Hanna Kroczek: Pana bohater w Matkach Pingwinów to niezwykle ciekawa postać. Serialowy Jerzy jest ojcem samotnie wychowującym córkę z niepełnosprawnością, profesorem sztuki, gejem. Zastanawiam się jak wygląda przygotowanie do takiej roli. Jak znaleźć ten idealny moment między laurką a karykaturą?
Tomasz Tyndyk: Było to trudne zadanie. Jerzy ma tak wiele cech, które mogą sprawiać wrażenie, że jest rozhisteryzowany i że zbyt emocjonalnie podchodzi do wielu rzeczy. Chciałem go oczywiście przedstawić jak najbardziej autentycznie, ale rzeczywiście myślałem sobie, że muszę cały czas trzymać swoje emocje na wodzy. Pokochałem jednak tę postać. Nie widziałem cech charakteru Jerzego jako pułapek, wręcz przeciwnie. Myślałem sobie, że jeśli mam dużo kolorów do zagrania, to trzeba je wszystkie wykorzystać. Trzymałem się pewnych reguł, żeby romantyczne czy dramatyczne momenty przedstawić realistycznie. Chciałem, żeby mój bohater był prawdziwy, delikatny, ale żeby miał w sobie te wszystkie trudne emocje.
Mówiąc o przygotowaniu się do roli, tematy poruszane w serialu są bardzo ważne. Rozmowy o nich pozwalają walczyć ze stygmatyzacją osób z niepełnosprawnościami. Czy przed rozpoczęciem zdjęć mieli państwo spotkanie z psychologiem albo rodzicami dzieci, które borykają się z różnymi problemami?
Przede wszystkim mieliśmy warsztaty z dziećmi, które grają w naszym serialu. W ten sposób mogliśmy przyjrzeć się bliżej ich sytuacji. Młoda obsada składała się z amatorów. Wszystkie dzieciaki były dobierane specjalnie pod ten projekt, nigdy nie grały w innych produkcjach. Niektóre z nich autentycznie borykają się z niepełnosprawnością czy mają inne problemy, więc to one nas prowadziły. Poza tym na planie byli z nami cały czas ich rodzice. Dzięki takiemu otoczeniu, naturalnie wniknęliśmy w ich świat. Nie czuliśmy presji, że musimy teraz pójść na jakieś szkolenie albo słuchać jakichś wykładów. To przecież bardzo ludzkie sprawy i samo przebywanie wśród dzieciaków z niepełnosprawnościami i praktyka życia z takimi rodzinami powodowała, że każdy z nas rozumiał powagę sytuacji. Wiedzieliśmy jak ważny jest ten projekt i chcieliśmy pokazać autentyczne historie.
Czyli wszyscy na planie stworzyli wielką rodzinę.
Tak, wielką pingwinią rodzinę.
fot. kadr z serialu Matki pingwinów
Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się ten serial. Obejrzałam całość w jeden wieczór. Ukazuje bardzo prawdziwą twarz osób z niepełnosprawnościami. Widzimy lepsze i gorsze momenty ich codzienności. Jest też w tej produkcji dużo humoru. Czy dzięki temu łatwiej się pracowało ze scenariuszem? Mieli państwo wrażenie, że mogą się trochę nim pobawić i nie trzymać się tak sztywno poważnego tonu?
Powiem ze swojej perspektywy, bo nie wiem jak dziewczyny do tego podchodziły. Czytając scenariusz, oczywiście wyczuwałem te wszystkie momenty, które będą zabawne, może nawet slapstickowe. Tworząc postać Jerzego, postanowiłem, że dla mnie to wszystko dzieje się na serio. Więc w ogóle tego nie postrzegałem na planie, że dziś mamy do zagrania śmieszną scenę, a jutro tragiczną. Dla mnie one wszystkie były na tym samym poziomie. Moja postać w każdej scenie jest prawdziwa i to się liczyło. Miałem wrażenie, że jeśli zadbany o humor, problemy przez nas poruszane będą łatwiej przyswajalne.
Myślę, że to się udało. Rodzice dzieci z niepełnosprawnościami nie wyglądają w Matkach pingwinów jak męczennicy, ale jak zwykli ludzie, których możemy mijać na ulicy.
Dokładnie. Chodzi o to, żeby pokazać ich zwykłą twarz – to że czasem są nieporadni, śmieszni, niedostępni, robią głupie rzeczy. Może w ten sposób łatwiej będzie zobaczyć w nich nas samych. Nie chcieliśmy też bagatelizować takich sytuacji. Zależało nam przede wszystkim na uniknięciu stygmatyzacji. Mając styczność z takim środowiskiem, zwykle wyobrażamy sobie życie rodzin w molowych dźwiękach. ,,Jejku, jak ta kobieta ma strasznie, bo ma synka na wózku.”. Nigdy nie pomyślmy sobie: ,,Może ma jakiś świat, do którego w ogóle nie mam dostępu, który jest przepiękny, magiczny.”.
Przyjęło się, że dzieci nie należą do najłatwiejszych współpracowników. Jak panu pracowało się z serialową Helenką?
Bardzo dobrze mi się z nią pracowało. Prawdę mówiąc, zawiązując relacje z serialową Helenką i prywatną z Amelką, w ogóle nie zastanawiałem się, jak gra. Ona po prostu była sobą, a moim zadaniem było współgrać z nią, odbierać jej komunikaty. I właściwie na tym opierałem swoją pracę z Amelką - na improwizacji i otwartości na jej propozycje. Nie napinałem się na swoje ambicjonalne zagrywki aktorskie, schowałem dumę do kieszeni. Zdecydowałem, że po prostu mogę z nią być, nawiązać z nią bardzo bliską, autentyczną relację. Mieliśmy też dużo cielesności we wspólnych scenach. Bardzo często się przytulamy, dotykamy. Zależało mi na tym, żeby wyglądało to prawdziwie. Więc nie, nie było problemów. Oczywiście dzieci pracują krócej, mają swoje prawa na planie jako aktorzy. Czasami się też nudzą powtarzaniem scen. Podeszły jednak do tego wyzwania z niesamowitą wyobraźnią i bardzo dobrze wiedziały, co robią. Były świeżym powiewem, zabawą. Dzięki nim często zapominałem, że na poważnie robimy jakiś serial. Czułem się jak opiekun na szalonej kolonii.
fot. kadr z serialu Matki pingwinów
Odejdę na chwilę od serialu, bo oprócz aktorstwa zajmuje się pan też fotografią. Miałam przyjemność we wrocławskim BWA widzieć zdjęcia z książki Rzeczy Osobiste 1. Ojciec. Czy tak emocjonalna fotografia, to dla pana rodzaj terapii? Czy wręcz przeciwnie, dokumentowanie takich rzeczy to szansa na odejście na chwilę od tych problemów i spojrzenie nie na chłodno, z innej strony?
Wydaje mi się, że akurat ten projekt był zdecydowanie terapeutyczny. Pozwolił mi uwolnić się od pewnych emocji, dał katharsis. Ale tak naprawdę zawierał w sobie obie te sytuacje, o których powiedziałaś. Gdy edytowałem książkę, układałem zdjęcia, rozumiałem, co czułem w tej trudnej sytuacji. Mogłem na nią spojrzeć z innego punktu widzenia, poczuć fizyczny dystans. Natomiast potem, kiedy Rzeczy Osobiste 1. Ojciec zostały wydane zrozumiałem, że zaczynam nowy etap, już ze lżejszym sercem.
Myślę, że zobaczenie tych fotografii to również forma terapii dla odbiorcy. Może zobaczyć, że nie jest sam ze swoimi problemami, że ktoś go rozumie.
Mam nadzieję, że tak jest, bo po to to robiłem. I właśnie tutaj styka się moja twórczość i serial. Przypuszczam, że dla wielu osób Matki pingwinów będą terapią. Wyciągają traumy, cierpienie i trudne emocje, ale przy tym nie dołują – prędzej pokrzepiają. Pokazują, że to całe zło można przekuć w złoto. Nasza główna reżyserka tworzyła ten serial wzorując się na swoich doświadczeniach, sama jest matką atypowego dziecka. Myślę, że była to dla niej niezwykła podróż. Mam nadzieję, że dla widzów też. Przecież o to chodzi - żeby poczuć, że nie jestem sam, że są dookoła mnie ludzie przeżywający podobne historie. Podoba mi się też, że serial nikogo nie stygmatyzuje ani nie alienuje osób z niepełnosprawnościami. Daje takim ludziom wsparcie, może okaże się terapeutyczny. Kto wie?
Planuje pan już następne projekty fotograficzne?
Planuję drugą część opowieści Rzeczy Osobiste. Chcę zrobić w sumie trzy książki, ale teraz zajmuje się tą o mojej matce. Następna będzie opowiadała o synu, w tym wypadku o mnie. Ale to dłuższy proces. Budowanie tych projektów fotograficznych to jest długoterminowy maraton, ale warty wysiłku.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Marzy o prowadzeniu zajęć filmowych dla dzieci i młodzieży.