Historia skupia się na robocie o nazwie Rozzum (Roz), który w wyniku awarii trafia na niezamieszkałą przez ludzi wyspę, będącą domem dzikich zwierząt. Zmuszony do samodzielnej egzystencji, desperacko poszukuje użytkownika, który przydzieli mu zadanie do wykonania. Wkrótce jednak dochodzi do nieszczęśliwego wypadku, po którym musi zaopiekować się osieroconym pisklęciem.
Na pierwszy rzut oka fabuła może wydawać się wtórna. Motyw robota, który przełamuje swoje programowanie, by zrozumieć ludzkie uczucia, pojawia się w filmach od lat. Podobnie jak kwestia konfrontacji technologii z naturą – temat niemal wyeksploatowany w kinie science fiction. Jednak Dziki Robot wprowadza nowe spojrzenie na te klasyczne wątki. O ile w wielu produkcjach technologia i natura są ukazywane w opozycji, tutaj widzimy próbę zilustrowania ich współpracy. Co ciekawe, film podchodzi do tego w sposób całkiem realistyczny – harmonia między dwiema siłami nie jest ani natychmiastowa, ani pełna, ale możliwa do osiągnięcia w pewnym zakresie. Gdy technologia i natura rozpoczynają wreszcie kooperację, przełamują odwieczne prawa, które rządzą światem przyrody, przyczyniając się do poprawy jego kondycji.
Zazwyczaj w animacjach, w których głównymi bohaterami są spersonifikowane zwierzęta, balans pomiędzy fikcją a realiami przyrodniczymi jest nieco zaburzony. No bo jak pokazać dzieciom, że słabe osobniki umierają, a drapieżniki zjadają roślinożerców? Świat natury nie jest sielankowy, czasami bywa brutalny. Choć nie wszystkie wątki tego typu poruszone w filmie są idealnie logiczne, należy pochwalić twórców za zaadresowanie każdego z nich w przystępny dla młodego widza sposób. Kiedy zwierzęta muszą połączyć siły i pracować razem, ma to wytłumaczenie fabularne, które da się podpiąć pod bajkowe licentia poetica.
fot. materiały prasowe
Realizm, o którym mowa oddany jest także w warstwie wizualnej (która na każdym kroku zachwyca). Im dłużej Roz przebywa na wyspie, tym bardziej niszczeje. Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że scenarzystom udało się całkiem nieźle wybrnąć z wątków, które mogłyby godzić w wiarygodność świata przedstawionego. Warto dodać, że przyroda nie tylko istnieje tu tylko jako tło wydarzeń- wykorzystuje się ją, żeby oddać na przykład stany emocjonalne bohaterów. Nasz robot jest bytem pod tym względem złożonym, dzięki czemu z oddaniem śledzi się przemianę, jaką przechodzi w ciągu filmu.
Rozwodzę się nad przyrodą, która dla filmu jest naprawdę ważna, jednak głównym tematem pozostaje rodzicielstwo. To, jak opieka nad pisklęciem wpływa na Roz, stanowi serce historii. Bycie rodzicem to seria ciężkich decyzji. Nie zawsze najbardziej moralnych, ale zawsze w najlepszym interesie dziecka. Wykorzystanie postaci robota do pokazania tych subtelności jest doskonałym pomysłem, choćby ze względu na to, że Roz nieustannie narusza swoje oprogramowanie, by móc adaptować się do sytuacji tak skomplikowanej i nieprzewidywalnej jak posiadanie pisklęcia. Pomocom w tej rodzicielskiej podróży jest lis Kapuś. Niestety jego przemiana jest dosyć przewidywalna, a potencjał niewykorzystany. Tak samo jak wielu trzecioplanowych postaci, które mogłyby wnieść więcej do bardzo udanej ewolucji robota.
fot. materiały prasowe
Chyba jednym z największych problemów, z jakimi zmaga się Dziki Robot, jest brak przywiązania emocjonalnego przywiązania do gąsiorka Jasnodzióbka, który jest jednym z kluczowych bohaterów. Choć wierzę w jego relację z innymi postaciami i rozumiem rozterki, jakie przechodzi, było mi trudno wydobyć z siebie więcej czułości wobec niego. Jednak to nie ja jestem docelowym widzem. Być może dzieciom i nastolatkom, którzy są w okresie dorastania i próbują odnaleźć się w swojej inności, Jasnodzióbek stanie się bliższy. Drugim, poważniejszym już mankamentem, jest spora niedoskonałość scenariuszowa. Finał niepotrzebnie podnosi stawkę, przez co wydaje się naciągany. Dużo bardziej wolałabym powolniejsze tempo, które pozwoliłoby skupić się na bohaterach. By uniknąć nudy, którą spokojny bieg filmu mógłby wprowadzić, wystarczyłoby dobre wyważenie dynamicznych i wzruszających momentów (co miało miejsce na początku filmu). Finał miałby wtedy szansę wybrzmieć. Zamiast tego skupienie widza wędruje w stronę bezsensownych wybuchów, przez co wytrąca go z rytmu.
Pomimo kilku mankamentów, Dziki Robot oferuje świeże spojrzenie na interakcję technologii z naturą oraz niezwykle poruszającą historię rodzicielstwa i dorastania. Jego wrażliwość bardzo mnie poruszyła, podczas seansu płakałam jak bóbr co najmniej kilka razy. W tej produkcji czuć włożone w nią serce, co jest w stanie odkupić przyspieszone zakończenie i pominięcie rozwoju niektórych postaci. Jednak urocza fabuła nie czyni z tej animacji arcydzieła, na jakie wskazywałoby medialne zainteresowanie Dzikim Robotem. Jest to raczej bardzo dobra produkcja, którą z przyjemnością można obejrzeć. Nie wątpię, że dla wielu będzie to seans warty powtórzenia. Sama na pewno będę wracać.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.