Dobry film o Minionkach może być rozpatrywany jako swoisty błąd w Matrixie, jednak mam wrażenie, że seria na taką opinię sobie przez lata zapracowała, jak i niespecjalnie ją ona ziębi. To dobrze i źle, bo status gadających własnym językiem chodzących Tic-Taków od studia Illumination jest właściwie taki, że miliard dolarów z Box Office to twórcy dopisują sobie w prognozach, niezależnie od tego, co wrzucą nam na ekran. Dlatego też wrzucali nam do tej pory produkty bezpieczne, odnajdujące się jakoś w świadomości dzieciaków, w żadnym wypadku jednak nieprzełomowe.
Choć wydawało się, że w tej formule istnieje pewna ściana nie do przeskoczenia, Gru i Minionki: Pod przykrywką w jakimś stopniu zaskakują. Biorą na warsztat, to co doskonale już znamy, wyolbrzymiając trochę rozmiary absurdu. To film, o którym paradoksalnie można powiedzieć, że choć jest właściwie taki sam, to jednak sporo lepszy. Wszystko przez fakt, jak bardzo epatuje bezwstydnością. To jedna z tych produkcji, której do scenariusza wpisano właściwie wszystko. A potem tylko pilnowano, żeby zmieścić w zaplanowany metraż. I żeby jakimś cudem się to wszystko nie rozlazło.
Gru co prawda wygląda jak domowy cesarz niczym z kawałka Kękę, jednak cały czas daje o sobie znać jego zbrodnicza natura. Choć jako głowa rodziny najważniejsze, co musi robić to się nią opiekować, zdarzą mu się jeszcze podróże do nieodpowiednich miejsc i zadarcie z nieodpowiednimi typami. Tym razem na drodze stanie mu Maxim Le Łotr, czyli absolwent uniwersytetu czarnych charakterów z głupkowatym francuskim akcentem, który jest w stanie zamieniać siebie, a także wszystkich na swojej drodze, w karaluchy. Z Gru łączą go jeszcze zażyłości z dalekiej przeszłości, a jego powrót sprawia, że najlepszy przyjaciel Minionków musi zacząć życie pod przykrywką. Jak Kameleon…
Brzmi to sztampowo, jednak historia nie jest tu najważniejsza. Wszystko z uwagi na fakt, że tą sztampą, zarówno na plus jak i minus, film się za specjalnie nie przejmuje. To znaczy karalusze wątki czasem wracają, liczy się jednak coś innego. Film stanowi bowiem miszmasz żarcików i uroczych, przepełnionych akcją i kolorami scen, w których najważniejszy jest ekranowy umiar. Nie ma go w samych pojedynczych momentach, jednak jest w całości, przez co Pod przykrywką jakoś mocno nie męczy. Progres zalicza też poczucie humoru i sprzedawanych nam żartów, bo jest to film zdecydowanie najzabawniejszy w serii. Jako że poza nieprzekraczaniem granicy bajki dla dzieci i dobrego smaku, nie musi się przejmować właściwie niczym, chętnie z tego napisanego samemu sobie prawa korzysta. Nawet największy running joke, z jednym z minionków wpadających do automatu z przekąskami działa, raz po raz doładowując poziom uśmiechu na naszych twarzach. A tym bardziej na twarzach najmłodszych.
Trailery zapowiadały nam szeroko zakrojone widowisko z elementami filmu superhero. Mogliśmy zobaczyć na nim mega minionki, czyli tic-taki zamknięte w kapsule, która dodała im dodatkowej mocy. W przypadku tego wątku świetna subtelna zgrywa również działa, bowiem naszym bohaterom wraz z przyrostem masy i sił nie przyrasta rozumku. Dlatego też, mimo wysłania ich na ratunek światu i Gru, nie można oczekiwać zbyt wiele. Chyba że weźmie się pod uwagę wynikające ze wspomnianego kontrastu humorystyczne sytuacje. Dzieciaki od małego dostaną ilustrację hasła o odpowiedzialności, będącego na sztandarach już kilku serii filmów o człowieku pająku Marvela. Nie jest to może odpowiedź studia Illumination na Iniemamocnych, ale w tym konkretnym filmie działa świetnie.
Pełne zorientowanie na produkt rozrywkowy sprawia również, że więcej mamy tu dynamiki między postaciami. Gru jako głowa rodziny to kolejna z ról, którą musi w tym filmie przyjąć i do której, najbardziej ze wszystkich dorosnąć. Przeróżne rzeczy dzieją się tu na wielu narracyjnych płaszczyznach, jednak wszystkie elementy opowieści do tego właśnie dążą. Do tego, aby pomóc bohaterowi znaleźć wspólny język z młodymi. Nawet, jeśli tak jak w przypadku nowo napotkanej sąsiadki, relacja zaczyna się od szantażu. Morał to prosty, jednakże wymowny. Filmy z serii Minionki mówią o tym pierwszy raz, choć mogły od dawna. A to może być klucz do sprawniejszego połączenia najmłodszych z rodzicami na salach kinowych.
W te wakacje z nowymi Minionkami konkuruje ozłocone największymi jak do tej pory finansowymi sukcesami w tym roku W głowie się nie mieści 2. Filmy te łączy właściwie tylko animacja, bo oba są zupełnie inne, a nawet, mimo szufladki kina dla dzieci, zdają się mieć zupełnie inny target. Pixara powinien wybrać rodzic oczekujący bajki z funkcją edukacyjną, żółte potworki to natomiast pozycja idealna na niedzielny relaks. Braku większych ambicji nie tylko się nie wstydzi, ale wręcz robi z nich atut i definiuje kierunek, w jakim powinna podążyć seria. A jeśli tylko tak będzie dalej, będziemy w stanie, tak jak tutaj, wybaczać nawet, jeśli będą to filmy podobnie pretekstowe.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]