Nie trzeba być znawcą literatury, żeby wiedzieć, że Hrabia Monte Christo, powieść Aleksandra Dumasa, jest czymś na kształt francuskiego skarbu narodowego, dziełem powszechnie uznawanym za jedno z najlepszych, jakie wyszły spod piór twórców z tego kraju. Alexandre de la Patelliere i Matthieu Delaporte chyba lubią igrać z literackim ogniem, bo po świetnych Trzech muszkieterach zabrali się właśnie za Hrabiego. Mają rozmach, ale co najważniejsze – umiejętności.
Edmund Dantes (Pierre Niney) jest młodym żeglarzem. Nie należy do elity, jednak pewien akt bohaterstwa sprawia, że wydaje się być na dobrej drodze do dołączenia w jej szeregi – zostaje awansowany na kapitana i zamierza ożenić się z ukochaną Mercedes (Anaïs Demoustier). Wskutek intrygi zostaje niesłusznie osadzony w więzieniu, gdzie z biegiem czasu poznaje współosadzonego duchownego. Ten, przygotowując ucieczkę, opowiada mu o zaginionym skarbie templariuszy. Dantes, uznany za zmarłego, wchodzi w jego posiadanie, przybiera nową tożsamość i zaczyna wdrażać swój plan, oparty na zemście wobec tych, którzy złamali mu życie.
Trzy godziny to spory metraż. Długi i ryzykowny, bo stawia opowiadaną historię na jedną kartę – albo film pomieści wszystkie ważne wątki i pozwoli wybrzmieć postaciom, albo okaże się rozwleczonym i przez to osłabiającym stawkę tasiemcem. Hrabia Monte Christo to ta pierwsza ewentualności. Losy tytułowego bohatera przedstawia mistrzowsko. Pierwsza godzina to spokojne (ale nie ślimacze) wprowadzenie do origin story Hrabiego, reszta zaś, realizacja jego skomplikowanego planu. Ogląda się ją z wielkim napięciem, akcja gęstnieje a powiązania postaci są ujawniane we właściwym tempie. To kino wielu motywów – droga prowadząca do osobistego odwetu, thriller o zanurzaniu się w swoim mrocznym ja, komentarz polityczny do czasów okołonapoleońskich, wreszcie obraz trudnych i nie zawsze mających szanse na udany finał miłości.
De la Patelliere i Delaporte świetnie niuansują głównego bohatera. Nie sposób nie współczuć Edmundowi i nie kibicować mu w zemście na tych, którzy swoimi wpływami zabrali mu znaczną część życia. Im dalej jednak idzie jego plan, tym mocniej można się zastanawiać, na ile Monte Christo zachowuje chłodny umysł w swojej vendetcie. Co chyba oczywiste, główny bohater jest najlepiej rozwinięty w swoich motywacjach, rozterkach i pogłębianiu się w coraz większym mroku. A propos mroku, scena z historią na kolacji i wykopywaniem skrzyni chyba zostanie ze mną na długo – był w niej chłód, zdenerwowanie i niewypowiedziane, buzujące emocje. Moment prawie jak z horroru.
Nie sposób jednak nie podążać za Monte Christo jako pełnokrwistą postacią. Hrabia nie wyrasta na lidera ludu, zamaskowanego mściciela stojącego w obronie słabszych. Jego postać nie jest zbudowana stricte na złości klasowej. Czuć w niej gorycz, pragnienie odpowiedzi na niesprawiedliwość i skorumpowanie trójki wpływowych mężczyzn, stanowiących lokalną elitę. Pierre Niney jest w swojej roli absolutnie doskonały, rzekłbym nawet, że zaprezentował się na poziomie godnym oscarowej nominacji. Poza transformacjami wizualnymi aktor świetnie oddaje emocje swojej postaci, ciężkość jej losu i pogrążenie w zemście. Jego motywacja jest prosta i wiarygodna. Hrabia pociąga widza zarówno gdy jako Edmund próbuje przetrwać w więzieniu, jak i w roli mściciela, uważającego się za kogoś moralnie uprawnionego do wymierzenia kary.
Na drugim planie nie jest gorzej, choć pozostałej części obsady raczej daleko do Nineya. Moją uwagę szczególnie zwrócili Laurent Lafitte jako bezwzględny prokurator de Villefort i Patrick Mille jako mściwy, a następnie owładnięty wpływami i pieniędzmi Danglars. Jasno świeci również gwiazda Vassiliego Schneidera jako Alberta, będącego jedną z ważniejszych postaci w intrydze, młodego chłopaka zakochanego we wspólniczce hrabiego. Na oklaski zasługuje przyłożenie się twórców do scenografii. Byłem pozytywnie zaskoczony, gdy dowiedziałem się o realizmie konkretnych scen. Trzeba przyznać – to w filmie po prostu widać i czuć. Walki są spektakularne, choć nigdy karykaturalne, całość podbijana przez wierne kostiumy i świetną muzykę robi wrażenie.
Nie wiem czy Hrabia Monte Christo ma jakiekolwiek szanse na docenienie w branżowym mainstreamie i gremiach przyznających nagrody, ale nie obraziłbym się na taki obrót spraw. To trzy godziny klasowego aktorstwa i widowiskowej, porywającej historii, opartej na wiarygodnych emocjach oraz motywacjach. Nie wypowiem się o zgodności z książką, ale mogę zaświadczyć, że na filmowym gruncie jest to dzieło na wielu poziomach spełnione.
Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.