Henry Cavill jako Wiedźmin Geralt powrócił. Druga połowa najnowszego sezonu zawitała na Netflixie, więc ludzie, którzy specjalnie czekali, żeby obejrzeć cały sezon za jednym zamachem, już mogą brać się za przyjemności. Polecam zrobić sobie dzień wolny od wszelkich obowiązków, zamówić pizzę i w łóżku włączyć sobie serial.
Jest lepiej. Twórcy serialu zarzekali się, że obecny sezon będzie wierniejszy książkom i rzeczywiście widać znaczącą poprawę. Nadal jest tutaj sporo odchyłów jakościowych, ale tym razem nie szkodzą produkcji. W niektórych odcinkach zauważalny jest spadek formy i pojawiało się wtedy pytanie "Czy na pewno hype na kolejny sezon będę miał tak wysoki?", ale wtedy pojawiały się te odcinki, w których wreszcie coś się działo.
Wiedźmin charakteryzuje się tym, że jest w nim bardzo dużo słowiańskiej kultury. To jedna z rzeczy, która przyczyniła się do popularności tego świata. Jednak podczas oglądania najnowszego sezonu miałem wrażenie, że cała ta słowiańskość powoli ucieka i stopniowo zastępuje ją klimat wyjęty z filmów Bollywood. Szczególne odzwierciedlenie tego widoczne jest w kostiumach bohaterów na balu czarodziejów.
Co ciekawe, obecny sezon nie wzoruje się tylko i wyłącznie na jednym tomie książki, ale zahacza też o następny tom. Ten zabieg działa tutaj zdecydowanie na plus. Punkt kulminacyjny mamy gdzieś w 3/4 sezonu, a później wszystko się uspokaja. Nie znaczy to, że końcówka jest słaba. Służy ona za podbudowę do kolejnego sezonu, który zapowiada się dosyć interesująco. Jeden z odcinków został tutaj potraktowany jako kryminał z detektywistycznym podejściem. Zabawa z chronologią czasu pomogła w przedstawieniu wydarzeń, a była to rzecz, o którą się martwiłem. Czytając książki, nieco gubiłem się podczas tego wydarzenia. Na szczęście
Wiedźmin wyszedł z tego obronną ręką i wtrącił swoje trzy grosze. Ale nie dał grosza wiedźminowi.
Henry Cavill wciąż dostarcza dużo radości podczas oglądania, a sceny z jego udziałem są zdecydowanie najjaśniejszym punktem serialu. Z aktora wylewa się miłość do swojej postaci i żal mi się robiło, jak sobie przypominałem, że to ostatni sezon z jego udziałem. Ciri to nadal zadziorna małolata. Freya Allan radzi sobie z postacią, ale lepiej jej to szło w pierwszym sezonie. Dodatkowo cały czas zastanawiałem się nad jej strojami. Przysięgam, że jej ubranie z kapturem wyglądało, jakby dopiero je kupiła w sklepie fast fashion. Osoby odpowiedzialne za kostiumy chcąc urealnić świat, sprawiły tym, że jest w nim mniej magii, a więcej naszej prawdziwej rzeczywistości. Yennefer nie jest taka zimna, jak można było to sobie wyobrażać, ale Anya Chalotra się stara i to doceniam. O wiele więcej w niej ciepła niż mogłem się spodziewać. Czułem też, że Jaskier jest tutaj trochę na doczepkę i jego postać nie jest aż tak istotna, aż do końcówki sezonu. Niemniej jednak Joey Batey kolejny raz poradził sobie z rolą. Blado wypada natomiast jego romans z Radowidem.
Zdecydowanie jedną z mocnych stron tej produkcji są sceny walk. Moją ulubioną potyczką do tej pory była rzeźnia w Blaviken z początku pierwszego sezonu. Teraz ex aequo stawiam pojawienie się Szczurów w tawernie. Wszystko w tej scenie zagrało. Muzyka dopełniła humorystycznie tę potyczkę. Czuć było wielką chemię między aktorami. Wisienką na torcie tej sceny była jej choreografia i praca kamery.
Wiedźmin z każdym nowym sezonem pokazywał nam nowe potwory, które trzeba zgładzić. Monstra w tej odsłonie, wyglądały na groźne, ale nie czułem realnego zagrożenia z ich strony. Wyjątkiem jest potwór przypominający ludzką stonogę, który lekko mówiąc, był odrażający.
Czuję wielki smutek, że Henry Cavill pożegnał się z produkcją, ale liczę, że twórcy przedstawią w serialu logiczny argument, dlaczego Geralt będzie miał twarz Liama Hemswortha. Trzymam też kciuki za najmłodszego z braci Hemsworth i mam wrażenie, że jego interpretację postaci ludzie również pokochają. Liczę na to, że twórcy jeszcze bardziej przyłożą się do serialu, a średni drugi sezon był tylko wypadkiem przy pracy. Czekam również na rozwinięcie wątku Szczurów bo pomimo, że pojawili się tylko na kilka minut, to zdążyłem ich polubić.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix