Gdy rok temu do kin weszła Barbie, świat ogarnął różowy szał. Widownia była zachwycona przekazem, że żadna skrajność nie jest dobra, a światem rządzą na równi kobiety i mężczyźni. Sama należałam do tego grona. Teraz wiem, że temat równości można ukazać dużo lepiej, w dodatku bez użycia plastikowego kiczu.
Przed seansem Jutro będzie nasze nie wiedziałam o tej produkcji zbyt wiele. Miałam świadomość, że to czarno-biały komediodramat utrzymany w mocno feministycznym duchu – i nic poza tym. Z jednej strony, pomimo niewiedzy, nie mogłam się tego filmu doczekać – międzynarodowe opinie były naprawdę pozytywne, a wyniki box office’u we Włoszech prześcigały nawet Barbie i Oppenheimera. Z drugiej strony miałam pewne obawy co do sposobu ukazania siły kobiet i tego, że główna bohaterka będzie po prostu niezależna i pełna buty. Nie zrozumcie mnie źle – cieszę się, że coraz częściej w kulturze występuje motyw feminizmu, jednak bywa on nachalny, a kobiece postacie są takie same, aż do znudzenia. Dobrym przykładem tutaj są ostatnie produkcje Marvela jak Marvels czy Mecenas She-Hulk zaliczające klapę za klapą. Tymczasem z każdą kolejną minutą Jutro będzie nasze przekonywałam się, że moje wątpliwości były mylne, a ten film jest czymś więcej niż wykrzyczanym postulatem. To twórczość, która wywołała u mnie cały wachlarz najróżniejszych emocji: od złości, przez śmiech do wzruszenia. A oglądało się tak dobrze, że w tych emocjach mogłabym trwać znacznie dłużej niż dwie godziny.
Za reżyserię, współpracę scenariuszową oraz sportretowanie głównej bohaterki odpowiada włoska aktorka i komiczka – Paola Cortellesi. Dzięki temu jej debiut porównywany jest do Fleabag, serialowego hitu sprzed kilku lat stworzonego przez Phoebe Waller-Bridge. Podobieństwo można dostrzec również w sposobie przedstawienia historii – ważne i trudne tematy są ukazywane na tyle lekko, że czujemy się tym dotknięci, choć nie jesteśmy przytłoczeni. Film często przybiera formę komedii, momentami wręcz przerysowanej. Jej celem jednak nie jest wyśmianie, a zwrócenie uwagi na problemy, z którymi borykamy się jako społeczeństwo. Istotnym elementem jest tutaj także brutalność i przemoc, lecz wiele razy tak ukryta, że pozwala nam poczuć się jak wścibscy sąsiedzi, którzy co prawda zdają sobie sprawę, co się dzieje, ale nie będą się wtrącać w nie swoje sprawy.
Film wita nas pięknym i ciepłym porankiem we Włoskim miasteczku – możemy się trochę rozmarzyć i mieć nadzieję, że czeka nas właśnie obraz pełen beztroski niczym widoki w Tamte dni, tamte noce. Szybko budzimy się w rzeczywistości i podobnie jak główna bohaterka, Delia, obrywamy na dzień dobry w twarz. Problem w tym, że w jej przypadku to mąż, który co prawda jest „trochę nerwowy, ale z drugiej strony przeżył dwie wojny”. Jutro będzie nasze to historia z pozoru zwykłej kobiety, której współczujemy już od początku. Mąż bije, bo żona ma się go słuchać, w pracy nie płacą dobrze, bo przecież jest kobietą, a dzieci nie dostrzegają wielu rzeczy, które robi, bo to tylko matka. Jednocześnie trzymamy za nią kciuki, bo Delia ma w sobie jednak coś niezwykłego – siłę, dzięki której się nie poddaje. I choć nawet jej bliscy w to wątpią, Delia doskonale zna swoją wartość i z podniesioną głową dąży do wyznaczonych przez siebie celów. Nie da sobie wmówić, że ona czy jakakolwiek inna kobieta jest nic nieznacząca w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Akcja filmu toczy się niedługo po zakończeniu II wojny światowej. Pomimo tego, że dla fabuły nie jest to bez znaczenia, opowiadana historia ma bardzo uniwersalny charakter. Zarówno miejsce, jak i czas możemy dowolnie zmieniać, a temat siostrzeństwa poruszany w Jutro będzie nasze pozostaje aktualny. Żyjemy w nowoczesnym świecie, w którym staramy się udowadniać, że kobiety mogą robić wszystko, o czym marzą i to jest piękne. Wciąż jednak istnieje przekonanie, że jest to „słabsza, choć piękna płeć”, co wiąże się z tym, że pomimo ogromnych zmian społecznych, jesteśmy postrzegane bardziej jako obiekty aniżeli w pełni podmiotowe bohaterki tego ciągłego spektaklu życia. Mimo upływu prawie 80 lat od filmowych wydarzeń nadal jest wiele kobiet, które mogą utożsamiać się z Delią – pomijane, nietraktowane poważnie, z marzeniami, na których realizację nie mają czasu ani możliwości. Włoska produkcja daje nadzieję i pokazuje, że jutro, a nawet dzisiaj, może być nasze – wspólne dla wszystkich, gdzie wartość i moc każdej poszczególnej osoby jest taka sama.
Mówiąc o reżyserskim debiucie Cortellesi, należy docenić też artyzm całego filmu. Cała produkcja jest pozbawiona kolorów, co może wydać się czymś normalnym, biorąc pod uwagę, że cała fabuła ma miejsce w latach 40 ubiegłego wieku. Uważam, że jest to również dobra metafora, ponieważ to co, widzimy na ekranie to codzienność głównej bohaterki – zwykłe, szare życie. A mimo to, jej czarno-biała normalność ukazana w Jutro będzie nasze jest wciągająca i budująca. Muzyka tutaj odgrywa również ważną rolę – trochę, jakby była osobną postacią. Każda piosenka i melodia jest dobrana wręcz idealnie, wpasowując się tekstem i tempem w poszczególne sceny. Nie jest to zwykle tło muzyczne, a ważna część historii, która ją dopełnia.
Jutro będzie nasze to zupełnie inny wymiar kina, o którym nawet nie myślałam, że mogę potrzebować w swoim życiu. Paola Cortellesi zadbała o każdy szczegół, dzięki czemu film nie tylko możemy obejrzeć, ale przeżyć poprzez doświadczenie pełne śmiechu, łez wzruszenia i zaciskania pięści ze złości. Reżyserka udowadnia, że kinematografia może być czymś więcej niż rozrywką. Dawno żadna produkcja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia i uwolniła we mnie tylu uczuć – i to nie tylko po seansie, ale także w jego trakcie. Poczułam, że odebrało mi mowę, a jednocześnie mam ochotę mówić o tym filmie każdemu i wszędzie. Życzę sobie i Wam, aby kultura dawała jak najwięcej takich emocji.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.