Tworząc kino w nurcie superhero w Polsce najtrudniej jest oczywiście przełożyć budżet. Duża część musi wręcz polegać na ukrywaniu. Film kosztuje przecież tyle, ile ćwierć gaży zachodniego aktora. Na szczęście, w branży filmowej, troszkę mniej niż w innych dziedzinach, talent nie zawsze jest wprost proporcjonalny do zarobków. To tylko jedna i to raczej mniej znacząca składowa, która może bardzo dobrze wpłynąć na jakość dzieła. Tutaj, szczególnie w drugiej części filmu, momentami ten talent widać. Zbyt krótko jednak, aby zaliczyć ten seans do udanych.
Reżyser od początku, bardziej niż kina superbohaterskiego, chciał w rozmowach nadać swojemu filmowi sznyt familijnego gatunku. To miał być bardziej film dla całej rodziny, niż dla geeków, a elementy fantastyki i supermocy jawiły się po prostu jako dodatkowa atrakcja. Zanim je zobaczymy, obserwujemy scenę eksperymentu na dwóch małych dziewczynkach. Nam daje to poznać tło historii, im wpływa na całe późniejsze życie.
Choć Alicja specjalnie się nie ukrywa i nie wie nic o tym, co działo się w przeszłości, to w jej małym miasteczku i szkole nikt jej nie znajduje przez wiele lat. Jedynymi niepokojącymi mogą być w ty przypadku głosy jej ojca, który pytany o możliwość przeprowadzki do większego miasta buntowniczej nastolatki, ucina takie spekulacje w zarodku. Z tego powodu Ala nie jest zbyt szczęśliwa. Na swojej drodze spotyka Dżestera, który ma pewnie nieco większy, ale w istocie podobny problem. Jego ojciec, bardziej niż nim i jego pasjami, zainteresowany jest parciem na szkło i to nie to z fleszy aparatu. Pewna sytuacja sprawia, że nawiązują relację, a także że bohaterka Kasi Gałązki staje się dla młodego fana komiksu idolką.
Mając okazję porozmawiać z odtwórczynią głównej roli w filmie spytałem, czy będzie ona po premierze najpotężniejszą bohaterką polskiego kina. W końcu jako jedna z naprawdę nielicznych włada supermocą, a jest nią kontrola nad grawitacją. Ta druga tytułowa supersiostra, Lena, może za to przybić piątkę z Pikachu i uderzać prądem. Wykorzystanie ponadnaturalnych zdolności jednak w filmie kuleje. Widać, że nie na wszystko starczy czasu i pieniędzy, przez co tej efektowności trochę brakuje. Problemem jest również fakt, że scenariusz wydaje się stawiać na większą opowieść, niż pozwalają na to możliwości. W efekcie dostaliśmy tekst, który jest dość słaby w charakteryzacji. Nie mam tu na myśli malowania aktorów, a raczej pudrowanie niedostatków. Dobrze robią to relacje międzyludzkie i popkulturowe tropy, gorzej z rzucanymi tu i ówdzie naprawdę dużymi hasłami.
Jak już jesteśmy w tych relacjach, to oddajmy im, że są napisane naprawdę sprawnie. Alicja uzupełnia się na ekranie zarówno z Dżesterem, jak i z Leną i dobrze prowadzi nas przez tę historię. Co prawda początkowo ma nieco problemów z wykrzesaniem emocji, jednak im dalej z fabułą w las tym jest lepiej. Ta trójka naprawdę da się zapamiętać i pozwala uśmiechnąć. Większy problem jest jednak z samym napięciem i zagrożeniem. Ich poziom w całym filmie jest dość niestabilny. Mimo iż naszą główną bohaterkę spotykają naprawdę niezbyt ciekawe rzeczy, a życie wali się i zmienia jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, trochę zajmuje, aż w pełni zżyjemy się z nią i zaczniemy rozumieć jej dramaty. Film wychodzi trochę ze znanego z tegorocznej akademii Pana Kleksa założenia, że same wydarzenia od początku wystarczą nam w utożsamieniu. Efekt początkowy jest taki, że wiedząc o świecie przedstawionym dość mało, jesteśmy bombardowani masą emocjonalnych scen. Odczucia wobec nich pozostają jednak jałowe.
Na szczęście widać, że Maciej Barczewski jest wielkim fanem komiksowej popkultury i wie, co robi, stąd też kilka tropów przemyca naprawdę udanie. Przede wszystkim dobrą kartą jest postawienie na naprawdę szalone, acz zaskakujące twisty i granie przerysowanymi do granic możliwości, acz odnajdującymi się bardzo dobrze w tym świecie czarnymi charakterami. Zło, które czai się nam za rogiem udanie łączy szalenie absurdalne plany z dość mocno osobistymi animozjami grupki bohaterów, którzy uczestniczą w wielkim finale. Dzięki właśnie tym zabiegom Supersiostry ogląda się w uwadze do końca. Do tego dochodzi świetna, czerpiąca największą garścią z budowanych na zachodzie uniwersów ostatnia scena. Stanowi zamknięcie, które sprawnie i z dużą mocą nastawia na kontynuację. Nawet jeśli ta miałaby nigdy nie powstać.
Wczesne lata 90., w których ukazana jest akcja, wykorzystano już natomiast tylko w detalach. Szkoda, bo coś więcej niż walkman i ze dwa kawałki z tamtego okresu mogłoby dodać historii mocniejszego ponadczasowego wydźwięku, ale również zagrać na tych bardziej nostalgicznych strunach widzów. Nie ma się jednak wrażenia, że najntisowy vibe jest tu czymś więcej, niż zwyczajnym scenariuszowym wyborem. Dokładnie taką samą historię można byłoby osadzić 100 lat później i naprawdę niewiele trzeba byłoby w tym filmie zmieniać.
Finalnie jednak i tak mamy do czynienia z kinem lepszym od zarówno od hitowego Kleksa Kawulskiego jak i Piep*zyć Mickiewicza. Nie bez przyczyny zestawiam Supersiostry akurat z tymi dwoma tytułami. Również bazują one w dużej mierze na młodych głównych bohaterkach i również chcą opowiedzieć historie o dorastaniu, budując je na zachodnich wzorcach. Film Barczewskiego ma jednak więcej serca, a także, mimo problemów również na tej płaszczyźnie, wydaje się dużo bardziej spójny. A to, mimo niedostatków, pozwala wyjść z tego niedoskonałego jak nasze superbohaterki seansu z uśmiechem.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]