Na papierze wszystko jest w porządku. Porządny reżyser, gwiazdorska obsada i Jakub Żulczyk, który scenariusze do kilku naprawdę dużych hitów już w Polsce napisał. Gdy miała miejsce premiera pierwszych odcinków, nie było już tak entuzjastycznie. Rodzime Californication, bo to do tego serialu, od samego zresztą początku, porównywano Warszawiankę, wydawało się mocno zawodzić. Widzom, którzy mieli w pamięci wspomniany serial z Davidem Duchovnym, jak i Ślepnąć od świateł, nowa produkcja przypadła do gustu znacznie mniej. W czym jest rzecz?
To, co napisałem powyżej, nie jest jeszcze zarzutem, bo ciekawa historia jest tylko jednym z narzędzi, które mogą dać widzom jakościową produkcję. Gorzej jednak, że oglądanie wydarzeń zawartych w siedmiu pierwszych odcinkach zwyczajnie nudzi. Postacie przewijające się dookoła Czułego nie są zbyt ciekawe, a podczas odcinków nie robią nic ani specjalnie spektakularnego, ani jakoś mocno na niego nie wpływają. Jasne, trudno jest wnieść coś w życie takiego tego typu człowieka, jednak scenariusz na tej płaszczyźnie jest najbardziej położony. Jak na naprawdę znakomitą ekipę aktorów, jaką udało się zgromadzić, oczekiwania powinny być dużo wyższe. Sytuację nieco ratuje Krystyna Janda, której postać pojawia się późno, jednak potrafi wnieść trochę kolorytu. To jednak ma również związek z faktem, że ten serial w późniejszych fazach jest wyraźnie lepszy.
Jeśli słuchaliście niezwykle popularnego jakiś czas temu podcastu Co ćpać po odwyku, który Jakub Żulczyk prowadził z innym zmagającym się z nałogiem pisarzem Juliuszem Strachotą, możecie natknąć się na jeden ważny wniosek. Bardzo lubiłem tę audycję, gdyż pozwalała rzucić trochę nowego światła na temat, jak i obejrzeć, szczególnie w późniejszych odcinkach, w których pojawiali się goście, różne perspektywy jego podejmowania. To, co łączy mi przekaz tego tytułu z Warszawianką to, i nie będzie tutaj żadnego zaskoczenia, podejście serialu do relacji alkoholu i uzależnień ze sztuką. Żulczyk starał się obalać mity, iż się to łączy, że wóda i pisanie to nierozłączna para. Że to ona daje wielu ludziom sztuki paliwo do tworzenia. W związku z powyższym w serialu nie mamy okazji dostrzec w pogrążonym w ciągach autorze żadnej wartości artystycznej. Czuły niby jest dobry, niby dostaje te informacje na ucho od wielu osób, jednak nie tworzy, a nawet w żadnym wypadku nie myśli o tworzeniu. To pisarz, którego zaawansowanie w zażywaniu różnych substancji sprowadza na drugą stronę artystycznej rzeki. I bardzo wyraźnie należy podkreślić, że artystycznej, bo jest jeszcze miejsce na powrót.
Napomknąłem marginalnie o skoku jakości, który Warszawianka okazuje na przestrzeni jedenastu odcinków, teraz opowiem o tym więcej. Wahadło w przypadku tego serialu wychyla się naprawdę z wysoką wartością amplitudy. Pierwsze siedem odcinków niemiłosiernie męczy bułę. Są nijakie, nie wydają się donikąd prowadzić, charakteryzuje je tylko średnio angażujący chaos. Potem jednak mamy ósmy, a za nim kolejne, które sprawiają, że ostateczna ocena doznania, jakim jest pierwsza polska produkcja premierująca na SkyShowtime może być pozytywna. Gdy na wierzch z warszawskich ulic coraz bardziej zaczyna wychodzić stawka, serial robi się interesujący. Stawką tą jest oczywiście rodzina i jedyna córka pisarza. Nagle relacje się zacieśniają, pojawia się możliwość straty, a ekran zalewa dobrze narastający niepokój. Nie zmienia się to już aż do finału. Na ten moment na platformie obejrzymy dziewięć odcinków. Uwierzcie, że nawet jeśli do tej pory jesteście rozczarowani, warto zostać do końca.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]