Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wielka rozrywka w SkyShowtime!

Mój sąsiad Adolf - recenzja filmu. Partyjka szachów z Hitlerem

Autor: Tomasz Drozdowski
19 sierpnia 2023
Mój sąsiad Adolf - recenzja filmu. Partyjka szachów z Hitlerem

Gdy II Wojna Światowa dobiegła końca, przyszedł czas na rozliczenie tych, którzy doprowadzili do jej wybuchu. Wróg publiczny numer jeden zdążył umknąć sprawiedliwości, ale jego złowrogi duch unosił się nad umysłami tych, którzy jej pragnęli. W efekcie do dziś pojawiają się spekulacje o tym, jak to Adolf Hitler przeżył i miał się całkiem nieźle. Niektóre to teorie rodem z programów historycznych po dwudziestej drugiej. Inne mogą stać się kanwą ciekawych histori. Mój sąsiad Adolf to jedna z nich, ale i coś znacznie więcej.

Marek Polsky to ocalały z Holokaustu starszy człowiek, żyjący w osamotnieniu gdzieś na argentyńskim odludziu. Prowadzi usystematyzowany tryb życia. Prosty, ale dający względne wytchnienie od traumatycznej przeszłości. Jedyną jego miłością są czarne róże, pamiątka po ogrodzie swej utraconej w obozie rodziny. I zapewne tak dożyłby do kresu swych dni, gdyby nie pojawił się nowy sąsiad, który od początku jest jakiś podejrzany. Zamożny, mówiący po niemiecku, mogący liczyć na wsparcie grupy, czy może w tym przypadku, rzeszy, swoich rodaków. Nowy sąsiad to bowiem nie jakiś prostoduszny Hans, pragnący spędzić emeryturę w egzotycznym kraju. To sam Adolf Hitler. Ale czy na pewno?

Zobacz również: Barbie – recenzja filmu Grety Gerwig! Plastik fantastik

Film Leona Prudovsky'ego to pełnokrwisty komediodramat. Szary żywot Polsky'ego rozpala pojawienie się tajemniczego Hermanna Herzoga, człowieka do bólu przypominającego wodza III Rzeszy. Zamiłowanie do owczarków niemieckich, malarstwo, wybuchowość i przede wszystkim stalowoszare wejrzenie. I tu pewnie dostalibyśmy niezłą, nieco kontrowersyjną komedyjkę, gdyby nie obyczajowo-dramatyczny wkład. Herzog nie jest tym, za kogo się podaje, ani tym, za kogo go biorą. Dostajemy dwie strony medalu tragedii wojennej, ale to czarno-białe klisze, a trauma pełna odcieni szarości.

Wcielający się w Polsky'ego i Herzoga David Hayman i Udo Kier to genialny duet komediowy i dramatyczny. Od sąsiedzkich przepychanek staruszków o płot, poprzez napięte partie szachów, aż do czegoś, czego nie oczekiwalibyście po byłym więźniu obozów zagłady i hipotetycznych Hitlerze. Nic nie jest tu oczywiste i choć twórcy od początku puszczają do odbiorcy oko, że to całe zamieszanie z Adolfem jest na pół serio, to potrafią zbudować odpowiednie napięcie, by dać wiarę teoriom głównego bohatera. W postaciach sąsiadów można dostrzec stare archetypy znane choćby z trylogii Chęcińskiego czy Dwóch zgryźliwych tetryków. Konflikt miesza się z przyjaźnią, ale nie zapominajmy, że w tle nadal wybrzmiewają wojenne kanonady.

Mieliśmy wiele hitowych filmów poruszających kwestię Holokaustu. Lista Schiendlera czy Chłopiec w pasiastej piżamie to genialne produkcje, ale też nasycone powagą i pewnym mrokiem, których nic nie balansowało. Prudovsky pokazuje, że można inaczej Nie umniejszając tragedii ofiar, stara się ukazać ją z innej perspektywy. W tym przypadku komediowe elementy zdejmują z produkcji martyrologiczny ciężar. Obozowe cienie nadal są obecne w życiu Polsky'ego, ale nie tylko jego one dotykają.

Nawet najlepsza pieśń musi mieć odpowiedni czas, by wybrzmieć. Mój sąsiad Adolf  to film, który do ostatnich piętnastu minut biegnie odpowiednim tempem. Śledztwo Polsky'ego jest pełne napięcia. Dalsza jego relacja sąsiedzka również ma dobry czas. Ale finał tego wszystkiego to coś, co sprawdziłoby się w pełnym akcji blockbusterze, a nie na scenie należącej do właściwie dwojga postaci. Film trwa dziewięćdziesiąt minut, więc dodatkowy czas nie wydłużyłby go znacznie, a i kilka pomniejszych scen z życia codziennego mogłoby zostać zastąpione wątkami rozwijającymi lub choćby retrospektywny, jak genialna ta na początku filmu.

Mój sąsiad Adolf zapowiadał się jako czarna komedia, grająca pastiszem wodza III Rzeszy. Tymczasem dostaliśmy historię głęboką, ale nie wciągająca w otchłanie niepotrzebnej dramaturgii i cierpiętnictwa. Owszem, jest miejsce dla poważniejszych wątków, ale to nie kolejna moralizująca historia o ogromnym budżecie i jałowym wydźwięku. To historia dwóch starszych panów, którzy kiedyś stali pod dwóch stronach barykady, ale ani jeden z nich nie jest katem. A może dzięki swej znajomości może mogą trochę mniej poczuć się ofiarami?

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.