Trzy i pół godziny. Tyle dokładnie trwa nowa pozycja, która jest dostępna od zeszłego piątku na Disney+. Wszystkie Swifties z całego świata marszem pędzili, by móc podziwiać swoją idolkę na ekranach telewizorów. Ja również dołączyłem do zastępu fanów trzydziestoczteroletniej wokalistki. Potrafię odnaleźć się w każdym gatunku. Jednego dnia potrafię słuchać zarówno Iron Maiden, Bathory, Hałastry, $uicideBoy$, Darii Zawiałow i Taylor Swift właśnie. Z racji, że 3 sierpnia wybieram się na koncert naszej ukochanej Blondyny, postanowiłem sprawdzić co dla nas szykuje w te wakacje.
Czas trwania koncertu lekko zmiótł mnie z planszy, gdyż zestresowało mnie, że muszę ślęczeć przed telewizorem niemal pół dnia. No może nie pół dnia, ale spory jego kawałek. Jednak czy żałuje? Absolutnie nie. To co Taylor przygotowała dla nas z nowym koncertem to totalne arcydzieło. Niezwykle elementy scenografii stoją na najwyższym poziomie. W tym momencie mogę powiedzieć, że nie żałuję ani grosza jeśli chodzi o bilety. No może jedynie narzekać mogę, że koncert jest na Narodowym. Elementy pirotechniki oraz te audiowizualne zgrywają się cudownie z piosenkami wykonywanymi przez artystkę. Mimo iż czasami wygląda jakby Blondyna śpiewała i grała z playbacku (bo chyba nie dojrzałem muzyków na scenie i kamera układa się tak jakby mikrofon zasłaniał jej usta) to cały czas miałem ciarki podczas seansu. Wykony największych hitów takich jak Blank Space, Shake it off czy I Knew You Were Trouble to pierwsza liga koncertów, a Queen Mother ma zasłużone miejsce w czołówce muzyki rozrywkowej na świecie.
Co do utworów jednak muszę pomarudzić z lekka, bo setlista nie jest idealna. Mimo iż mamy ponad czterdzieści numerów (!) to jednak zabrakło mi mojego ukochanego Welcome to New York, Red czy Gold Rush. No ale nie można mieć przecież wszystkiego. Fajnym bonusem natomiast są wykony akustyczne niektórych kawałków, które zostały dodane właśnie na potrzebę Taylor's Version. Po główce dostał też aspekt dokumentalny, gdyż przyznam się, że nie widziałem koncertu w kinie, a dopiero na D+, to zawiodłem się. Liczyłem, że dostaniemy przerywniki w formie rozmów z gwiazdą na backstage, a tutaj dostajemy jedynie rozmowy Taylor z publicznością, a raczej jej monolog. Ot, cały element dokumentu. Mimo wszystko, koncert jest na tyle dobry, że nie będę kręcił nosem.
Widać, że Taylor Swift wiele przeszła w karierze muzycznej. Fani na całym świecie od wielu, wielu lat śledzą jej rozwój muzyczny i jest to piękne, że jedna dziewczyna uzbierała sobie taki fanbase. Z powodów oczywistych nie mogliśmy jej oglądać w 2020 roku na Openerze, lecz może to dobrze? Warszawa w pierwszych trzech dniach sierpnia zostanie zdominowana przez Swifties, a wśród nich wypatrujcie też mnie. Niejeden raz zapewne przypomnę sobie koncert z The Eras Tour, bo wypadł wręcz fenomenalnie, a playlista z niego kręci się u mnie na słuchawkach od piątku codziennie. Pozycja obowiązkowa.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.