Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Twórz i rozwijaj swoje pasje z Huawei MatePad Pro

Dragon Age: Straż Zasłony – recenzja gry. Dać BioWare kolejną szansę?

Autor: Mateusz Chrzczonowski
15 listopada 2024
Dragon Age: Straż Zasłony – recenzja gry. Dać BioWare kolejną szansę?

BioWare to studio, które nadal ma wyjątkowe miejsce w moim serduszku. Nigdy nie zapomnę tych fantastycznych chwil spędzonych z komandorem Shepardem, Normandią oraz całą jej załogą - szczególnie z Garrusem. Cóż to było za historia i cóż to była za trylogia. Minęło już trochę czasu, a nadal mało komu udało się powtórzyć ten unikatowy sukces deweloperów z Kanady. Wielu graczy ciągle wierzy, że studio może jeszcze wrócić z czymś, co przypomni nam te złote czasy. Zapowiedź Dragon Age: Straż Zasłony, czyli czwartej odsłony drugiej flagowej serii deweloperów, trochę takie nadzieje rozbudziła, ale czy udało się dowieść produkt choćby będący blisko legendy? Zapraszam do recenzji. 

Dragon Age: Straż Zasłony ukazał się w czasach, gdy gatunek RPG fantasty został bardzo skutecznie wskrzeszony, a to za sprawą wręcz perfekcyjnego i rewolucyjnego w swoim fachu Baldur's Gate 3. Jeśli ktoś szukał gry, która ma wyciągać z gatunku wszystko co najlepsze, zwyczajnie nie mógł trafić lepiej – 96% pozytywnych ocen graczy przy ponad pół milionie opinii na Steam nie może się mylić. Sam do gry przymierzałem się wielokrotnie i kiedyś na pewno w końcu znajdę te kilkaset godzin by się w nią zagłębić, ale na razie ten czas nie nadszedł. Może trochę aż przeraża mnie obszerność przegotowanych przez Larian Studio atrakcji, nie wiem. Chyba jestem jednak prostym człowiekiem i czekałem na coś mniej wymagającego. Dlatego też trochę nakręciłem się na nowego Dragon Age’a. Po ukończeniu przygody z Rookiem i jego ferajną mogę na pewno powiedzieć jedno – nigdy nie byłem tak bliski, by jednak sięgnąć po perełkę od Larian Studio. 

Czego oczekiwałem po nowym Dragon Age’u?

Przed premierą Dragon Age: Straż Zasłony byłem dość świadomy, z czym przyjdzie mi się mierzyć. Wiedziałem, że ta gra nie będzie miała dużo wspólnego z gatunkiem RPG. Wiedziałem też, że BioWare wyciągnęło wnioski z rozwleczonej bezsensownym otwartym światem Inkwizycji, przez co teraz mieliśmy doświadczyć więcej skondensowanej rozrywki. I bardzo dobrze, właśnie dlatego tak bardzo na nowe Dragon Age’a liczyłem. W ostatnich latach bowiem nic bardziej mnie w gamingu nie zmęczyło, jak sztucznie pompowane piaskownice. Zdarzały się wyjątki, jak piękne Night City w Cyberpunku 2077, ale i tam nie Redzi nie ustrzegli się problemów konstrukcyjnych świata. Mimo wszystko nadal hasło „otwarty świat” bardziej mnie odstraszało niż zachęcało, bo zwyczajnie w zdecydowanej większości tych gier nie byłem w stanie skończyć. Potrzebuję obecnie bardziej treściwej zabawy, która nie będzie mnie usypiać aktywnościami kopiuj-wklej. Oczywiście fajnie jak są jakieś aktywności poboczne, aby nie iść też w drugą skrajność liniowego samograja, ale musi to być interesująca wartość dodana, a tego w ostatnich latach doświadczyłem bardzo mało. 

Zobacz również: Call of Duty: Black Ops 6 - recenzja gry! Kampania na jesienne wieczory

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

Na ratunek świata, bo cóż by innego

Fabuła Dragon Age: Straż Zasłony w teorii miała stanowić trzon oraz najmocniejszy punkt gry. Trudno jednak nazwać ją odkrywczą. Ponownie bowiem przyjdzie nam ratować świat razem z naszą ekipą zbierańców z różnych zakątków uniwersum. Czwarta odsłona to kontynuacja Inkwizycji i choć twórcy zarzekają się, że nie trzeba znać poprzednich odsłon, spotykamy tu całą masę nawiązać do wydarzać z poprzednich części. W pierwszych godzinach gry jesteśmy światkami wydarzeń, które są skutkami niecnego planu Solasa – chce on znieść Zasłonę, która zabiera moc elfom, ale też więzi po drugiej stronie wszystkie złe demony. Przeszkodzić musi mu Varrik, a obok niego Rook, główny bohater gry, którym sterujemy. Po części udaje nam się pokrzyżować plany Solasa, ale też przez przypadek sprowadzamy na świat kolejne zagrożenie. Solas zostaje uwięziony, ale z Zasłony przedostają się pradawni elfi bogowie, którzy za cel obierają sobie jedno – zniszczyć świat i na jego miejsce zbudować podległą im krainę. Po tych wydarzeniach my obejmujemy przywództwo w drużynie, po czym musimy zdobyć nowych towarzyszy i pokonać przybyłe zło. 

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

W gromadzie raźniej walczy się z elfimi bogami

Ogólny szkielet historii zdecydowanie nie robi wrażenia, ale choć sam trochę ponarzekałem, to nie mogą nie docenić całego przebiegu fabuły. Tu już dzieje się całkiem sporo – od prologu, przez parę plot twistów, wydarzenia związane z naszymi towarzyszami broni, aż po sam finał. Ogólnie można tu znaleźć dużo wspólnych mianowników do fabuły z Mass Effecta 2, co już powinno zapalić Wam zielone lampki. No i trudne wybory fabularne również tu są i nie jest łatwo. Na uwagę zasługuje tu przede wszystkim postać Solasa, który może przypominać postać Człowieka Iluzji z drugiej części przygód Sheparda. To bohater niejednoznaczny, który ciągle ciekawi i zastanawia. Tak jak podczas wojaży w sequelu Mass Effecta, tak samo tu spędzimy masę czasu na werbowaniu członków załogi, poznawaniu ich historii oraz zgłębianiu ich problemów czy udzielaniu im pomocy. Znajdziemy tu sporo ciekawych osobistości, a całościowo ekipa jest tak zróżnicowana, że bardziej się nie da.

Zobacz również: Silent Hill 2 - recenzja gry. Czy tak robi się odświeżenie marki?

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

W grze zwerbujemy łącznie aż siedmiu towarzyszy, każdego należącego do innej frakcji i mającego inne umiejętności. Na początku podróżują z nami Harding – krasnoludka będąca agentem inkwizycji – oraz Neve – czarodziejka ze Smoków cienia. Harding jest bardzo skromna i cicha, zaś Neve przejawia silny charakter. Potem dołączają do nas dumny Lucanis z Antiviańskich Kruków, rezolutna elfka Bellara Skacząca za Zasłonę, chłodny (choć posługujący się ogniem) elf Davrin z Szarych Strażników wraz ze swoim gryfem, ekstrawertyczny Emmrich z Żałobnej Gwardi z jego mocami nekromantycznymi oraz qunari Taash jako łowca smoków. Naprawdę jest z czego wybierać, jeśli chodzi o zacieśnianie więzi – w końcu jak w każdej grze od BioWare, można tu też romansować. Dla towarzyszy twórcy przygotowali również szereg misji pobocznych, które pozwalają poznać postaci lepiej. Super, że każdy dostaje tu swój czas i nikt nie został pominięty. Dla mnie zawsze relacje z towarzyszami oraz ich misje były najciekawsze, zaraz po głównym wątku fabularnym, nieinaczej jest i tutaj. 

Czemu wszyscy są tak mili?

Wspomniałem dotąd o bohaterach, którzy prezentowali się zadowalająco, czas przejść do tych, o których nie mogę powiedzieć już tak dobrego słowa. Szczególnie najmocniej dokuczał mi przez całą grę nijaki charakter naszego głównego bohatera, Rooka. Po kilkudziesięciu godzinach nie mogą sobie przypomnieć jakieś rozmowy, która wyciągnęłaby z tej postaci coś ludzkiego. Jest on tylko żywą głową, która ma zachęcać do gadania innych. Do tego wszyscy go lubią “bo tak”, choć w sumie nie ma za bardzo swojego zdania. Oczywiście my wybieramy kwestę, ale brakowało mi tu jakiś większych podwalin, że wczuć się w postać. Na starcie gry wybieramy dla naszego bohatera klasę, rasę oraz frakcję. Ja wybrałem łotrzyka elfa pochodzącego z Żałobnej Gwardii. I niby podczas gry trafiały się sytuacje, gdzie Rook mógł nawiązać do swojego origina, ale były to naprawdę małe, nic nie wnoszące kwestie. Do tego choć byłem elfem, nikt ani razu tego nie komentował. A przecież całe uniwersum opiera się na nienawiści do elfów, więc czemu teraz wszyscy mają to gdzieś i tylko się szeroko uśmiechają?

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

Zobacz również: Smerfy: Smerfne marzenia – recenzja gry. Smerfne jak nigdy

Ten przyjazny ton towarzyszący nam w grze cały czas, przekładał się na dość nierzeczywiście prezentujący się świat. Co z tego, że w teorii mamy wiele animozji między postaciami, jak kompletnie tego nie widać? Niestety tak radośnie prezentowały się praktycznie wszystkie dialogi. Mimo że czasami rozmawialiśmy z kimś, kto nie pałał do nas życzliwością, ton rozmów zawsze był bardzo pozytywny. Choć na kole wyborów mogliśmy wybrać w teorii bardziej stanowczą kwestię, słowa wypowiadane przez naszego bohatera trudno było określić agresywnymi czy zdecydowanymi. Zwyczajnie brakowało tu jakiś bluzgów (nawet takich ugrzecznionych, choć ze zdziwienie właśnie sprawdziłem, że ta gra ma PEGI 18…) i tym samym zbudować tu trochę więcej autentyczności. Wiedźmin 3 przecież pokazał, że nie trzeba gryźć się w język. Twórcy częściej szli tu w tony humorystyczne, co czasami mogło się podobać, ale nie powinno być to lekarstwo na każdą sytuację. Bez tego realizmu cała atmosfera i powaga wydarzeń bardzo szybko gdzieś umykały. 

Dla łotrzyka system walki, nie dla maga

Przejdźmy teraz do kolejnego istotnego elementu gry, jakim bez wątpienia jest system walki. Przy pierwszym kontakcie z Dragon Age: Straż Zasłony tworzymy postać oraz wybieramy jej klasę. Możemy wybrać miedzy magiem, łotrzykiem a wojownikiem. Ja choć często decyduję się na wojów, miałem tu chęć spróbować maga, ale ostatecznie wybrałem łotrzyka. I jak się później dowiedziałem, był to strzał w dziesiątkę. Dlaczego zapytacie? A to dlatego, że twórcy mocno pokpili sprawę i klasa maga jest tu praktycznie niegrywalna. Wszystko prze sam system walki, który nie daje racji bytu postaci stricte dystansowej. Starcia w nowym Dragon Age’u przyjęły charakter mocno zręcznościowy i dynamiczny. Liczy się tu przede wszystkim sprawne parowanie, unikanie oraz kontrowanie. Podczas potyczek zawsze pomagają nam dwaj towarzysze, ale są to postacie tylko wspomagające. Nie mają oni nawet paska życia, przez co cały czas uwaga wrogów skupia się na nas – nie licząc specjalnych umiejętności niektórych towarzyszy, którzy mogą na chwilę ściągnąć uwagę na siebie. 

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

Zobacz również: Sonic x Shadow Generations - recenzja gry. Najlepsza gra o Sonicu ever

Już pewnie rozumiecie, że trudno byłoby tu grać magiem, w sytuacji gdy mamy mało zdrowia, ale nie możemy stać z tyłu, bo i tak wrogowie zawsze będą lgnąć do nas. W takim układzie świetnie sprawdziła się gra łotrzykiem, który mógł szybko unikać ataków i sprawnie kontratakować. Gra tą klasą sprawiała mi osobiście naprawdę sporo satysfakcji. Jest efektownie, dzieje się dużo, a jak opanuje się jeszcze bloki, można siać niemały postrach wśród przeciwników. Co do towarzyszy, jak mówiłem, ci nie mają swojego paska zdrowia, więc nie mogą też zginąć, co dla mnie było całkiem akceptowalnym kompromisem – przynajmniej nie musiałem się wkurzać na SI, że bezsensownie ginie. Mimo wszystko przy takim rozwiązaniu nasi bohaterowie przyboczni stają się jedynie wyzwalaczami ataków specjalnych, a wybór towarzysza do misji to w praktyce odpowiednie dobranie spelli, które akurat mogą się przydać. Trochę to spłyca cały odbiór dylematu wyboru kompanów. 

Nie jest to druga Inkwizycja i całe szczęście

Na wstępie mówiłem, że czekałem na Straż Zasłony ze względu na zmianę podejścia BioWare do kwestii otwartego świata. Na pewno można powiedzieć, że spełnili swoją obietnicę – nie mamy już otwartego świata, tylko mniejsze lokacje, do których możemy udać się z naszej stacji wypadowej – Latarni. Ciężko jednak powiedzieć, czy poza tym doświadczamy jakieś większej rewolucji. Bardziej coś po środku – jest trochę lepiej, ale też trochę gorzej. Obszar gry siłą rzeczy jest mniejszy, gdyż mamy do dyspozycji kilka zamkniętych lokacji, ale te nie są jakieś oszałamiająco duże. Szkoda tylko że twórcy nie postarali się o lepsze zaplanowanie tych miejsc. W większości są to bowiem proste i korytarzowe miejscówki, które bardzo szybko się nudzą. A niestety do niektórych musimy wracać po kilka razy. Eksploracja takich lokacji nie daje satysfakcji i jest bardzo powtarzalna. Podczas przemierzania ich w trakcie misji schemat jest zawsze ten sam – jest ciasno, więc idziemy przed siebie, a jak pojawi się małe rozgałęzienie, to pewnie tam będzie skrzynka. I tyle. Do tego wiadomo, że co jeden segment będzie nowa grupa wrogów (swoją drogą też bardzo powtarzanych). Odtwórczość szybko daje się tu we znaki. 

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

Co do misji opcjonalnych w lokacjach, to zwyczajnie bardzo szybko przekonałem się, że szkoda na nie czasu – są bardzo odtwórcze i ciężko było spotkać coś ciekawszego. A nagrody nie wynagradzały straconego czasu. Przechodząc dalej, w grze zabrakło mi też jakiegoś sensowego craftingu, który tu nie istnieje praktycznie w ogóle. Bronie i zbroje wypadały podczas rozgrywki praktycznie co w chwilę – wystarczyło tylko wykonać misję albo podczas zadań otworzyć kilka skrzynek. Szukanie nadmierne nie było tu potrzebne w ogóle. Niby znajdujemy też jakieś surowce, ale pozwalają one tylko odrobinę ulepszyć posiadane przedmioty. Nic specjalnego sobie nie wykujemy, a nawet nie miałoby to sensu, bo przecież zaraz wypadnie coś lepszego. A jak przypadkiem znajdziemy drugą taką samą broń, to z automatu ulepszy ona tę przez nas posiadaną. Ułatwione do granic możliwości. Poza tym uproszczony jest też rozwój postaci – u bohatera drzewko jest całkiem spore, ale ostatecznie nowych spelli nie dostajemy za dużo. A nasi towarzysze mogą levelować tylko, jeśli zwiększy się ich poziom relacji z nami. Siłą rzeczy ich drzewka nie imponują rozbudowaniem. A jak jest graficznie? Ja jestem naprawdę zadowolony – podczas przygody znalazło się kilka urzekających lokacji, a przez cały czas mogłem podziwiać świetnie wyglądające modele postaci. Nawet trochę mniej realistyczny styl mnie się osobiście podobał. Można twórcom przyklasnąć. 

Zobacz również: The Legend of Zelda: Echoes of Wisdom – recenzja gry. Księżniczki moc

Screen z gry Dragon Age: Straż Zasłony

BioWare dowiozło, czy jednak to już nie to samo co kiedyś?

Szczerze, niby wiedziałem, że szanse na otrzymanie czegoś naprawdę porywającego są bardzo nikłe, ale miałem nadzieję na przygodę dającą choćby namiastkę tego, czego mogli doświadczyć te jeszcze 12 lat temu. I w sumie namiastkę dostałem. BioWare dało nam pomysł żywcem wyciągnięty z Mass Effecta 2, główny wątek fabularny miał parę fajnych momentów, były nawet trudne wybory fabularne/moralne, a towarzysze i ich historie też dali poczuć mi to, za co pokochałem kanadyjskie studio lata temu. Osobiście polubiłem też system walki, bo dla łotrzyka był on uszyty jak ulał. Mimo wszystko szkoda, że to tyle, że nie mogliśmy liczyć na dopracowanie w innych elementach. Tunelowy układ lokacji, powtarzalna budowa misji, brak craftingu oraz piekielnie nudne zadania opcjonalne przełożyły się na fakt, że poza główny wątkiem i misjami towarzyszy nie warto było robić nic więcej. Co więcej, świat gry stał się zwyczajnie infantylny, zatracając całą swoją autentyczność. Nadal będę powtarzał, że przy Dragon Age: Straż Zasłony bawiłem się całkiem dobrze, ale mogło być znacznie lepiej. 

Ilustracja wprowadzająca: materiały prasowe

media-library9RGnj0
media-librarywUgTJO
media-libraryXgIcvI
media-libraryGLcq7g
media-librarye6ADE8
media-libraryXSvCbv
media-librarysbVQ7u
media-libraryZipy5E
Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni. | [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

60/100

Historia może się podobać – ma swoje dobre momenty

Wybory fabularne/moralne trudne jak zawsze

Sporo nawiązań do poprzednich odsłon serii

Cała plejada towarzyszy i ich historie to najmocniejsza strona gry

Lokacje mają swój urok

Graficznie jest naprawdę dobrze

System walki potrafi dawać sporo frajdy…

…ale tylko, jeśli nie wybierzemy maga

Dialogi stały się bardzo infantylne, tak jak i cały świat

Misje opcjonalne w lokacjach nie maja nic ciekawego do pokazania

System towarzyszy bez zdrowia nie jest idealnym rozwiązaniem

Nudna konstrukcja lokacji

Brak jakiegokolwiek sensownego craftingu 

System rozwoju postaci i towarzyszy nie daje satysfakcji 

Movies Room poleca