Wojciech Smarzowski dość krótko pracował na wyrobienie sobie tak dużej marki w polskiej kinematografii. Już po dwóch jego kinowych produkcjach na każdą następną czekała cała Polska, a ilość nagród, jakie dostawały jego obrazy, szła w dziesiątki. Dziś, kiedy za sprawą filmu Wołyń twórca znowu jest na ustach całej Polski, chciałbym przekrojowo przypomnieć całą jego twórczość. Podzielić się refleksjami na temat tego który film Smarzowskiego był najlepszy, które podobały mi się trochę mniej. Najnowsza produkcja, Wołyń, z rankingu wypada, ponieważ na dzień dzisiejszy jeszcze go nie widziałem. Nie bierzemy też pod uwagę Małżowiny, gdyż zabieramy się tylko za produkcje kinowe. Zaczynajmy:
Film, w którym autorskie sygnatury Smarzowskiego widać najsłabiej, wszak jest ekranizacją powieści Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem. Książka jednak średnio nadaję się na ekran, a mimo wszystko Smarzowski chciał być wierny oryginałowi, co momentami niestety nie działa tak, jak powinno. Relacji miłosnej głównego bohatera też daleko do tej, jaką przedstawia choćby Zostawić Las Vegas Mike’a Figgisa. Jednak świetne aktorstwo i jak zawsze sugestywność przekazu ratują ten film.
Napis na plakacie tego filmu głosi, iż jest to polskie Fargo. Nie wiem, kto wymyślił to hasło reklamowe, ale nie bardzo ma się ono do rzeczywistości. W stylu Tarantino, jak głosi drugie, też ten film zrobiony nie jest. Jest zrobiony absolutnie w stylu Smarzowskiego. Brudny, mroczny, zagadkowy i jak zawsze z dużą ilością napojów wyskokowych. Duet Dziędziel-Jakubik poprawił po Weselu, a drugi plan znowu dał nam kilka pamiętnych tekstów. Najmroczniejszy film reżysera. Jego seans w pozytywnym sensie nie należy do rzeczy przyjemnych.
Drogówka na podium może być wyborem kontrowersyjnym, bo wiele osób ma sporo zarzutów do tego filmu, jednak według mnie jest bezbłędny. Radzi sobie znakomicie z przedstawieniem nam naprawdę dużej plejady bohaterów, czyni nimi także współczesną Warszawę oraz telefony komórkowe bohaterów, które wzmacniają wymowę flmu. Robią to także szeroko komentowane po premierze filmu zapożyczenia hitów polskiego internetu. No i stara gwardia Smarzowskiego. Wszyscy są świetni, ale na największe laury zasługuje to, co robi w tym filmie Arkadiusz Jakubik.
Różę na łamach cyklu Powrót do przeszłości recenzowałem dosłownie kilka dni temu, dlatego więcej na temat tego jak widzę ten film możecie poczytać pod odnośnikiem, który znajdziecie poniżej. Na drugim miejscu znalazła się głównie dzięki temu, jak bardzo do mnie trafiła, jak bardzo cierpiałem wraz z głównymi bohaterami. Smarzowski robił filmy lepsze, gorsze, zawsze dołujące, jednak wypełnione także humorem, który pozwalał do nich wracać. Tutaj wracać raczej nikt nie będzie chciał, co nie znaczy, że nie warto tego filmu obejrzeć. Warto, i to bardzo.
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie wybór najlepszego filmu Smarzowskiego jest łatwy, lekki i przyjemny. Przy okazji mogłem obejrzeć Wesele jeszcze raz. Bo o ile przy Róży pisałem że wracać do niej zbyt często nie chce, tak tutaj kolejne obejrzenia wydobywają ogromny potencjał komediowy tego filmu. To Polska w dziewięćdziesięciominutowej pigułce, ze wszystkimi możliwymi wadami. Z pijaństwem, krętactwem, zawiścią i wieloma innymi. Ze scenariuszem, który znam na pamięć i wyrecytowałbym rozbudzony w środku nocy, dlaczego najgorsza rzecz to suknia ślubna. To absolutnie genialne kreacje Mariana Dziędziela i Arkadiusza Jakubika. To siedem Orłów i status dzieła kultowego. Zwycięzca nie mógł być inny.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]