Wychodzi na to, że nie tylko DC lubi restarty uniwersum. Chcesz ukazać jakąś historię od nowa? Cyk, reboot, alternatywna linia czasowa albo zupełnie inny wymiar i możesz rzeźbić od zera. Na coś takiego zdecydowało się właśnie NetherRealm Studios, wydając Mortal Komat 1. Czy jednak to nowe rozdanie to też nowa jakość? Przekonajmy się.
Seria Mortal Kombat jak dotąd doczekała się jedenastu głównych odsłon, a wraz z kolejnymi częściami mogliśmy liczyć na pewną ewolucję i kolejne rozwinięcie tego tworzonego od ponad trzydziestu lat uniwersum. Historia nigdy nie była tu najważniejsza, ale wiele osób oczekiwało także na fabularne przygody związane z turniejem między Wymiarem Ziemskim a Pozaświatem. Zakończenie opowieści w
Mortal Kombat 11 wiązało się z pewnym zabiegiem, który ostatecznie miał prowadzić do resetu tego świata i w rezultacie do zupełnie nowej historię w kontynuacji.
Mortal Kombat 1 nie jest więc rebootem serii, a sequelem uzasadnionym fabularnie, który mimo wszystko przyczynia się do nowego początku doskonale znanej graczom historii.
Jak zostałem bogiem piorunów
Tak więc
Mortal Kombat 1 przedstawia fabułę, gdzie Liu Kang podejmuje się stworzenia nowej linii czasowej, która teoretycznie ma być lepsza od tej znanej nam dotychczas. Klasycznie musi jednak zebrać nową ekipę i wytypować czempiona, który zawalczy na zbliżającym się turnieju z Pozaświatem. W tym celu chce zwerbować Raidena i Kung Lao – niewyróżniających się niczym szczególnym rolników, zgłębiających sztuki walki jedynie w celu obrony mieszkańców wioski. Dwójka ta nie posiada jeszcze żadnych specjalnych umiejętności. Podobnie chwilę później swoją szanse dostaje Johnny Cage, dotąd grający jedynie klona Indiany Jonesa w filmowych produkcjach. W ten sposób ekipa rozrasta się i obok Scorpiona, Kenshiego i Sub-zero, świeżaki rozpoczynają przygotowania do zbliżających się zawodów.
Fot. Screen z gry Mortal Kombat 1
Początek nie zwiastuje nic nadzwyczajnego, ale po trzech pierwszych rozdziałach nabiera rumieńców. Te 6 godzin klipów filmowych – przerywanych od czasu do czasu walkami – to kawał dobrej historii, która skutecznie potrafi wciągnąć na dwa dłuższe, wieczorne posiedzenia. Nie mam może zbyt rozległych perspektyw do porówna z innymi tytułami, bo jak dotąd raczej trzymałem się od bijatyk dość daleko – a szczególnie od trybów fabularnych w tego typu grach, skupiając się raczej na sporadycznych sesjach losowego wciskania klawiszy ze znajomymi – ale ten nowy Mortal jako pierwszy tytuł z gatunku potrafił szczerze zainteresować mnie fabułą. Zbiór postaci jest dość klasyczny, bo mamy tu przede wszystkim dobrze znane persony, jak Raiden, Skorpion, Sub-Zero, Kitana czy Baraka, ale najwięcej frajdy sprawiało mi pozwanie nowych originów tych postaci. Dowiadujemy się na przykład jak Raiden zyskuje swoją moc piorunów, jak powstał kapelusz Kung Lao ,czemu Baraka wygląda jak wygląda oraz co się stało ze wzrokiem Kenshiego. Wszystko to zostało ubrane w spójną opowieść.
Bo do mordobicia trzeba dwojga (albo czworga)
Największą nowością reklamowaną hucznie przez twórców gry jest bez wątpienia Kameo. Czym jest i czy w ogóle jest o czym mówić? Na pewno to jakieś urozmaicenie w dobrze znanym graczom modelu walki. Kameo to bowiem nic innego jak pomoc naszego kompana, z której raz na jakiś czas możemy skorzystać. Można więc powiedzieć, że od teraz toczymy walki 2 vs 2, choć byłoby to duże wypaczenie rzeczywistości. Nadal bowiem kierujemy jedną postacią i jedynie nad nią mamy pełną kontrolę, przy której możemy wykonywać kombosy i tak dalej. Druga postać pełni jedynie rolę wsparcia. Na PS5 pod przyciskiem L1 na padzie mamy przycisk Kameo i po jego wciśnięciu wzywamy naszego suporta. Może on wykonać kopniaka lub inny atak specjalny, który trochę obije przeciwnika. Nasz towarzysz może też pomóc nam w przerwaniu serii ataków wroga, a także asystuje bohaterowi przy specjalnym ataku łączonym. Ma też swoje fatality.
[gallery ids="237526,237528,237529,237527"]
Dzięki systemowi Kameo od teraz, poza nauką kombosów personalnych postaci, musimy też dodatkowo przemyśleć, jak mądrze wykorzystywać wsparcie naszego kompana zza mapy. Musimy przede wszystkim pamiętać o tym, że nie możemy korzystać z pomocy nieustannie, bo pasek wsparcia musi się naładować. Warto więc zwyczajnie czekać na trudniejsze momenty w trakcie pojedynku. Postacie Kameo to też inne persony niż te, którymi normlanie kierujemy. Trochę szkoda, że niektóre nie są w pełni grywalne, bo zwyczajnie chciałoby się też nimi pokierować. Co do oceny tej konkretnej nowości, to osobiście jestem zdecydowanie na tak. Dość szybko da się zauważyć, że Kameo dodaje sporo dynami rozgrywce, bo zwyczajnie dzieje się tu więcej. Dostajemy dodatkowe możliwości w rozgrywce, a nawalanie po twarzach staje się jeszcze przyjemniejsze.
Inwazja na czas wolny singleplayerowców
Warto teraz przejść do trybów, jakie jeszcze przygotowali dla nas twórcy. Pisałem już o trybie fabularnym, który według mnie zdecydowanie daje radę i polecam zapoznać się z nim na samym początku przygody z
Mortal Kombat 1. Pozwala on zaznajomić się z postaciami oraz zrozumieć nowe podejście do ich kreacji, a także mocniej wczuć się w relacje między duetami (główna postać i jej Kameo). Następnie
warto przynajmniej zahaczyć o nowy tryb dla pojedynczego gracza, jakim jest Inwazja. Tutaj twórcy co sezon mają przygotowywać nową historię do poznania. Sercem rozgrywki jest przemierzanie mapy z polami (coś jak gra planszowa) oraz wykonywanie kolejnych zadań. Te są dość różnorodne i prezentują scenariusze z ciekawymi modyfikatorami (np. walka z kilkoma przeciwnikami, wymóg stosowania specjalnych ataków i tak dalej). Możemy tu zbierać specjalną walutę, która później pozwala odblokować choćby dodatki do konkretnych postaci. Co więcej, dzięki kolejnym starciom levelujemy też bohatera, co w rezultacie przekłada się między innymi na zwiększenie zdrowia czy nowe ataki, a zwłaszcza kolejne fatality. Szykuje się masa godzin zabawy dla zainteresowanych.
Fot. Screen z gry Mortal Kombat 1
Z innych trybów w najnowszym Mortalu – oprócz klasycznego jeden na jeden na kanapie czy z SI – mamy jeszcze
Wieże, czyli starcia z kolejnymi przeciwnikami. Musimy tu wygrać 6, 8 lub 10 pojedynków. Znalazł się nawet tryb, gdzie gramy bez końca, aż do momentu naszej porażki. A także ten sam pomysł, ale dodatkowo utrudniony brakiem odzyskiwaniem życia – ciekawe jakie rekordy uda się tu ustalić, bo zapaleńcy na pewno spędzą w trybie masę czasu. Poza tym są oczywiście starcia online, czyli ligi i pojedyncze starcia.
Cukierkowość ponad mrok?
Po pierwszych zapowiedziach i gameplayach można było trafić tu i ówdzie na sporo słów dezaprobaty, jakoby nowa odsłona odeszła od mrocznej otoczki, z jaką była dotąd kojarzona. Czy jednak rzeczywiście tak jest? Na pewno twórcy chcieli pokazać trochę więcej piękna i zafundowali nam więcej światełek, kolorów i innych zalet związanych z możliwością zastosowania w końcu technologii HDR. Przejście po latach na nowszy silnik (z Unreal Engine 3 na Unreal Engine 4) przełożyło się na pewno na mniej surową oprawę graficzną. Czy to odebrało pazura tytułowi? Jak dla mnie nie, choć ja mimo wszystko lubię kolorki i zdecydowanie jestem za większą ilością cząsteczkowych efektów na ekranie.
Nie można na pewno zaprzeczyć, że Mortal Kombat 1 wygląda o niebo lepiej od swojego poprzednika. Na pochwałę zasługują przede wszystkim areny, które teraz zachwycają szczegółowością oraz całą otoczką, która towarzyszy pojedynkom. Postacie są okej, choć najlepiej wyglądają w przerywnikach filmowych. Za to efekty towarzyszące zróżnicowanym atakom na dużym TV z HDR zdecydowanie robią robotę. No i wszystko na PS5 chodzi w płynnych 60 klatkach na sekundę, co jest kluczowe w dynamicznych bijatykach. Nie uświadczyłem tu żadnych spadków płynności podczas licznych starć.
https://www.youtube.com/watch?v=MYa7L4jp11E
Mortal Kombat król?
Mortal Kombat 1 zrobił dużo dobrego, aby ponownie przekonać do siebie graczy. W końcu doczekaliśmy się znaczącego skoku technologicznego, przez co gra działa i wygląda świetnie. Tytuł mimo odświeżonej i bardziej kolorowej oprawy graficznej nie zatraca swojego ducha i ponownie możemy liczyć na tonę brutalności. Dla mnie pozytywnym zaskoczeniem był przede wszystkim tryb fabularny, który naprawdę potrafi wciągnąć i przede wszystkim dostarcza nam spójnej i interesującej historii o nowych początkach znanych bohaterów. System Kameo to niby mała zmiana, która jednak dość mocno wpływa na zabawę, przekładając się na jej uatrakcyjnienie. Na start dostajemy tu aż 23 grywalnych bohaterów oraz 15 towarzyszy, a za rogiem już czają się kolejne ciekawe postacie (jak Peacemaker czy Homelander), które dołączą w DLC.
Mortal Kombat 1 to zwyczajnie kawał świetnie przygotowanej bijatyki, która będzie cieszyć (i wyprowadzać z równowagi) graczy przez najbliższe kilka lat.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe