Gdy Netflix w 2016 roku wchodził do Polski, najbardziej lubiłam oglądać produkcje oryginalne tej platformy. Na początku były to przede wszystkim seriale. House of Cards, Black Mirror czy Orange is the New Black robiły ogromne wrażenie nie tylko na mnie, ale i na licznej publiczności. Potem zaczęły pojawiać się filmy i tu już bywało różnie.
Pamiętam, że oceniając 6 lat temu Anihilację na jednym z portali filmowych, dodałam opis „Netflixie, nie zawodzisz”. I naprawdę tak uważałam – aż w końcu nawet on zaczął mnie zawodzić. Jak każda wielka korporacja, Netflix zaczął iść w ilość, a nie w jakość. Aktualnie słynna platforma streamingowa kojarzona jest głównie z nadmierną poprawnością polityczną i mocno nierównymi produkcjami, których jakość niestety spada. Teraz otrzymaliśmy od Netflixa kolejną polską propozycję – Napad w reżyserii Michała Gazdy. I choć wciąż nie jest to ten sam poziom co kiedyś, muszę przyznać, że tym razem nie byłam zawiedziona. Ba, nawet całkiem mi się podobał.
Przenosimy się do lat 90, gdzie poznajemy byłego policjanta Gadacza (Olaf Lubaszenko). Bohater otrzymuje szansę od losu i możliwość powrotu do służby pod jednym warunkiem – musi rozwiązać sprawę napadu na bank. Podejrzenia bardzo szybko padają na Kacpra (Jędrzej Hycnar), młodego ochroniarza, który na co dzień pracuje w obrabowanej instytucji. Od razu pojawia się pytanie, dlaczego chłopak miałby dokonać przestępstwa, jednocześnie pozbawiając życia swoje koleżanki z pracy? Wszystko, co z pozoru łatwe i oczywiste okazuje się trudne do udowodnienia. Cała historia jest ciekawa, jednak nie jest niczym nowym. Choć film podobno jest jedynie „artystyczną wizją inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami”, dość łatwo dopasować do słynnego napadu na filię Kredyt Banku z 2001 roku.
Taco Hemingway w swoim utworze Polskie Tango rapował "w latach 90 nie miałaś tożsamości. Zachód pędził do przodu, zachód nie miał litości" i podobny obraz ówczesnej Polski przedstawia nam Napad. Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę to surowy i szorstki klimat tamtych lat, który twórcom udało się wiarygodnie urzeczywistnić. Sama nie doświadczyłam okresu transformacji ustrojowej i gospodarczej, ponieważ jestem dzieckiem kolorowego XXI wieku, jednak dzięki takim produkcjom mogę spróbować zrozumieć, co czuli i z czym mierzyli się Polacy w tamtych czasach. Jeśli był to jeden z celów reżysera, mogę śmiało powiedzieć, że został osiągnięty. Abstrahując od ukazania rzeczywistości, ascetyczny nastrój wpasowuje się w przedstawioną historię, która zdecydowanie nie jest "lekką rozrywką". A całość jest ponura jak ciemne i długie, jesienne wieczory.
Moim głównym problemem z Napadem (co oczywiście można traktować jako zaletę) jest fakt, że ciężko jednoznacznie określić głównego bohatera. Z pozoru wydaje się być nim Gadacz, z którym film zaczynamy i kończymy. Jednak to postać Kacpra sprawia, że chce się oglądać dalej. Zagłębiamy się w jego psychikę – to jest jego historia, o której chcemy wiedzieć coraz więcej. Postać, która wydaje się być antybohaterem, staje się naszym bohaterem, któremu współczujemy pomimo wielu wątpliwie moralnych zachowań. Natomiast w stosunku do Gadacza w zasadzie przez cały film nie udało mi się odczuć ani współczucia, ani sympatii.
Napad nie jest produkcją bezbłędną, momentami szuka własnej tożsamości jak Polska w tamtych latach. Film jest prosty i poprawny, bez większego suspensu, na czym trochę traci. Pomimo tego wciąż jest to produkcja, którą chce się oglądać dalej, bo jest po prostu ciekawa. Netflix wciąż szybuje między górą a dołem, a Napad jest gdzieś pośrodku – wciąż czegoś brakuje, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.