Legenda Ochi to pierwszy pełnometrażowy debiut reżysera Isaiaha Saxona, zrealizowany przez studio A24. Historia rozgrywa się w wiosce położonej na wyspie Karpatia. Główna bohaterka, Yuri, to dziewczynka, której rodzina została rozbita przez mityczne stwory zwane Ochi. A przynajmniej tak twierdzi jej ojciec, Maxim. Mężczyzna od lat poluje na stwory zamieszkujące okoliczne lasy, obwiniając je o odejście swojej żony, Dashy. Jednak kiedy Yuri natrafia na zagubionego małego Ochi, przestaje wierzyć we wpajaną jej od dziecka narrację i wyrusza w podróż, by zwrócić malucha rodzinie. Jak nietrudno się domyślić, przygoda okaże się też drogą ku zrozumieniu samej siebie. To film o młodej osobie szukającej własnego głosu i własnej ścieżki, która nie zawsze musi być prosta.
fot. materiały prasowe
Brzmi znajomo? Oczywiście. Legenda Ochi nie ukrywa inspiracji: mamy tu schemat znany choćby z E.T. Dziecko spotyka istotę z innego świata i pomaga jej wrócić do domu. Do tego wątek rozbitej rodziny, podróży, odkrywania własnej tożsamości, a wszystko dopełnia oczywiście uroczy towarzysz. W tym przypadku coś pomiędzy Grogu a Gremlinem. Piszę to z lekkim przymrużeniem oka, ale i z czułością, ponieważ sam projekt Ochi jest ujmujący. Wykonanie natomiast jeszcze lepsze.
Problem leży w tym, że film nie wnosi za wiele od siebie. Podwaliny są dobre, w końcu sprawdzały się latami. Piękna oprawa wizualna to jedno, niestety ma się wrażenie, jakby ze scenariusza usunięto kilka kluczowych scen. Choć historia opiera się na wątku więzi rodzinnych i akceptacji, brakuje w niej jakiegokolwiek ładunku emocjonalnego. Nawet tak mocna obsada jak Willem Dafoe, Emily Watson, Finn Wolfhard, Helena Zengel nie ma zbyt wiele do zagrania. Najlepiej wypada Dafoe jako dziwaczny ojciec i łowca Ochi, ale to rola w jego stylu, więc trudno mówić o zaskoczeniu. Zengel natomiast bardzo dobrze odnajduje się w roli Yuri. Wielką stratą jest Wolfhard, o którego postaci nie da się absolutnie nic ciekawego powiedzieć, a mogła być kluczowa dla rozwoju zarówno Yuri, jak i Maxima.
fot. materiały prasowe
Legenda Ochi porusza też wątki ekologiczne, mówi o tolerancji i lęku przed tym, co inne. Problem polega na tym, że robi to momentami niezgrabnie. Główny wątek jest raczej jasny. Maxim i jego (eks)żona muszą zdać sobie sprawę z rodzicielskich błędów, Yuri odnajdzie siebie, a Ochi wreszcie będą mogły żyć w spokoju i harmonii. Jednak kiedy zagłębimy się w historię Maxima i Dashy, wychodzi nagle kilka dość mrocznych wątków, przez które przekaz może się rozmyć. Nie mam problemu z poruszaniem trudnych tematów w filmie dla młodszego widza, wręcz przeciwnie. Trzeba to jednak robić konsekwentnie i umiejętnie, ze świadomością tego, że adresuje się temat ważny.
Dużo ciekawszy i lepiej poprowadzony wydaje się wątek chłopięcej armii Maxima, grupę porzuconych i zranionych młodych chłopców, których własne traumy przekształcają w agresję. To jedna z mocniejszych części filmu, pokazująca, jak strach i niskie poczucie własnej wartości mogą prowadzić do przemocy, przekazywanej dalej. Nawet Yuri jest przez ojca wychowywana stereotypowo „po męsku”. Surowo, bez czułości. Dziewczynka nie przyjmuje jednak tej narracji i ucieka, by odnaleźć matkę, symbolicznie szukając połączenia ze swoją empatyczną, „kobiecą” stroną. Sam Maxim jest początkowo przedstawiany jako groteskowe wypaczenie wojownika, który zamiast grozy, budzi litość.
fot. materiały prasowe
„Legenda Ochi” nie jest filmem wybitnym, ale ma swoje atuty. Przede wszystkim jest to zachowanie autorskiego stylu kina spod znaku studia A24. Filmy studia ostatnimi czasy szturmują ekrany, zawsze mają w sobie sporo indywidualności, a jednak nie da się ich pomylić z niczym innym. Z drugiej strony braki fabularne nadrabiają zdjęcia. Film jest niesamowicie klimatyczny, czasami mroczny, nawet będąc produkcją o małej skali. Widać specjalizację reżysera w fantasy (wcześniej zrobił między innymi klip do utworu Wonderlust Bjork). Niesamowita wyobraźnia Saxona przekształca się w świat będący zarówno magiczny, jak i autentyczny.
Docenić należy także powrót do efektów praktycznych, a w tym sztuki lalkarskiej, która w kinie ożywiła np. takie kultowe postaci jak Mistrz Yoda, czy Ludo z Labiryntu. Ochi powołane do życia dzięki lalkarstwu mają szeroką mimikę, zwierzęce ruchy i są przy tym ujmujące. Zabieg zadziała szczególnie na widzów, którzy dorastali na przygodowych klasykach z lat 80/90. Jestem przekonana, że w trakcie seansu poczują choć trochę nostalgii. Jak na pełnometrażowy debiut, Legenda Ochi to całkiem solidna propozycja, która nie tylko jest wizualną ucztą, ale ma też coś do powiedzenia. Zarówno dzieci, jak i dorośli znajdą tu coś dla siebie. A ja trzymam kciuki za kolejne projekty Isaiaha Saxona, aby były odważniejsze i lepiej dopracowane.
Fanka filmów, literatury i popkultury, od małego karmiona klasykami kina przez rodziców- filmoznawców. W wolnych chwilach spędza czas na chodzeniu na koncerty, siedzi przy nowym cosplay'u lub dobrej herbacie i jeszcze lepszej książce. Miłośniczka Tolkiena i animacji wszelkiej maści.