Zawsze staram się oglądać filmy do końca. Może to naiwne, ale nawet jeśli jakaś produkcja mnie nie wciąga, wierzę, że na końcu może wydarzyć się jakiś plot twist, który odmieni całe moje spojrzenie. Sytuacja wygląda inaczej z serialami. A gdyby nowa animacja o tolkienowskim świecie była jednym z nich, zapewne przestałabym oglądać po drugim, może trzecim odcinku.
Peter Jackson, reżyserując swoją adaptację trylogii Władcy Pierścieni, stworzył prawdziwe dzieła filmowe. Jednocześnie wyznaczył bardzo wysokie standardy przyszłym twórcom, którzy wzięliby na tapet Tolkiena. Po prawie 10 latach Jackson powrócił do Śródziemia, tworząc Hobbita. Nawet jemu nie udało się przeskoczyć poprzeczki, którą sam sobie wcześniej podniósł. W 2021 roku ogłoszono pracę nad kolejnym tolkienowskim filmem – tym razem w wersji anime. Za reżyserię został odpowiedzialny Kenji Kamiyama, który nie miał wcześniej nic wspólnego z Władcą Pierścieni. Co prawda tworzył produkcje na podstawie mangi Ghost in the shell, więc w swojej karierze miał już styczność z adaptacjami. Obiecująco brzmiał fakt, że zarówno rolę konsultantki scenariuszowej, jak i producentki powierzono Philippie Boyens, odpowiedzialnej za współpracę scenariuszową w jacksonowej serii. Czy jednak połączenie anime i Tolkiena mogło się udać? Zapewne mogło, ale w przypadku Wojna Rohirrimów wyszło jak zwykle…
Nowa animacja od Warner Bros. Animation i New Line Cinema skupia się na historii Śródziemia sprzed niemal 200 lat względem oryginalnej trylogii J.R.R. Tolkiena. Scenarzyści, Jeffrey Addiss oraz Will Matthew, zainspirowani dodatkami do Władcy Pierścieni skupili się na wątku dawnego króla Rohanu, Helma Żelaznorękiego oraz jej córki, Hery. Jej losy nie były wcześniej opisane przez autora książek, więc można uznać, że sięgnięto po starą historię, choć napisano ją na nowo. Z filmu dowiadujemy się o dawnych dziejach Rohanu – obrona twierdzy Helmowy Jar czy przejęcie tronu przez Fréaláfa. Pomysł na produkcję brzmiał naprawdę ciekawe, problem w tym, że ostatecznie wyszło strasznie nudnie. Główna bohaterka jako silna i niezależna kobieta jest niestety dość nijaka, a żaden wątek ani nawet żadna bitwa nie była na tyle wciągająca, abym czekała na to, co będzie dalej. W zasadzie czekałam jedynie na koniec.
Myślę, że gratką dla fanów Władcy Pierścieni było umieszczenie Éowyn w roli narratora z głosem Mirandy Otto, która w tę postać wcielała się u Jacksona. W moim przypadku lekki uśmiech na twarzy wywołało również pojawienie się Sarumana czy wzmianki o Gandalfie, choć niestety były to zaledwie sekundy. Uważam jednak, że nowa produkcja o dziejach Rohanu nie ma już tego magicznego klimatu, które miały poprzednie obrazy. Zawsze w twórczości Tolkiena, jak i w późniejszych filmach najbardziej lubiłam obecność tych wszystkich fantastycznych istot – krasnoludy, hobbici, elfy czy enty. To robiło całą mistyczną otoczkę i nadal jest dla mnie jednym z powodów, za które lubię fantastykę. Tutaj mi tego brakowało.
Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów to bardzo ładna animacja z bardzo nudną fabułą. Historia z potencjałem niestety została zmarnowana. Możliwe, że produkcja zostanie doceniona przez zatwardziałych fanów tolkienowskiej twórczości, którzy chłoną wszystko, co ze Śródziemiem związane albo wielbicieli japońskiego anime. Niestety nie należę do żadnej z tych grup. Ale równie możliwe jest to, że nadszedł po prostu ten moment, aby zrozumieć, że jeśli raz już coś się udało, to nie znaczy, że uda się za każdym kolejnym razem. A jeśli sam Peter Jackson nie był w stanie sobie dorównać, to trudno jest mi uwierzyć, że ktokolwiek inny będzie.
Zakochana w filmach i muzyce, a także ich połączeniu w postaci musicali. Pierwszą część Harry'ego Pottera oglądała prawdopodobnie, zanim nauczyła się mówić. Typowy geek, którego mieszkanie pełne jest figurek, plakatów kinowych i płyt CD.