Przy zasiadaniu do każdego kolejnego remake’u/rebootu/sequela (niepotrzebne skreślić) kultowego filmu sprzed lat lubię sobie zadać jedno podstawowe pytanie. Po co oni właściwie to robią? Wiadomo, że na nostalgii fanów można zarobić. Jeśli chodzi o finanse, popkulturowy recykling Hollywood przyniósł w ostatnich latach jednak chyba równie dużo klap co sukcesów. Dlatego zawsze z miłą chęcią moja osoba zasiada na sali kinowej, w której grają akurat film, dla którego odpowiedź na wspomniane pytanie po seansie znajduje. A jeszcze lepiej, gdy nie jest nią, cytując Ferdynanda Lipskiego, niewyobrażalna ilość pie*******ch zielonych dolarów papierów. Halloween to jeden z tych przypadków.
Choć
Halloween Johna Carpentera to slasher legenda i absolutny klasyk kina grozy, to chyba każdy przyzna, że dziś już trochę trąci myszką. Tempo nieco ślimacze, realizacja przestarzała i w ogóle tego typu film, dziś już raczej nie miałby racji bytu. Jeśli więc twórcy chcieli przypomnieć nam Mike Myersa, musieli nieco formułę bezwstydnego slashera odświeżyć. David Gordon Green, któremu to zadanie powierzono, nie kombinował więc i w nowych realiach dał nam Laurie i Michaela, jakich znaliśmy, jednak trochę bardziej pasujących do 2018 roku. Na szczęście udało mu się to bardzo dobrze.
Michael Myers jest w zakładzie zamkniętym i od wielu, wielu lat nie wydusił z siebie słowa. To wszystko, czego udaje nam się dowiedzieć z króciutkiego prologu, który zaczyna ten film. Wpada do niego dwójka dziennikarzy, nie wiemy skąd, nie wiemy po co, ale próbuje nawiązać kontakt. Scena nie napawa optymizmem, na szczęście z biegiem czasu jest już z tym filmem dużo lepiej. No poza fabułą, która praktycznie przez cały seans jest nam podawana właśnie w ten sposób. Do wszystkiego, co dzieje się na ekranie co prawda można by dopowiedzieć wiele, ale niemrawy początek sprawia, że później raczej nie żałujemy dalszej szczątkowości tej historii. Przedłużone opowiadanki zabrałyby nam bowiem czas mięska.
A właśnie to mięsko sprawia, że
Halloween świetnie się ogląda. Twórcy za specjalnie nie kombinowali, po prostu to co udało im się sprzedać w oryginale, sprzedali raz jeszcze w mocno odświeżonej wersji. Film działa najlepiej wtedy, gdy nasz seryjny morderca jest w akcji i gdy na bardzo prostym zestawieniu
porównuje go z naszą główną protagonistką. Powiedzieć można co prawda, że postaci z nich żadne, tak jak zresztą ze wszystkich na ekranie, jednak jest w tym metoda. Oczami wyobraźni podczas seansu widzę reżysera Davida Gordona Greena, który dostawał pewnie na planie od swoich współpracowników mnóstwo uwag z pomysłami na rozwinięcie fabuły czy postaci, a każdą z nich kwitował, żeby nie zawracać mu głowy pierdołami. Bo gdy już zabrał się za najlepsze, dał radę. Scena w samochodzie czy finał są świetne, a Myers odpowiednio mroczny.
Nieco trudniej mimo wszystko przejść do porządku dziennego nad uproszczeniami fabuły. Michael jest, Michael ucieka, Michael zabija. To zdanie dotyczące naszego psychopaty szybko streszcza cały film. Nie dopowiadają w nim dużo ani aktorzy, ani reżyser. W nim nie, ale trzeba szczerze przyznać, że na jednej płaszczyźnie wygrywają. Po tym seansie trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto nie widziałby oryginalnego
Halloween i dalej nie chciałby zobaczyć, jak ta draka między Laurie i Michaelem się zaczęła. Warto też wspomnieć o muzyce, a szczególnie o przerobionym nieco na potrzeby nowego filmu głównym motywie z oryginału. Wszystko, co chcę o nim powiedzieć to to, że wypadł absolutnie fantastycznie.
Halloween ma swoje problemy i niedociągnięcia, jednak działa jako platforma edukacyjno-zapoznawcza z klasyką kina grozy dla nowych widzów. Ta seria, także ze względu na tytuł, jest jedną z najbardziej pokręconych w dziejach kina, a zapoznanie się z nią od tyłu na pewno wzmoże apetyt na więcej. W tym właśnie upatrywałbym zasadności powstania tego filmu, tak samo, jak powstawania powrotów do klasyki po latach w ogóle. Mogą pokazać, co dawało ludziom radość cztery dekady temu. A w dodatku sprawić, że da także tu i teraz.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]