaje się działać bardzo dobrze. Od początku dowiadujemy się, że w świecie stało się coś (jeśli nie lubicie choćby najmniejszy spoilerów, to nie powiem co) co sprawiło, że to ludzie spadli o kilka ogniw łańcucha pokarmowego i cofnęli się w rozwoju. Na poziomie tych postaci również mamy nieźle napisany konflikt pomiędzy pogodzeniem się z losem, które reprezentuje grany przez Williama H. Macy’ego Trevathan, a dalszą walką Mae, w którą wciela się wspomniana wcześniej brytyjska aktorka. Ich działania to aspekt nieźle zazębiający się z wszystkim co małpie. Trochę słabiej wybrzmiewa w tym jednak teoretycznie potężnie postulowana i wyczuwalna w powietrzu potrzeba eksterminacji ludzkiego gatunku. 

Poprzednia trylogia była sporym sukcesem, a jej odbiór był dość pozytywny. Nie bez przyczyny to właśnie po nakręceniu dwóch filmów z tego świata Matt Reeves dostał najważniejszego superbohatera na globie i to właśnie o nim mógł opowiadać. Tamtym filmom, jak rzadko którym w dużym popcornowym kinie, udało się połączyć interesujący świat z umotywowanymi świetnie konfliktami oraz pieczołowicie i fantastycznie rozpisanym rozwojem głównego bohatera. Trudno więc się dziwić, że kolejy film z serii to próba czerpania z dobrych doświadczeń. Choć realizacja założeń fabularno-narracyjnych jest na sporo niższym poziomie, da się tu znaleźć kilka wyraźnych zalet które, co najważniejsze, stanowią dobry fundament do dalszej budowy. Teraz tylko widzowie muszą opowiedzieć się za tym swoimi portfelami. 

Zobacz również inne recenzje na łamach Movies Room:

Kaskader - recenzja filmu. Boski Ryan Gosling

Jutro będzie nasze – recenzja filmu! Czarno-biała Barbie

Przysięga Ireny - recenzja filmu! Bohaterka bez peleryny

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.