Gdy zaczynałem oglądać serial Moon Knight to miałem dość duże oczekiwania. Czułem, że to będzie nieco inna produkcja Marvel Studios, lecz nie sądziłem, że dorówna on takim arcydziełom jak Strażnicy Galaktyki czy Avengers: Wojna bez granic. No i nie wierzyłem, że stanie to na równi z WandaVision. Było bardzo blisko, lecz... coś się skiełbasiło.
Moon Knight to adaptacja niesamowitych komiksów Jeffa Lemire'a oraz Grega Smallwooda. Serial opowiada o problemach Stevena Granta, który ma rozdwojenie jaźni i dzieli swoje ciało z Markiem Spectorem. Klimat produkcji jest utrzymany w niesamowitej, egipskiej otoczce, która jest niezwykle tajemnicza. I Marvel Studios miało naprawdę w czym rzeźbić, lecz wydaje mi się, że trochę nie wykorzystano potencjału i możliwości.
Kadr z serialu Moon Knight
Zaznaczę, że produkcja jest niezwykle odważnym posunięciem. Widać, że Kevin Feige ponownie pozwolił na swobodę dla reżysera, który odszedł od znanej nam konwencji nadmuchanego emocjonalnie balona, przebijanego igłą żartu. Fakt, mamy tutaj humor, lecz jest on nam troszkę inaczej zaserwowany, aniżeli w poprzednich produkcjach. Tak jak powiedziałem w
recenzji pierwszego odcinka, otrzymujemy
Daredevila z humorem. Zauważyłem też podobieństwa do
WandaVision, zwłaszcza w 5. odcinku i finale. Nie mam zamiaru spoilerować zabawy tym, którzy czekają na premierę
Disney+ w Polsce, więc dam Wam tipa, byście zwrócili uwagę na dwa finałowe odcinki, z obu seriali.
Co do fabuły, to przez pierwsze epizody wlecze się niczym żółw po suchym lądzie, lecz tak z 3. lub 4. odcinkiem, mknie wartko i nie dostajemy już tak irytującego efektu "o co chodzi?", jak w kilku pierwszych. Oczywiście, te pierwsze odcinki nie są złe, lecz muszę przyznać - ciągnęły mi się trochę. Jedynie finał sprawił, że się dość mocno rozczarowałem, nie uratowała go nawet genialna scena po napisach. Chcąc nie chcąc muszę wspomnieć o biednym CGI, które obrazuje nam egipskie bóstwa. Jest to po prostu słabe.
Fantastycznie natomiast poradziła sobie obsada. Pierwszoligowy Oscar Isaac, który wręcz wybitnie spisał się w roli człowieka, który ma rozdwojenie jaźni. Genialnie wypadł w
Gwiezdnych Wojnach, genialnie wypadł w
Diunie, a w
Moon Knight dopiął szczytu swoich umiejętności. Miał przed sobą niezwykle trudne zadanie, lecz co to dla tak utalentowanego aktora? Oczywiście Ethan Hawke, którego ostatnio dość często widzimy na ekranie, również jest marvelowym TOPEM. Cieszę się, że nie zmarnowano go, jak potencjału Madsa Mikkelsena czy Michelle Pfeiffer. Arthur Harrow to jeden z najlepiej zaprezentowanych antagonistów, jakich Marvel miał w swoim arsenale.
kadr z serialu Moon Knight
Pierwszy tydzień majowy to po prostu gratka dla fanów Marvela. Otrzymaliśmy zarówno finał
Moon Knighta, a za rogiem czai się
Doktor Strange w multiwersum obłędu (moja spoilerowa recenzja pojawi się po weekendzie). Na chwilę obecną nie mogę powiedzieć jak wypadł film z Benedictem Cumberbatchem oraz Elizabeth Olsen w roli głównej, lecz serial z Oscarem Isaakiem to bardzo ciekawa opcja. Nie wbił mnie aż tak jak
WandaVision czy
Hawkeye, lecz wypada to naprawdę dobrze, nawet lepiej niż
Loki. Szkoda, że serial nie ma zapowiedzianego 2. sezonu, bo można by go jeszcze lepiej rozkręcić. Jestem bardzo ciekaw przyszłości Marca Spectora i Stevena Granta w Marvel Cinematic Universe.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.