Dwa miesiące temu przy okazji polskiej premiery Megalopolis, usłyszałam od jednego z moich znajomych, że „Coppola na starość stracił wszystkie umiejętności reżyserskie”. Ostatnie filmy Zemeckisa pokazują, że pod to zdanie można niestety podstawić też i jego nazwisko. A Here. Poza czasem jest dla mnie jedynie potwierdzeniem tej tezy.
Powrót do przyszłości, Forrest Gump, Ekspres Polarny czy Opowieść Wigilijna – filmy, o których słyszeli niemal wszyscy i o których śmiało mogę powiedzieć, że są co najmniej dobre. Każdy z tych tytułów jest zupełnie inny, ale mają wspólną cechę, którą jest reżyseria Roberta Zemeckisa. Ostatni z wymienionych jest z 2009 roku. A co było później? Zemeckis dalej robił filmy, jednak ich jakość spadała. Spod jego ręki wyszło kilka średniaków, aż przyszedł czas na zupełnie niepotrzebną nową adaptację Wiedźm. Dla mnie jako dziecka wychowanego na wersji z 1990 roku był to niemal zamach na świętość. Nad Zemeckisem zawisły czarne chmury, które zrobiły się jeszcze ciemniejsze po premierze Pinokia z 2022 roku. Szczęście w nieszczęściu – film był tak zły, że w sumie mało kto go widział. Gdy reżyser zapowiedział swoją kolejną produkcję, w dodatku w obsadzie z Tomem Hanksem oraz Robin Wright, ludzie liczyli na powrót dawnego Zemeckisa. Sama miałam taką nadzieję, która może i jako ostatnia, ale umarła i już dawno została pogrzebana.
Scenariusz (współtworzony przez Zemeckisa i Erica Rotha) został napisany na podstawie powieści graficznej Tutaj. Komiksu nie czytałam – być może tam fabuła przedstawiona była w ciekawszy sposób, ale w Here. Poza czasem ma ona niewiele do zaoferowania. Nieliniowa narracja prezentuje nam kilka różnych historii od czasów prehistorycznych do współczesności, które łączy jedna rzecz – miejsce. Głównymi bohaterami są członkowie rodziny Young, których poznajemy aż 3 pokolenia. Ich losy co chwila przeplatają się z wątkami pozostałych familii zamieszkujących ten sam dom na przestrzeni lat. Przekaz skupia się na ukazaniu przemijania – w filmie widzimy bieg życia zwykłych ludzi, takich jak my. Jest jednak pewien problem – mogę śmiało stwierdzić, że po prostu nie ma tam żadnej akcji. Dostajemy wszystko to, co możemy odnaleźć w naszych życiach: dorastanie, starość, kłótnie, choroby i śmierć. Nie było tam niczego, co by mnie wzruszyło czy zaintrygowało. Zwyczajna codzienność, która niestety nie wciąga.
Najnowsza produkcja Zemeckisa ma jednak coś, co ją wyróżnia. Wydarzenia opowiedziane są nie z perspektywy bohaterów, a z perspektywy właśnie tego miejsca, które je łączy. Parafrazując cytat z Chłopów – ludzie przychodzą i odchodzą, a ziemia zostaje. Aby to uwidocznić, cały film został nakręcony z jednego ustawienia kamery. To pomysł, który faktycznie zasługuje na uznanie, gdyż nie jest to typowe rozwiązanie. Gorzej z realizacją. Forma faktycznie wzbudza ciekawość, ale może przez pierwsze 15 minut, bo później jesteśmy już do niej przyzwyczajeni. I tu pojawia się mój główny zarzut – Here. Poza czasem nie jest w stanie niczym zaskoczyć widza. Wiemy, o czym będzie film, wiemy, jak to się potoczy i skończy, a także wiemy, w jaki sposób zostanie nam to przedstawione. Wiemy już wszystko, tylko że przed nami jeszcze prawie półtorej godziny seansu. Wielka szkoda, bo obraz świetnie by się sprawdził jako krótki metraż, ale jako pełnometrażowa produkcja zwyczajnie się rozmywa, pozostawiając w głowie jedynie myśl: „potencjał był dobry, ale został zmarnowany”.
Do filmu użyto specjalnej technologii, dzięki której główni bohaterowie zostali odmłodzeni w czasie rzeczywistym, a nie podczas postprodukcji. Wśród widzów wzbudzało to wiele obaw. We mnie również. I nie ma się co dziwić – na przykładzie księżniczki Lei ze świata Gwiezdnych Wojen wiemy już, że cyfrowe poprawianie i odtwarzanie postaci nie zawsze wychodzi realistycznie. Obawy okazały się niesłuszne – tutaj sztuczna inteligencja dała radę i wyglądało to całkiem sensownie. Niestety ani wiarygodny wygląd postaci, ani aktorski duet Wright-Hanks nic tutaj nie pomógł. Sam zamysł był naprawdę obiecujący, ale koniec końców wyszło nijako. Być może Zemeckis jeszcze czymś nas zachwyci, choć aktualnie już na to nie liczę. Wolałabym w przyszłości pozytywne zaskoczenie niż ponowne rozczarowanie, tak jak było w tym przypadku.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.