Netflix produkuje coraz więcej seriali oryginalnych, takim też teoretycznie jest Przeznaczenie: Saga Winx. Teoretycznie, gdyż niewiele w nim oryginalności. Magia gdzieś znika, a widz sam nie wie, co właściwie obejrzał. Wersje aktorskie animacji nie zawsze przynoszą zamierzone rezultaty. Czy to właśnie problem nowego serialu Netflixa?
Przeznaczenie: Saga Winx to z założenia wersja aktorska włosko-amerykańskiego serialu animowanego
Klub Winx. Serial powstaje od 2004 roku i doczekał się już różnych spin-offów, łącznie z najnowszą produkcją Netflixa. Podczas gdy oryginał celuje w młodsze grupy wiekowe, wersja aktorska otrzymała ograniczenie wiekowe – 16+. To pierwsza i nie jedyna różnica, która rzuciła mi się w oczy. Zacznijmy jednak od początku.
Klub Winx to animacja opowiadająca o losach wróżek-wojowniczek uczęszczających do specjalnej szkoły o tajemniczej nazwie Alfea. Można powiedzieć, że w pierwszych sezonach pojawiło się sześć głównych wróżek – Bloom, Stella, Tecna, Flora, Musa i Aisha. Każda z nich władała innym
żywiołem, choć to dość nieprecyzyjne stwierdzenie bowiem Tecna była wróżką technologii a Musa muzyki, pozostałe miały już bardziej tradycyjne moce: Bloom – ogień, Stella – światło/Słońce, Flora – natura/ziemia i Aisha – fale/woda. Dziewczyny nie musiały jednak walczyć same, w szkole Czerwona Fontanna uczyli się chłopcy zwani specjalistami. Sky, Brandon, Riven, Helia i Timmy nie tylko pomagali, ale również tworzyli związki z wróżkami.
fot. Jonathan Hession/Netflix
W trakcie 8 sezonów bohaterowie zmierzyli się z różnymi problemami i wrogami, a popularność serii została przekuta na filmy pełnometrażowe, gry czy wersję musicalową oraz oczywiście serial aktorski Netflixa.
Przeznaczenie: Saga Winx również opowiada o uczennicach Alfei, jednak już tylko pięciu – Bloom (Abigail Cowen), Aishy (Precious Mustapha), Stelli (Hannah van der Westhuysen), Musie (Elisha Applebaum) i Terrze (Eliot Salt). Moce bohaterek zostały praktycznie niezmienione z wyjątkiem Musy, która nie włada już muzyką a uczuciami, co wydaje się bardziej przydatne. Panowie podobnie jak w oryginale też się pojawiają, choć jest ich mniej.
Fabuła zaczyna się podobnie do animacji. Bloom pojawia się a Alfei i po kolei poznaje swoje nowe współlokatorki i przyszłe przyjaciółki. Możemy oglądać jak dziewczyny starają się zapanować nad swoją magią i zwiększyć swoją moc a także jak borykają się z ze „zwykłymi” nastoletnimi problemami. Są pierwsze miłości, złamane serca i rozczarowania, jest też siła kobiet i przyjaźni. Jednym słowem standardowe wartości, jakie ostatnio co raz częściej widzimy na naszych ekranach.
fot. Sadie Soverall w Przeznaczeniu: Sadze Winx/ Netflix
Niestety również scenariusz wydaje się być użyty już gdzie indziej. Nie ma zaskoczeń, innowacji czy chociaż odrobiny kreatywności. Wszystko już wcześniej zostało użyte, czy to w serialach dla młodzieży czy nieco poważniejszych produkcjach. Podstawowym problemem jednak jest brak magii. Zarówno magii serialu jak i magii, którą posługują się wróżki. Oczywiście, mają dopiero się uczyć, ale nawet o tym czasem da się zapomnieć.
W serii o Harrym Potterze też na początku wszyscy dopiero się uczą, a jednak magię czuć od razu. Mówiąc już o jednym z najpopularniejszych czarodziei, to nawet przeszłość Bloom wydaje się podobna do tej Harry’ego. Niestety tu nie działa to tak dobrze. Zwłaszcza w scenach, w których bohaterka jest wręczy antypatyczna i przypomina młodą Lindsay Lohan. Niestety Cowen (wciela się w Bloom) brakuje charyzmy starszej koleżanki.
Niewiele lepiej prezentuje się reszta obsady. Choć przynajmniej już nie odrzuca. Zastanawiam się jednak czy to wina obsady, czy raczej sposobu w jaki postaci napisano. Tak czy siak, przez większość czasu po prostu są na ekranie, z małymi wyjątkami. Do nich należy zaliczyć Eliot Salt w roli Terry. To chyba jedyna bohaterka, której kibicowałam i której gra nie przyprawiała o ciarki. Na pochwałę zasługuje również Sadie Soverall w roli Beatrix. Zdecydowanie pokazała pazur i wyróżniła się na tle reszty. O męskich kreacjach szkoda nawet wspominać. W dużej części są drętwe, stereotypowe i brakuje w nich jakichkolwiek emocji a te nieliczne, które miałyby potencjał, pojawiają się tylko na krótkie chwile.
fot. Eliot Salt w Przeznaczeniu: Sadze Winx/ Netflix
Oglądając
Przeznaczenie: Sagę Winx miałam nadzieję, że wrócą emocje i uczucia, które towarzyszyły mi przy
Klubie Winx. Niestety ich nie znalazłam. Nie znalazłam ani czaru ani tajemnicy, została tylko nostalgia. Sama nie do końca wiem, czego spodziewałam się po aktorskiej wersji. Podniesione ograniczenie wiekowe sprawia również, że trudno określić mi grupę docelową. Nie są to raczej osoby, które tak jak ja dorastały z animacją (tą z 2004 roku), nie jest to też produkcja dla dzieci. Pozostają więc jedynie nastoletni odbiorcy, którzy będą mogli płynnie przejść z ostatnich sezonów animacji wprost do wersji aktorskiej. To wydaje się jedynym ratunkiem dla wyników oglądalności serialu.
Przeznaczenie: Saga Winx to produkcja bez głębi, skierowana do młodszej części publiczności i na nich faktycznie może wywierać dobre wrażenie. Gdybym zobaczyła go 10 lat temu być może nawet by mi się spodobał. W obecnym momencie mojego życia absolutnie nie jestem grupą docelową i może dlatego nie jestem w stanie docenić serialu.
Tak więc, jeśli macie w sobie coś z nastolatka, może znajdziecie magię albo chociaż chwilę wytchnienia. Jeśli jesteście jednak tak zgorzkniali jak ja, nie polecam. Będzie mieć dość po pierwszych 20 min.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix
Wielbicielka skomplikowanych filmów, koreańskich seriali i mocnej kawy.