Space opera to gatunek jakby stworzony dla powieści graficznych. Pewnie usłyszę sprzeciwy, że film ma znacznie więcej możliwości ekspresji niż nawet najlepszy rysunek, ale zaraz mogę podsunąć pod nos krytykantom Incala Jodorowskiego i Moebiusa. Historia opowiada o losach nieporadnego detektywa, Johna Difoola, w którego ręce trafia potężny artefakt zwący się właśnie Incal. Jodorowski i Moebius wykreowali obraz wszechświata szalonego i kolorowego, pełnego ukrytych znaczeń, wizji, których zrozumienie przychodzi po kolejnym go przeczytaniu. Artyści nie stawiają sobie żadnych ograniczeń - Incal jest pomnikiem nieokiełznanej wyobraźni Jodorowskiego wizualizowanej przez tworzącego z pasją Moebiusa. Przy lekturze tegoż komiksu polecam seans muzyczny takich wybranych utworów artystów jak Led Zeppelin, Jimi Hendrix czy Jefferson Airplane. Coś niesamowitego.
Moja fascynacja Frankiem Millerem zaczęła się właśnie od sagi Sin City. Klimat krwistego, czarnego kryminału, groteska, brutalność, ciężka atmosfera i postacie, o których nie można powiedzieć, że są bezbarwne. Stylistyka rysunków również robi swoje - czerń i biel przeplatana z rzadka i nie w każdej historii jedynie kilkoma kolorami podkreśla surowość wizji Millera. Sama seria nie ma głównej osi fabularnej - jest to raczej zbiór luźno powiązanych opowieści, w których występują powiązane ze sobą postacie. Nieokrzesany i twardy jak głaz Marv, ostatni sprawiedliwy glina Hartigan i borykający się z ciągłymi problemami Dwight McCarthy - ich znamy choćby z filmu. Obydwie adaptacje dobrze oddają nastrój powieści graficznej, lecz są jedynie fragmentem brudnego świata scenariusza i rysunku Franka Millera. Pełnię smaku poznamy, czytając komiks.
Wielka Brytania kojarzy się nieodłącznie z monarchią przemiłej Elżbiety II, ale od słynnego Roku 1984 Orwella łatwo wyobrazić sobie tam ustrój, któremu daleko do regalistycznej tradycji. Alan Moore i David Lloyd tworzą zupełnie inną, choć równie mroczną wizję Albionu pod rządami totalitarystów, którzy jednak trafiają na groźnego przeciwnika. Komiks zaczyna się momentem poznania młodocianej Eve, która - delikatnie mówiąc - łamie konwenanse. Z opresji ratuje ją jednak dość ekscentrycznie zachowujący się zamaskowany jegomość, tytułujący się V. Szybko okazuje się, że ma on niezwykle ambitne plany względem Wielkiej Brytanii. V jak Vendetta to ciekawa dystopia, w które Moore daje nieco upust swym poglądom, lecz nie znaczy, że atakuje nimi niczym niszowa, skrajna gazetka z lewa lub prawa. Potępia on w swym komiksie totalitaryzm i ślepe posłuszeństwo władzy. Pochwala za to śmiałe dążenie do zmian - nawet tych osiągniętych drogą rewolucji.
Gdy spotykają się takie osobowości jak Grant Morrison i Dave McKean, możemy być pewni, że ich wspólna praca nie będzie przeciętnym komiksem. Batman: Azyl Arkham to komiks opowiadający o bodaj najtrudniejszej batalii, jaką stoczyć musiał Mroczny Rycerz. Oto Joker i cała menażeria Arkham bierze we władanie ów przybytek, rzecz jasna prowokując Batmana do konfrontacji. Heros wie jednak, że jego misja nie polega wyłącznie na walce z podopiecznymi Azylu, a zderzeniu z samym sobą. Sugestywne działania Jokera mają najwyraźniej udowodnić, iż Bruce Wayne to nie heros i defensor miasta, a kolejny szaleniec. Morrison miesza fabułę z retrospekcjami dotyczącymi Amadeusza Arkhama, założyciela szpitala i człowieka, który również nie należał do przeciętniaków. W pewnym momencie wszystko się zazębia, a tymi, którzy zdają się w tym wszystkim najbardziej szaleni, są autorzy. Patrząc na pierwotny scenariusz szkockiego scenarzysty, który został częściowo ułagodzony przez McKean'a, można dojśc do wniosku, iż Joker to całkiem ułożony koleżka. Morrison bawi się symboliką, ukrytymi znaczeniami oscylując na granicy poczytalności i szaleństwa, zaś plansze McKean'a zdają się zawieszać różnice między przeszłością a teraźniejszością. Jest to lektura dla kogoś, kto preferuje bardziej ludzką, mroczną stronę Batmana i nie boi się zanurzyć w otchłań obłędu.
Spider Jerusalem - samo imię i nazwisko głównego bohatera Transmetropolitan Ellisa i Robertsona przykuwa uwagę. Komiks osadzony w niedalekiej przyszłości trącącej nieco cyberpunkiem, ze wszystkimi jego cechami charakterystycznymi - od kultu nowoczesnej technologii, po moralne zepsucie i kosmopolityzm. Jerusalem prowadzi cykl felietonów w piśmie „The Word” o tytule „Nienawidzę tego miejsca”, w których porusza rozmaite kwestie: od religii po wybory prezydenckie. Jerusalem nie bawi się w delikatność - zadaje ciosy w każdą stronę i nie są to bynajmniej lekkie uderzenia. Bohater Ellisa jest bowiem kimś w rodzaju legendy dziennikarstwa gonzo - Huntera S. Thompsona. Równie bystry umysł i równie wielka słabość do wszelakich używek. Transmetropolitan obecnie jest bardzo aktualnym komiksem. Bliżej nam do czasów, które są tam ukazane, niż do lat, w których komiks był wydawany - co jest ogromną przestrogą.
Alan Moore i DC Comics nie żyją w przyjaźni, a biorąc pod uwagę zapowiedziany event Doomsday Clock - nic nie wskazuje na to, że sytuacja ulegnie zmianie. Na szczęście legendarny scenarzysta napisał kilka kilka tytułów dla wydawnictwa Supermana, wśród których wyróżnić można Zabójczy żart. Historia zaczyna się dość standardowo - Joker ucieka z więzienia i sieje terror, tym razem wymierzony bezpośrednio w rodzinę Gordonów. Tak naprawdę jednak Książę Przestępców rozpoczyna grę, która ma udowodnić teorię, jakoby nawet najbardziej praworządny obywatel mógł stać się szaleńcem jego pokroju przez skumulowane traumatyczne przeżycia. Batman ma jednak zupełnie inne zdanie, a losy Gordonów utwierdzają go w przekonaniu, iż Joker zasłużył na co najmniej jeszcze jeden zły dzień. Moore odważył się pokazać origin arcyłotra - nad wyraz wymowny i smutny, sprawiający, że w jednej chwili zmieniamy nieco o nim zdanie. Opowieść jest dopracowana w każdym szczególe, a Brian Bolland potyczkę odwiecznych wrogów przeplata z ponurymi retrospekcjami. Finałowa scena jest jednak najlepsza - do dziś śmiech obu panów zdaje się rozbrzmiewać zagadką w głowach fanów.
Wielu ludzi dzieli komiksy z udziałem Batmana na te przed i po Franku Millerze. Jest w tym pewna logika - scenarzysta ten wyniósł na wyżyny przygody Obrońcy Gotham, można nawet powiedzieć, że jemu zawdzięczamy współczesny sposób jego ukazywania. Powrót Mrocznego Rycerza to opowieść niebędąca częścią kanonu, lecz nie przeszkadza to publice umiejscawiać jej w sąsiedztwie Strażników, gdy mowa o największych przełomach w historii medium komiksowego. Bruce Wayne jest już w wieku emerytalnym i żyje w świecie, w którym chwała superbohaterów przeminęła, sam zresztą uważany jest za młodsze pokolenia za miejską legendę. Stare nawyki i poczucie sprawiedliwości dają o sobie znać - mimo siwizny i dużo mniejszej sprawności fizycznej. W wyniku coraz bardziej panoszących się młodocianych gangów, Wayne zakłada znów pelerynę Nietoperza i rusza zrobić porządek w Gotham. Miller fenomenalnie ukazał nie tylko osobiste zmaganie się z własnymi słabościami Bruce'a, ale i realia, w jakich przyszło mu żyć; podzielone na dwie strony światopoglądowe - liberalną i konserwatywną. Punktuje przy tym je obydwie, podkreślając największe przywary każdej z nich. Powraca również Joker - w pełnej krasie, w najlepszych godzinach antenowych w popularnym show. Obecny świat jednak nie jest gotowy ani na herosa, ani na złoczyńcę - Miller przewidział nieco przyszłość. W jego świecie rządzi polityczna poprawność, miałkie półsłówka i piękne frazesy bez pokrycia. Mrocznemu Rycerzowi przychodzi, niczym w Roku Pierwszym, stoczyć wojnę nie tylko z przestępcami, ale i z opinią publiczną, a przeciwnik o wiele groźniejszy niż podstarzały klaun.
Neil Gaiman to jeden z najbardziej uznanych współczesnych pisarzy fantasy, a zarazem wielkie nazwisko w świecie komiksowym. Sztandarowy Sandman dziś ma status legendy, a motywy z niego stale pojawiają się w klasycznym uniwersum DC - chociażby evencie Metal czy komiksie Green Arrow: Kołczan. Tytułowy bohater to uosobienie Snu, należący do Nieskończonych - grupy istot będących personifikacjami nieskończonych zjawisk. Mimo swej potęgi Morfeusz zachowuje się dość ludzko - targają nimi namiętności, bywa wręcz werteryczny, nadmiernie poważny i oficjalny. Seria ta okraszona jest arcygenialnymi okładkami Dave'a McKeana, zaś za rysunki odpowiada cała rzesza godnych braw artystów - między innymi Charles Vess, Sam Kieth czy Mike Drigenberg. Obok dziesięciotomowej serii Gaiman stworzył kilka pobocznych tomów jak na przykład prequel Sandman: Uwertura czy solowy występ siostry tytułowego bohatera - Śmierć. Seria Gaimana jest też przekrojem jego twórczości i lepiej nawet niż jego książki ukazuje to, w czym jest on najlepszy. Mitologia, baśń, groza, wszystko otoczone atmosferą poetyckości i mroku.
Holocaust odbił na cywilizacji zachodu wieczyste i paskudne piętno. Wojna, która okazała się jeszcze brutalniejsza i krwawa niż poprzednia, zebrała śmiertelne żniwo nie tylko wśród żołnierzy, ale przede wszystkim wśród ludności cywilnej - ze szczególnym uwzględnieniem ludności żydowskiej. Nic dziwnego, że po jej zakończeniu w kulturze masowej pojawiły się dzieła przedstawiające horror tamtych czasów i choć wydarzenia te wydają się wręcz nierealne w swym okrucieństwie, są one ponurą prawdą. Maus Arta Spiegelmana opowiada o losach jego ojca, żyjącego wówczas na Śląsku Żyda, który z rokującego dobrze przedsiębiorcy szybko staje się podczłowiekiem, poniżonym przez niemieckiego najeźdźcę. Spiegelman jednak nie jest autorem ubarwiającym swe dzieło. Przedstawia on rzetelnie młodość swego ojca, ale i równolegle ukazuje go współcześnie, nie pozbawiając go wad, a Władek Spiegelman miał ich co niemiara. Zaściankowy, chytry, częstokroć egoistyczny i uparty - można by rzec, że jest wręcz uosobieniem negatywnych cech stereotypowego Żyda w podeszłym wieku. Jego syn nie potępia go za to - po prostu rzetelne pokazuje to, jaki był jego ojciec, co pozwala pojąć jaki ślad odcisnął na nim pobyt w obozie koncentracyjnym. Spiegelman również zilustrował swe dzieło - i o ile przedstawienie Żydów jako myszy, a Niemców jako koty jest zrozumiałe, o tyle ukazanie Polaków jako świń budzi kontrowersje. To temat na osobną dyskusję - tym bardziej, że nawet najbardziej zatwardziały antysemita musi przyznać, że Maus to jedno z najlepszych dzieł sztuki komiksowej.
Myślę, że pierwsze miejsce nie będzie zaskoczeniem - Strażnicy Alana Moore'a i Dave'a Gibbonsa to kamień milowy dla komiksu i ciężko jest mi znaleźć pozycję, która zdeklasowałaby ten tytuł. Strażnicy są bowiem jak dźwięk dla kinematografii. Jak Elvis Presley i Beatlesi dla muzyki rozrywkowej. I choć był przed nimi genialny Miracleman, a obok nich jako sprawcę komiksowej rewolucji wskazuje się Powrót Mrocznego Rycerza, to ten komiks jest najważniejszy. Oto napompowani naiwnością superbohaterowie zrzucają maski doskonałości i stają się nader ludzcy, rzecz jasna w tym mniej pozytywnym znaczeniu. Opowieść zaczyna się od śmierci jednego z tytułowych Strażników, Komedianta. Człowieka, który wbrew swojej ksywce nie był skory do psikusów - chyba że psikusem zbrodnie wojenne i molestowanie seksualne. Mord ten to jednak wierzchołek góry lodowej, na której rozbić ma się obecny system panujący na świecie. Moore umieścił akcję powieści w czasach zimnej wojny, wbijając pomiędzy zwaśnione strony klin w postaci niemal wszechmogącego Dr Manhattana. Heros ten, mimo swej potęgi, zachowuje kilka ludzkich cech, dzięki którym pada ofiarom manipulacji, pozostawiając Ziemię na skraju wojny nuklearnej. Brytyjski scenarzysta mistrzowsko zobrazował zimnowojenny stan napięcia między USA z ZSRR, a lęku przed atomową apokalipsą uczynił oś, na której opiera się fabułą. Motyw Zegara Zagłady powtarzający się co zeszyt jest tu wyznacznikiem rosnącego napięcia. Nie bez znaczenia są dodatki, które obficie zaserwował nam autor. Wywiad z Ozymandiaszem, ornitologiczny artykuł Nocnego Puchacza, więziene akta Rorschacha - to wszystko sprawia, że jeszcze lepiej czujemy realizm Strażników. Dzieło to nie jest tylko szacownym reliktem, do dziś bowiem jest gorącym tematem w popkulturze - świadczy o tym seria sequeli Strażnicy Początek z udziałem wielu znakomitych scenarzystów, film Zacka Snydera, zapowiedzi serialu HBO i event Doomsday Clock, w którym świat Moore'a połączony ma zostać z klasycznym uniwersum Batmana i Supermana. Ku utrapieniu nieznoszącego komercjalizacji autora...
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.