Netflix przyzwyczaił nas do tego, że albo robi arcydzieło albo film do spuszczenia w toalecie. Zazwyczaj unikam tych nowych tworów, bo jak seriale się w jakiś sposób bronią, to większość długometrażówek woła o pomstę do nieba. No ale zobaczyłem, że w filmie Jego trzy córki występuje moja ulubiona aktorka - Elizabeth Olsen, a że jestem prostym człowiek - widzę Lizzie to oglądam. Jednak co mnie zaskoczyło, to moja ukochana zeszła w tym filmie na drugi plan, a film poruszył mnie bardzo, bardzo, bardzo.
Jego trzy córki opowiada historię… z życia codziennego. Vincent, ojciec trzech dziewczyn - Rachel, Christine oraz Katie jest umierający, więc wszystkie trzy znów znajdują się w swym rodzinnym domu, by zadbać o ojca. Jednak jak to bywa u schyłku życia rodzica, pojawiają się małe zgrzyty. Każda z sióstr jest z innego świata oraz podchodzi inaczej do sytuacji. Rachel (Natasha Lyonne) wygląda jakby zatrzymała się w wieku nastoletnim. Pali blanty i ogląda mecze, które obstawiła u bukmachera. Katie (Carrie Coon) - choleryczka, której bardziej zależy na spadku, aniżeli na ojcu oraz Christine (Elizabeth Olsen), która mieszka na drugim końcu Stanów Zjednoczonych. Ma ułożone życie, kocha swojego męża i córkę, a także planuje kolejne. Te składniki mogą dać nam wybuchową mieszankę, czyż nie?
Co jest w tej produkcji najlepsze? Przedstawienie historii. To, że każdy widz może utożsamić się z bohaterkami. Każdy z nas miał w swoim życiu okres nastoletniego buntu, inni chcą tych pieniędzy jak najwięcej wykorzystując innych, a jeszcze inni mają ogromne serce dla innych, momentami zbyt wielkie. Każdy z nas również stracił bliską osobę - na przykład ja na początku tego roku dziadka, przez co film mnie jeszcze bardziej dotknął. Odgłosy pikającego kardiomonitora wywoływały u mnie PTSD, a niejeden raz uroniłem łzę. Dodatkowo spojrzałem lekko wewnątrz siebie i próbowałem przypisać sobie bohaterkę, która najbardziej by mnie odwzorowała. Szczerze? Mam po trochu z wszystkich trzech, zapewne jak większość z Was. To w jaki sposób Azazel Jacobs podaje nam historię jest niewiarygodny i zmusza widza do wielu przemyśleń. Nie wstydźmy się płakać na tym filmie, bo płacz ze tymi co odeszli nie jest powodem do wstydu - jest piękny. Pokazuje wrażliwość jaka nam towarzyszy, a to między innymi ona pokazuje jakimi ludźmi jesteśmy.
Jak jednak aktorsko? To bardzo kameralny film i przez większość czasu mamy zaledwie trzy aktorki, plus Angel, Benjy i parę innych postaci. Skupiamy się na Lyonne, Coon i Olsen - zwłaszcza na dwóch pierwszych. One wiodą prym w prowadzeniu historii, a Christine grana przez Lizzie dodaje im człowieczeństwa, jak i również ciepła dla całej historii. To ona jest balansem między dwiema skrajnościami - między chciwą córką udającą, że się troszczy o ojca w ostatnich dniach życia oraz jaraczką, która nie potrafi postawić swojego życia na nogi. To jak Katie oraz Rachel ze sobą współgrają jest czymś niesamowitym. Uzupełniają się niczym ying i yang, sklejając to wszystko poprzez Lizzie. We trójkę tworzą idealną całość. A może powinienem powiedzieć nieidealną? Może to właśnie one mają uwypuklić nasze wady?
Niemniej filmowi mogę zarzucić kilka zbędnych scen. Niepotrzebnie wpychają tam momenty z ochroniarzem (jak obejrzycie to zrozumiecie) czy smuci zepchnięcie Elizabeth Olsen na główny plan, bo jak mówiłem - akcja kręci się głównie wokół Natashy Lyonne oraz Carrie Coon. Olsenka pokazał już niejeden raz, że gdy daje się ją na pierwszy plan jako kapitankę tego statku - dopłynie do mety, a załoga będzie wiwatować podrzucając ją na rękach. Smuci, że cały czas spycha się ją na drugi plan. No ale muszę przyznać, że i tak poradziła sobie wybitnie.
Jakby tu podsumować? Jego trzy córki to poruszająca historia, która dotknie prędzej czy później każdego z nas. Kochajmy naszych bliskich, spędzajmy z nimi wiele czasu i zastanówmy się - co jeszcze moglibyśmy dla nich zrobić? Film uczy, że to nie kupowanie drogich prezentów wzbudza miłość i okazuje wdzięczność. To te wszystkie drobne gesty. One są cenniejsze niż cokolwiek innego. Jeden uśmiech kosztuje więcej niż prywatny odrzutowiec, a żadna gotówka nie kupi Ci sekundy - czy z tymi co są, czy z tymi których już z nami nie ma.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.