Masterton już niejeden raz udowodnił, że jeśli bierze na warsztat motywy ograne już na milion sposobów, zawsze stara się podejść do nich w oryginalny sposób. Dla przykładu, o wampirach od nieco innej strony pisał w Krwi Manitou czy Pogromcy wampirów. Tematykę duchów i nawiedzonych domów autor poruszał już chociażby w Muzyce z zaświatów czy Walhalli, jednak Dom stu szeptów to nieco inna para kaloszy.
Powieść zaczyna się bardzo klasycznie. Po tajemniczej śmierci surowego ojca troje rodzeństwa Russell ma stawić się w rozległem posiadłości Allhallows Hall w Dartmoor. Coś, co pewnie w większości przypadków zamieniłoby się w ciągnącą się latami kłótnią o spadek, zamienia się w dramatyczny koszmar, kiedy znika syn głównego bohatera – Roba Russella. Zakrojone na szeroką skalę poszukiwania na otaczających posiadłość wrzosowiskach nie przynoszą rezultatu.
Jednocześnie w rezydencji zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Wyraźnie wyczuwalna jest tu czyjaś obecność, w mrocznych korytarzach słychać czyjeś szepty, a paranormalne manifestacje przybierają na sile z każdą godziną. Czy to możliwe, żeby lokalna legenda o demonicznym mężczyźnie polującym z hordą dzików psów na nieochrzczone dzieci była prawdziwa?
W Domu stu szeptów Masterton długo każe czekać na odkrycie tajemnicy. Tym razem pisarz postawił na budowanie napięcia i kreowanie atmosfery, a nie na zostawianie zwłok co paręnaście stron, jak miał to niegdyś w zwyczaju. Jednocześnie autor wykorzystuje wyróżniki, które zawsze cechowały jego powieści grozy – mamy więc pojawiających się i szybko znikających ekspertów od spraw paranormalnych (nie, Harry’ego Erskine’a tym razem nie było w pobliżu), mamy historyczny kontekst, tym razem opowiadający o prześladowaniach katolickich księży, wreszcie mamy też potężną złą siłę, która miejscami przywodziła mi nawet na myśl Mictlantecuthli z kultowego i genialnego Wyklętego.
Dom stu szeptów może więc stanowić zaskoczenie nawet dla największych fanów Grahama Mastertona – zdecydowana większość książki to spokojne i powolne snucie opowieści, z bardzo dużą dawką dialogów. Dopiero na sam koniec Brytyjczyk przyspiesza i serwuje nam istną jazdę bez trzymanki (i to dosłownie). Ale przewrotnie to właśnie gwałtowny finał jest najsłabszym elementem tej misternie utkanej historii. O wiele lepiej wypada wstęp i rozwinięcie, gdzie możemy lepiej poznać dobrze skonstruowanych bohaterów i obserwować, jak radzą sobie w obliczu niepojętego. Autor nie szarżuje, stara się być naturalny, co bardzo dobrze mu wychodzi. Hamulce puszczają dopiero na sam koniec.
Najnowsza książka Grahama Mastertona nie zawodzi na tych płaszczyznach, w których autor zawsze czuł się dobrze. Przede wszystkim warsztatowo to świetna powieść. Dzięki literackiemu kunsztowi autorowi udało się uniknąć nudy nawet w momentach, kiedy akcja niespiesznie sunie do przodu. Jest nastrojowo i klimatycznie, bohaterów da się polubić, jest tajemnica i – tradycyjnie już – przesadzony finał. Ja nabrałem apetytu na kolejne powieści grozy Mastertona i z niecierpliwością wyczekuję już The Soul Stealer i The Shadow People.
Autor: Graham Masterton Tytuł: Dom stu szeptów Wydawca: Albatros 2021 Tłumaczenie: Izabela Matuszewska Stron : 352 Ocena: 80/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.