Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wesołe czy straszne? Święta na Paramount Network

Joker: Folie à deux - recenzja filmu! Szaleńczo nieporadny

Autor: Łukasz Kołakowski
2 października 2024
Joker: Folie à deux - recenzja filmu! Szaleńczo nieporadny

Czy sequel Jokera był w ogóle potrzebny? To pytanie zdawało się padać najczęściej w kwestii kontynuacji i jest to jedna z tych dywagacji, za którymi nie przepadam. Wszystko przez to, że bardzo trudno osadzić ją w próźni. Każdy film może być potrzebny, pod warunkiem sine qua non, że jest na niego pomysł. Ten z musicalem z Lady Gagą wydawał się na tyle odważny, że nawet mimo braku zbyt wielkiej sympatii do pierwszej części, na dwójkę czekałem z wypiekami na twarzy. 

Idea Todda Phillipsa wydawała się na tyle interesująca, że trochę zapomniałem, z jakiego kalibru reżyserem mamy tu do czynienia. Zresztą, co by nie mówić, już w przypadku pierwszej części, dużo braków można zrzucić na karb tego, że nie była to właściwa osoba na właściwym miejscu. Gdyby o księciu zbrodni z Gotham zachowując mniej więcej tę samą koncepcję opowiadał ktoś inny w połączeniu z talentem Joaquina Phoenixa moglibyśmy mieć do czynienia z dużo lepszym filmem. Tam jednak było na czym zawiesić oko i znalazły się elementy, które ciągnęły produkcję do góry. W przypadku dwójki jest już niestety sam pomysł. 

Phillips chciał zrobić musical, ale chyba nie bardzo wiedział jak, więc historię opowiada tu w klimacie po trosze dramatu sądowego i więziennego. Po wydarzeniach z pierwszej części i efektownym zabójstwie przed milionami telewidzów Arthur Fleck trafił za kratki w Arkham. Akcja filmu toczy się zatem w trakcie trwania procesu a wyrok wiszący nad oskarżonym jest jasny. Pięć zabójstw, więc jeśli tylko nie uda się go schować za jakąś niepoczytalnością, będzie to kara śmierci. 

Sequel nie miałby zbyt wiele do przekazania, gdyby pierwsza część nie istniała, bo sam z siebie nie może określić, o czym właściwie chce powiedzieć. Czy jego sednem będzie w dalszym ciągu rozprawianie nad stanem Arthura Flecka, czy jednak znowu społeczeństwa, czy spróbujemy pójść w romans? Jasne, chciałoby się najbardziej, żeby uchwycił ten trzeci wątek, bo jak już mamy Lady Gagę, to warto z niej skorzystać. Jej rola w tym filmie i jego rozwoju jest jednak niestety epizodyczna. We wspomnianych wcześniej szerszych aspektach osobowości bohatera właściwie nie uczestniczy. Wszystko, co miałoby nam zasugerować, że jest ona w tej historii ważna, jest w scenariuszu powiedziane, jednak zupełnie tego nie czuć. Nawet jeśli sama aktorka radzi sobie naprawdę nieźle. Nie tylko w elementach musicalowych. 

Zachwyty także trudno będzie dostrzec w powrocie Joaquina Phoenixa. Trochę z przekąsem po pierwszej części mówiłem, że dostanie on w swojej karierze tyle Oscarów, ile razy przyjdzie mu się wcielić w klauna z Gotham. To już taka rola, której synergia z tym aktorem i nagrodą Akademii jest aż nadto widoczna. Trzeba chyba jednak te słowa zweryfikować, bo drugi występ nie dorównuje pierwszemu. Sequel ma mniej narzędzi, które mogą pozwolić aktorowi błyszczeć, a kiedy już się zdarzają, widzimy trochę marne kopie tego, co działo się w pierwszej części. Mniej jest u Arthura Flecka szaleństwa, zawziętości, ale też zdecydowanie nie budzi tak skrajnych emocji u widza. Wydawać by się mogło, że ze wszystkich elementów filmu ten położyć najtrudniej, o dziwo jednak się udało. 

Przejdźmy teraz do elementów musicalowych, bo są one najbardziej frapującą fanów kwestią która, jeśli byłaby udana, mogłaby ten film wybronić, nawet jeśli wspomniane wcześniej elementy nie stałyby na wysokim poziomie. Tego musicalu nie ma tu tak dużo jak można było się spodziewać. Nie jest to film, który bez rozterek podpisałbym właśnie pod tym gatunkiem. Piosenki byłyby świetnym i naprawdę dobrze zrealizowanym dodatkiem, gdyby pełniły jakąkolwiek rolę w tej historii. Niestety jednak, jej wymowa bez nich byłaby absolutnie identyczna, więc te wszystkie naprawdę nieźle zainscenizowane sceny można było sobie odpuścić, a chyba nie jest to idea, która przyświeca twórcom filmowym sięgającym po musical. Jasne, są one pełne nawiązań, chciałyby nadać historii drugie dno, cały czas na pierwszy plan wychodzi jednak nieistotność. 

Dobre wrażenie robią postacie będące mocno na drugim planie. Świetne, choć czysto funkcyjne są rolę Catherine Keener czy Brendana Gleesona. Nie mamy okazji oglądać ich tak często na ekranie, więc szkoda ich marnować, bo widać, że mają mnóstwo energii i radzą sobie nawet z tym słabym scenariuszem. Oczywiście nie przyćmiewają oni głównych ról, bo z tego co oznajmiałem wcześniej, można byłoby wywnioskować, że są one jakąś porażką. Nie są, Gaga i Phoenix to też para, na którą chce się patrzeć. Problem w tym, że scenariuszowy silnik i reżyser wyciągają z nich jakieś 10 procent tego, co mogliby pokazać i co my wszyscy chcielibyśmy zobaczyć. 

Film spokojnie można byłoby skrócić do metrażu pierwszej części albo i jeszcze mniejszego, bo jest o ponad 15 minut dłuższy, a do powiedzenia ma znacznie mniej. Szczególnie widać to w momentach kulminacyjnych, które potrafią urwać się żywcem z zapomnianej dla DC epoki Zacka Snydera. Jest tu co najmniej jedno scenariuszowe pójście na łatwiznę, którego wspomniany twórca by się nie powstydził. Pochwaliłby także ponurą, znaną z pierwszej części paletę kolorów. Akurat to mogę jednak zrobić również ja, bo ta specyfika do atmosfery tych filmów akurat pasuje i nadaje im autorski sznyt. No i jest też sequel oscarowej przecież muzyki islandzkiej kompozytorki Hildur Guðnadóttir.

Założyłem na początku, że dopiero teraz, po seansie, można rozwiać wątpliwości początkowego pytania, które stawia pod znakiem zapytania celowość powstania sequela Jokera. W takim przypadku werdykt może być tylko jeden. Joker: Folie à deux, w formie, w jakiej powstał, nie jest potrzebny absolutnie nikomu. 

Przeczytajcie na Movies Room recenzje tegorocznych blockbusterów, które wyszły lepiej niż nowy Joker:

Obcy: Romulus - recenzja filmu! Nie chcemy się dłużej bać

Diuna: Część druga - recenzja filmu! Diuna, na którą czekaliśmy

Furiosa: Saga Mad Max - recenzja. Anya Taylor-Joy i Chris Hemsworth dają gaz do dechy

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

40/100
  • Zachowuje unikatową atmosferę pierwszej części
  • Phoenix i Gaga, gdy mogą już coś pograć, radzą sobie świetnie…
  • …zdarza to się jednak rzadko
  • Zwyczajnie widać, że reżyser nie miał pomysłu na opowiedzenie interesującej historii
  • Film jest za długi
  • Elementy musicalowe mają zerowy wpływ na fabułę

Movies Room poleca