Orwell, Harry Potter i mickiewiczowskie Dziady błyszczą się tutaj jako trzy symbole. Polski wierzącej, którą mieliśmy, wątpiącej, którą mamy oraz bajkowo-magicznej, która daje nadzieje. W 1983 roi się od wszelakich odwołań i zapożyczeń od lepszych. W kwestiach literackich padają jednak tylko te trzy tytuły, przeplecione jedną jedyną wzmianką o hitlerowym Mein Kampf. Gdy przychodzi już jednak do etapu trawestacji magicy z Hogwartu chowają swoje różdżki, a Konrad ze swoją wielką improwizacją wpada raz, przytoczony w jednym bezużytecznym fragmencie. Tytuł nie daje złudzeń, pierwsza polska produkcja Netflixa najbardziej będzie chciała czerpać od tego, na co patrzył wielki brat. I chyba na tym najbardziej połamała sobie zęby.
Komunizmowi w upadkowi przeszkodziła seria zamachów mająca miejsce w tytułowym roku. Pięknie waliły się budynki w Warszawie, w Gdańsku oraz w Krakowie. Alternatywna historia potoczyła się jednak tak, że 20 lat później reżim się umocnił, ale w sumie nie wyszedł Polsce tak źle. Mamy mocnego sojusznika w postaci Wietnamczyków, ZSRR już nie takie straszne, a i prezydentem USA jest Al Gore. Co z tego? No właśnie niewiele.
Fot. Krzysztof Wiktor/Netflix
Jak na mające całkiem duże aspiracje political-fiction
1983 jest niesamowicie powierzchowne. Pal licho, gdy dotyczy to całej światowej sytuacji, nos poza Warszawę wychylamy tu przecież rzadko. Jednak sytuacji nad Wisłą również brakuje odpowiedniego szkicu. Mamy wybuch, który coś zmienił, ale nikt do końca nie wie co. Mamy traszki, czyli ówczesne Iphone’y Made in Vietnam, służące jako narzędzia propagandowe, ale nie wiemy kto i w jakim celu je wykorzystuje. W końcu mamy ruch oporu, młodych gniewnych pokrzywdzonych, ale nie wiemy właściwie, przeciw komu walczą. Czasem wręcz niektóre ze scen dają do zrozumienia, że oni sami też nie do końca. A w tym wszystkim jest jeszcze Więckiewicz z niejasną przeszłością i Musiał, który dostał zdjęcie od profesora. Bagienko kontekstów, w którym przyjdzie nam śledzić ważną intrygę jest zdecydowanie za gęste.
Tej ważności jednak też za specjalnie nie czuć. Że prawda może zmienić losy kogokolwiek, dowiedziałem się z opisu serialu niż z jego seansu, bo stawki ekranowych wydarzeń raczej nie widać. Cel jest, jak to często podkreśla Kajetan Macieja Musiała jakiś, jednak doprecyzowanie tego przerasta możliwości scenariuszowe tego serialu. Wątków wpycha się tysiące, jednak miesza nimi na tyle nieporadnie, że mniej więcej w połowie, po zobaczeniu tej lepszej części, którą produkcja ma nam do zaoferowania, jesteśmy już nieco zmęczeni i zmieszani. A potem z każdą minutą wręcz jest coraz gorzej.
Fot. Krzysztof Wiktor/Netflix
Problemy scenariuszowe dotyczą niezdecydowania w którą stronę iść z historią w równie dużym stopniu, co dialogów. Tutaj problem jest o wiele prostszy, jednak równie mocno drażniący. Dialogi brzmią jak żywcem wyciągnięte z jakiegoś translatora, a wpleciona w nie ilość mądrych zdań przytłacza i razi sztucznością. Nie wiem, kto to pisał, w jaki sposób to pisał i w jakim języku to pisał. Zdecydowanie nie wyszło jednak jak powinno, jak rozmawiają normalni ludzie. Motywacje naszych protagonistów są często niczym więcej ponad wzniosłe hasła, a ilość zawartych w nich jałowych filozofii przytłoczyłaby nawet chcących zabłysnąć młodych adeptów kulturoznawstwa. Jedynie Zosia Wichłacz brzmi tutaj w miarę jak człowiek, rzeczywiście zakochana i nie do końca odnajdująca się w przedstawionym świecie dziewczyna. Od razu jednak muszę zaznaczyć, że mimo iż aktorka ma w moim serduszku bardzo specjalne miejsce, nie jest to w żadnym stopniu jej zasługa. Po prostu w tym bałaganie trafiła akurat takie linijki, które nie brzmią jak podręcznik filozofii. Nie tak Netlfixie, nie tak!
Szkoda jest o tyle bardziej, że przecież mamy tu mnóstwo twórców, w których można było uwierzyć. Cztery zdolne reżyserki, z których żadna nie jest u schyłku kariery, a wręcz przeciwnie. Duży budżet, który widać słychać i czuć w znakomitej zimnej scenografii, stanowiącej dokładnie to, co serial chciał nam zaproponować. Znakomitych aktorów, którzy o dziwo nie zbuntowali się na planie po wygłoszeniu kolejnego sztucznego dialogu czy doklejonego na siłę dla podtrzymania dramaturgii bluzga. W końcu intrygę, która gdyby została zacieśniona i wysunięta na pierwszy plan w odpowiednim momencie, zatrzymałaby widza zainteresowanego do samego końca.
Fot. Krzysztof Wiktor/Netflix
Największy na świecie gigant streamingu tworzy pierwszy polski serial. To powinno być wydarzenie, które swoją skalą przyćmiłoby w tym roku wszystkie inne. Marketing jednak nie jest za specjalnie nasilony, co może budzić wątpliwości. Bardziej budzi je jednak zapoznanie się z
1983, nie jest to bowiem produkcja, do której wracać będziemy latami. Jeśli kolejne tytuły będą powstawać częściej, ten na kartach historii pozostanie prawdopodobnie tylko ciekawostką. Chyba nie tak miało to wyglądać.
ilustracja wprowadzenia: Fot. Krzysztof Wiktor/Netflix
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]