Fire Emblem to już potężna franczyza, która rozwija się od ponad 30 lat i doczekała się kilkunastu gier oraz spin-offów. W ubiegłbym roku miałem okazję sprawdzić poboczną serię Warriors, a dokładniej Fire Emblem Warriors: Three Hopes, gdzie charakterystyczny dla serii taktyczny system walki został zastąpiony radosnym siekaniem tysięcy wrogów, a więc mieliśmy do czynienia z przedstawicielem musou. Teraz wracamy do korzeni, bo Fire Emblem: Engage kontynuuję główny nurt, dzięki czemu ponownie możemy zatracić się w taktycznych szachach. Czy dostaliśmy grę godną poprzedniczki?
Fire Emblem: Engage nie miało łatwo, bo ostatnim grą z głównej serii było
Fire Emblem: Three Houses, gra świetna praktycznie pod każdym względem. W 2019 roku dostaliśmy bogaty i rozbudowany system walki, wciągającą i rozpisaną na dziesiątki godzin fabułę oraz masę, masę fantastycznie napisanych postaci, z którymi chciało się nawiązywać relację i poznawać ich historię. Czy tym razem jest tak dobrze jak te prawie 4 lata temu? Od razu mogę powiedzieć, że tego pułapu nie udało się przebić, a może nie udało się nawet znacznie się do niego zbliżyć. Fani serii znajdą tu pewnie wiele elementów, które ich do gry przyciągną, ale inni mogą pokręcić głową z dezaprobatą. Zaraz przejdę do tego, co mi tu nie do końca zagrało.
Fot. Materiały prasowe / Fire Emblem Engage
Na początku parę słów o fabule, bo ta jest ważnym, jak nie najważniejszym elementem każdej gry z serii Fire Emblem. Akcja
Fire Emblem: Engage została osadzona na kontynencie Elyos. To tutaj tysiąc lat temu doszło do heroicznego starcia zjednoczonych sił wszystkich królestw ze złym Upadłym Smokiem Sombonem. To jednak było milenium temu, ale jak wiemy, problemy lubią wracać, tak samo jak lubią powracać złowrogie smoki. Właśnie – zagrożenie wraca, a ktoś musi się tym ponownie zająć. Całe szczęście, że po tysiącletniej drzemce w końcu wstaje – chyba dość wyspany – bohater Alear, Divene Dragon, czyli ten przekozak, który pokonał smoka ostatnio. Czyli sprawa załatwiona, dziękuję, do widzenia. Nie no, to przecież oczywiste, że po tysiącletniej turbo drzemce facet stracił pamięć – nie mogło być tak łatwo. Kurczę, trudno o bardziej oklepany motyw niż amnezja.
Okej, ale to właśnie dzięki temu możemy popędzić naszym bohaterem albo bohaterką (płeć wybieramy na początku gry) przez wszystkie krainy, zebrać zacną ekipę i skopać łuskowatemu dupsko. Pokonanie smoka ma umożliwić zebranie 12 pierścieni (Emblem Rings). W tych błyskotkach zostały umieszczone dusze dawny potężnych wojowników, a ich użytkownik może skorzystać z ich mocy. Co ciekawe, legendarni bohaterowie to postacie, które doskonale będą znać fani franczyzy, bo to persony występujące w poprzednich odsłonach – naprawdę fajny smaczek dla graczy zakochanych w uniwersum. No, ale to w sumie tyle, jeśli chodzi o historię. Cała opowieść zajmie nam przynajmniej 30 godzin, ale poziomem od
Three Houses odstaje całkiem mocno. Przypominam sobie z kilka ciekawszych momentów, jeden naprawdę zaskakujący plot twist, ale ogólnie całość sprowadza się do przemierzania świata, spotykania nowych bohaterów, zapoznania się z nimi poprzez parę linijek tekstu, a potem powtarzania tego kilkadziesiąt razy. Bardziej wciągającego wątku brak.
Fot. Materiały prasowe / Fire Emblem Engage
W odbiorze
Fire Emblem: Engage nie pomaga sposób przedstawiania bohaterów. Jak już wspominałem, większość ma naprawdę mało czasu, by nas zainteresować. Przez to o większości nie wiem praktycznie nic i są oni mi zwyczajnie obojętni. Nawet główny bohater, związany przecież z tak podniosłą historią, nie ma za dużo ciekawego do przekazania. Przez większość czasu jest sztampowym do bólu herosem, którego wszyscy traktują niczym boga. Bardzo szybko zaczyna to męczyć. Coś się zmienia dopiero w drugiej połowie gry, ale nadal to trochę za mało. Bohaterowie są zwyczajnie nijacy, co twórcy chcieli chyba zamaskować ich przesadnymi i przekoloryzowanymi designami. Jeszcze dwukolorowego protagonistę byłem w stanie znieść, ale co się działo później z wyglądem kolejnych postaci, przechodziło ludzkie pojęcie. Ja japońszczyzny się nie boję, a nawet ją lubię, tu jednak zabrakło wyczucia dobrego smaku.
Dużo można na nową grę od studia Intelligent Systems narzekać, ale system walki jest tu przynajmniej dobry. To właśnie taktyczne szachy zachęcały mnie do dalszej gry, zdecydowanie nie była to mało ciekawa historia – twórcy chyba sami zdawali sobie z tego sprawę, bo dodali do gry parę opcji, które pozwalają nam bardzo wygodnie przyspieszać dialogi czy całkowicie pomijać przerywniki filmowe. Osoby nadal rozmyślający o
Fire Emblem: Three Houses na pewno świetnie się w systemie walki odnajdą, choć system ten nie jest aż tak dopracowany jak w poprzednicze sprzed lat. W tytule zastosowano ponownie dobrze znany fanom system oparty na zasadach kamień-papier-nożyce. Jedna broń jest efektowniejsza w starciu z drugą i tak dalej. Oczywiście jest też cała masa innych niuansów, które mogą wpłynąć na przebieg starć, ale za dużo by tu opowiadać. Najciekawiej wypadają tak zwane Emblem, czyli specjalne umiejętności, dzięki którym postacie mogą uwalniać moce umieszczonych w pierścieniach dawnych bohaterów. Co więcej, z czasem te moce przekładają się na podstawowe umiejętności postaci. Ten element może się podobać.
https://www.youtube.com/watch?v=DMtDNA_kiZ4
Fire Emblem: Engage to też całkiem ładna gra, jak na możliwości Switcha. Modele postaci, choć może przesadnie zaprojektowane, potrafią cieszyć oko. Trzeba pamiętać, że przez większość gry obserwujemy planszę taktyczną z widokiem izometrycznym. Tu jednak też znajdziemy całkiem sporo szczegółów. Najlepiej oczywiście prezentują się wydarzenia podczas przerywników filmowych. Najwięcej za to można mieć uwag do otoczenia, które widzimy podczas eksploracji – to niestety zdecydowanie mogło wyglądać lepiej, zwyczajnie brak tu szczegółów, przez co obserwujemy głównie brzydkie bryły. Docenić w
Engage trzeba na pewno pełne udźwiękowienie – dubbing postaci jest naprawdę super, zarówno w japońskiej, jak i w angielskiej wersji.
Czy
Fire Emblem: Engage to dobra gra? I tak, i nie. Jeśli nastawiacie się na wciągającą i zaskakującą fabułę oraz masę wielowymiarowych postaci, to możecie się srogo zawieść. Niestety ciekawszych wątków w grze jest tyle co kot napłakał, a bohaterów zwyczajnie jest za dużo, każdy dostaje ledwie chwilę, przez co nic oni nas nie obchodzą. Co z tego, że jeden zginie i nie będziemy mieli do więcej w drużynie, jak bez żalu zastąpimy go kolejnym. Na szczęście całość ratuje dobrze zaprojektowany system walki, który dostarcza zabawy na dziesiątki godzin. Czy to jednak wystarczy, aby przyciągnąć graczy do tej produkcji. Może być ciężko.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe