Wielka bomba jest już w Rzymie. Leci właśnie ze schodów hiszpańskich i prosto z Piazza Spagna kieruje się w stronę Watykanu. To ten moment, kiedy któryś ze scenarzystów za dużo nagrał się w Rocket league, dlatego postanowił puścić Doma Toretto na wyścig z czymś, co do złudzenia przypomina wielką piłkę ze wspomnianej właśnie gry. Każdy, kto choć trochę zna topografię Rzymu, wie, że tak po prostu, po takiej trasie nic nie może stoczyć się na plac Świętego Piotra, jednak to przecież tylko Szybcy i wściekli. Saga, która już była w kosmosie. Teraz powraca, żeby zabawić nas znowu.
Nietrudno było zauważyć, że mimo zapędzenia się w przestrzeń kosmiczną, ostatnia część jechała trochę na rezerwie. Bezwstydne kino akcji ustąpiło miejsca potworkowi, który miał ten jeden plan, a nużył wszystkim poza tym. Dziewiątka zdecydowanie wyhamowała serię, będąc swego rodzaju antytezą wszystkiego tego, co sprawiało, że Vin Diesel i jego rodzina byli najdoskonalszą machiną napędzającą zysk wytwórni Universal. Przy okazji kolejnej częśći więc, kontynuując tę metaforę, trzeba było zatankować. Twórcy stanęli przed wyzwaniem użycia czegoś, co sprawiłoby, że seria wróciłaby do niedawno jeszcze osiąganego z łatwością poziomu bezwstydnego filmu akcji. Udało się, jednak absolutnie nie w pełni.
Wszystko, co ma w zanadrzu ten film na poziomie emocjonalnym, to Dom Toretto i jego rodzina. Łysa jej głowa ma dziecko, kochającą kobietę i to oni są wszystkim, co napędza do działania. Jest to oczywiście tylko ułamek całej szybkiej i wściekłej familii, jednak zdecydowanie najważniejszy. Ta jedna karta ma jednak wyraźne braki. Po pierwsze, Dom to wciąż Vin Diesel, a Vin Diesel to wciąż ktoś, kto w tej paskudnie przesadzonej konwencji nie jest w stanie zbyt dobrze sprzedać swoich rozterek. Każde słowo wypowiedziane przez niego w tym filmie to ogromny patetyczny bon mot, a dialogu, który brzmiałby jak rozmowa dwóch ludzi, nieogarniętych manią wielkości, szukać próżno. Gdy dodamy do tego wszystkie wydarzenia, składające się na pretekstową i pozbawioną większego ciągu przyczynowo-skutkowego fabułę, dochodzimy do wniosku, że mało tutaj jest do przeżywania. Może emocji należy poszukać w pozostałych postaciach?
W przypadku czarnego charakteru postawiono tutaj na jednoznaczny kontrast. Anioł, spotyka Demona, który nie tylko dorównuje mu spektakularnym portfolio wybuchów, ale także jest równie majestatycznie ukazany. Chce wysadzić Watykan, to jedzie i wysadza, w ręku trzyma całe Rio, a z protagonistą łączą go, a jakżeby inaczej, osobiste zażyłości sprzed wielu lat. Na imię dostał Dante, jakby mało było mistycyzmu. To prawdziwa wojna dwóch żywiołów.
Kontakt z rzeczywistością pozamaterialną ma również kamera, bo najwięcej jest jej w eksplozjach. Znany dobrze koncept akcyjnego absurdu znowu jest podkręcony. Od wspomnianej bomby w Rzymie, po ogromne wybuchy, przez skakanie samochodami z samolotów. Dominic na samym początku pokazuje synowi, jak bardzo się boi i to wyłącznie o niego, sam więc może ze swoim ciałem i prawami fizyki robić co mu się żywnie podoba. W przeciwieństwie do poprzedniej części, jest tu co zapamiętać. Sceny akcji, co najmniej do rychłej premiery kolejnej części, mogą nam pozostać przed oczami.
Jedenastka zresztą ma się pojawić już w przyszłym roku, a będzie to właściwie część numer 10,5. Wszystko przez to, że ta obecna kończy się w połowie, a jakby mało było jednego cliffhangera, Louis Letterier daje od razu trzy, kończąc swój film w połowie historii i w środku największej rozpierduchy. Oczywiście zadbał również o to, żeby sytuacja naszych bohaterów była skrajnie beznadziejna. To wszystko sprawia, że przy kolejnym sequelu dużo ludzi pójdzie jeszcze raz, chcąc sprawdzić, jak to wszystko się skończy. Jeśli jednak znowu w parze pójdzie tak bardzo przeciętny film, być może już po raz ostatni.
W tle jest znowu Charlize Theron czy Jason Statham, a pierwszy raz także Brie Larson. Sukces pozwolił na największych i choć wykorzystanie ich jest właściwie żadne, warto zobaczyć ich twarze w tych wszystkich scenach. Szczególnie najmłodsza ze wspomnianych wskazuje potencjał na następne części. Dlatego, że jest nowa, jak również z uwagi na fakt, że zdaje się świetnie bawić. No i oczywiście ma talent, jakiego próżno szukać i frontowych postaci uniwersum.
Kosmos tę serię akurat ograniczył, jednak powoli stara się ona wracać do formy. Choć w obecnym kształcie będziemy się z nią żegnać,
Szybcy i wściekli urośli jako marka do takiej rangi, że nie zostaną pozostawieni samopas. Nawet jeśli te dwa ostatnie filmy zeszły z tonu i jakości, ten kolejny wciąż może być popkulturowym wydarzeniem. Na poziomie bezwstydności seria z Vinem Dieselem jest bowiem nie do pobicia. Dlatego też zawsze pozostanie wydarzeniem umiarkowanie przyjemnym.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]