Samolot, na pokładzie którego znajdowali się małoletni chłopcy, rozbija się na anonimowej wysepce na Pacyfiku. Żaden z dorosłych się nie ostaje, a najstarsze dzieciaki nie weszły jeszcze nawet w okres dojrzewania. Głównym bohaterem jest Ralph. Energiczny, inteligentny dwunastolatek, który szybko organizuje młodsze dzieciaki. U jego boku stoi nieporadny, ale racjonalny Prosiaczek. I oczywiście musiał znaleźć się ktoś przeciwko nim. Kim jest Jack? To typ, który ma szansę na łatkę socjopaty. Wielkie ego w małym ciele, kompleksy i impulsywność. W normalnych warunkach ich konkurencja skończyłaby się szkolną bójką. Z dala od cywilizacji urasta do rangi wojny domowej.
Władca much to powieść rozniecająca we mnie ogień interpretacyjny. Jack jawi się jako mały dyktatorek, pułkownik Kurtz w wersji szkolnej. Ralph to oczywiście jego antyteza. Stawia na demokratyczne, równościowe działania, wspierany przez nieśmiały pragmatyzm Prosiaczka. Kluczowa jest jednak reszta społeczności. Złożona w połowie z dorastających popleczników buńczucznego Jacka, a w połowie z biernych, płaczliwych wciąż dzieciaków. W obu przypadkach to grupy nieświadome sytuacji i łatwe do zmanipulowania, jak zresztą społeczeństwo dorosłych w cywilizowanym świecie. Warto spojrzeć na tę historię nie jako na kolejną opowieść o rozbitkach, ale na symboliczne ukazanie ludzkości, nie tylko w kontekście walki dwóch małolatów.
Przyspieszony proces dojrzewania przypomina mi w pewnym stopniu perypetie pary z Błękitnej laguny, jednak tam mieliśmy do czynienia z nastolatkami powoli odkrywającymi swoją seksualność. Ralph, Jack i reszta ferajny to dzieciaki, zatopione na poły w krainie własnej fantazji. Nawet tytułowy „Władca much” jest jednym z objawów dziecięcej niedojrzałości wymieszanej z rodzącym się u niektórych powoli załamaniem psychicznym. Jest też Bestia. Umysły dzieci zinterpretują całą sytuację po swojemu i choć bywa dziecinnie, to szybko okazuje się, że mali ludzie są skłonni do wielkich grzechów. I do usprawiedliwień, których nie powstydziliby się dorośli.
Aimee De Jongh początkowo zbiła mnie z tropu. Oczywistym było, że komiks nie będzie lekki, ale jej prace wskazywały, że cienie będą tu bledsze niż w oryginale. I jest tak do pewnego momentu. Uroczo narysowane dziecięce oblicza nie przeszkadzają w przekazywaniu treści dla dorosłych. Pojawia się śmierć i przemoc oraz ludzkie wycieńczenie, a nawet zdziczenie. O wiele bardziej przerażające, niż gdyby uczestnikami niektórych wydarzeń byli dorośli. Styl De Jongh odkrywa klasyczną prozę Goldinga na nowo. Warte jest to odnotowania pośród komiksowych interpretacji standardowej literatury, stojących wyżej niż większość tych filmowych.
Władca much to adaptacja ukazana pomysłowo i dojrzale. Aimee de Jongh wykonuje tu kawał solidnej roboty, nie odchodząc od pewnej „dziecięcej” estetyki, a jednocześnie w pełni przedstawiając mrok ludzkiej natury. Choćby i chłopięcej, przy czym być może właśnie dlatego bardziej pierwotnej. Taka wersja powieści Williama Goldinga to ukazanie nie tylko końca niewinności, ale i krótki traktat o człowieku jako istocie społecznej. O podziałach i o tym, co z nas wyłazi, gdy jesteśmy przyparci do muru. Coś refleksyjnego, niepokojącego, ale też przygnębiającego. Bo skoro proste dziecięce umysły tak bardzo zatraciły się w swych słabościach, to co z bardziej grzesznymi, dorosłymi duszami?
Tytuł oryginalny: Lord of the Flies: The Graphic Novel
Scenariusz: Aimee de Jongh, William Golding
Rysunki: Aimee de Jongh
Tłumaczenie: Paweł Bulski
Wydawca: Non Stop Comics 2025
Liczba stron: 352
Ocena: 90/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.