Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

pisf

Piotruś Pan: Horror w Nibylandii - recenzja nowego filmu z Puchatkowersum. Nie skręca z żenady

Autor: Konrad Stawiński
24 kwietnia 2025
Piotruś Pan: Horror w Nibylandii - recenzja nowego filmu z Puchatkowersum. Nie skręca z żenady

Piotruś Pan: Horror w Nibylandii to już trzeci horror z tzw. Twisted Childhood Universe (TCU). W przeciwieństwie do slasherów o morderczym Puchatku i reszcie ekipy ze Stumilowego Lasu nie trafił on w Polsce do kin, ale bezpośrednio do streamingu i od niedawna można obejrzeć go na CDA Premium. Wielkiego kina nie oczekiwałem, ale ku sporemu zaskoczeniu, okazało się, że daleko mu do tandety Poohniverse i jest to zdecydowanie najlepsza odsłona uniwersum. Inna sprawa, że po fatalnych Puchatkach poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko i wciąż nie mamy do czynienia z dobrym kinem. Najlepszy film TCU równa się co najwyżej horrorowej przeciętności.

Pomysł na Piotruś Pan: Horror w Nibylandii jest ten sam, co w przypadku innych “horrorów publicznej domeny”. Reżyser i scenarzysta Scott Chambers (zarazem Krzyś z Puchatek: Krew i miód 2) bierze najkrzywsze z krzywych zwierciadeł i odziera z uroku pogodną, musicalową, slapstickową, przygodową historię znaną z animacji Disneya, zamieniając ją w mroczny, brutalny, makabryczny i krwawy horror. Piotruś Pan z psotnego młodocianego łobuziaka staje się więc psychopatycznym mordercą i porywaczem z poharatanym ciałem oraz duszą. Nibylandia z magicznej i pełnej kolorów krainy zmienia się w miks domu strachów, i odrapanej, zasyfionej meliny. Zagubieni Chłopcy to oczywiście porwane przez lata dzieci. Odlot wciąż zapewnia “pył wróżki”, tylko okazuje się on narkotykiem wstrzykiwanym dożylnie. Pojedynki szermiercze z piratami zastępują slasherowe walki nożem i innymi przedmiotami. Jest też minicień Piotrusia jako urojenie, pełniący rolę prania mózgu morderczy krokodyl na ekranie telewizora i szokujący odpowiednik Kapitana Haka. Dzwoneczek zaś okazuje się podstarzałą transkobietą z syndromem sztokholmskim, bo wiecie wróżka po angielsku to “fairy”, czyli slangowe określenie na osoby z grupy LGBT. Natomiast nie posądzałbym tu nikogo o złe intencje, bo w obsadzie znalazły się osoby queerowe, a sam reżyser i scenarzysta otwarcie przyznaje, że jest gejem. 

Więcej wiadomości: 

Piotruś Pan: Horror w Nibylandii podobnie jak oryginalna powieść i filmowe adaptacje próbuje podejmować temat dorosłości i syndromu Piotrusia Pana. Twórcy bardzo do serca wzięli także oficjalną nazwę puchatkowersum, czyli Twisted Childhood Universe (pl. uniwersum złego dzieciństwa) i wplatają do historii bardzo poważne tematy dotyczące nieletnich: przemocy seksualnej, osób LGBTQ+, tożsamości płciowej dzieci, przemocy psychicznej, szkolnego nękania, homofobii. Wątki te jednak często są porzucane lub przedstawione powierzchownie i oglądając film ciężko nie odnieść wrażenia, że używane są wyłącznie jako tania atrakcja lub przykrywka ukrywająca brak większych ambicji niż stworzenie stworzenie mroczniejszej wersji historii i krwistego gore slashera z Piotrusiem Panem.  

Zresztą Piotruś Pan: Horror w Nibylandii nie imponuje również jako film grozy i raczej nie zapisze się w annałach horroru. Należy pochwalić fakt, że w końcu na plan zaproszono oświetleniowca i całość wygląda bardziej profesjonalnie, ale nowa odsłona TCU to po prostu poprawnie zrealizowane niskobudżetowe kino gatunkowe. Jako horror jest to rzecz raczej odtwórcza, oferująca typowe zabawy w kotka i myszkę finalizowane prostymi jumpscare’owymi wywoływaczami strachu. Fani slasherów i gore też nie znajdą tu scen, które mogłyby im szczególnie zaimponować. Chambers nie skąpi sztucznej krwi, odciętych kończyn, sadyzmu, ale daleko tu do poziomu kreatywności ustanowionej przez serię Terrifier. Twórcy horrorowego Piotrusia Pana nie silą się też na wymyślne inscenizacje zabójstw i poza otwierającą sekwencją zakończoną makabrycznym skalpem stawiają na najprostsze rozwiązania. 

fot. kadry z Piotruś Pan: Horror w Nibylandii

Sam pomysł na Piotrusia Pana z koszmaru to też miks zapożyczeń od bardziej znanych horrorowych kolegów. Raz wystając spod podłogi z twarzą klauna jest niczym mroczny byt w stylu kingowskiego Pennywise’a, innym razem porywa dzieci do swojego busika jak antagonista Czarnego telefonu, a później niczym naśladowca Michaela Myersa z Halloween zakłada plastikową maskę, by z nożem terroryzować lokalne sklepy, domy i drogi.

Tym co skutecznie przełamuje ekranową sztampę jest charyzma aktorska odtwórcy roli Piotrusia Pana. Tytułowy złoczyńca to dorosły mężczyzna skrzywdzony w dzieciństwie przez matkę, który wymyśla sobie misję “ratowania” wyjątkowych chłopców, a Martin Portlock kreuje zapadającą w pamięć postać balansującą między infantylnością a byciem mrocznym predatorem, ale bez uderzania w komiksowe czy przerysowane tony. Za każdym razem mocno zaznacza swoją ekranową obecność i czekamy na każde jego kolejne pojawienie, a scena, w której wchodzi do autobusu pełnego dzieci i beznamiętnym głosem rzuca pytanie “kto chce trafić do Nibylandii?” wywołuje ciarki. Niestety poza kilkoma zdaniami ekspozycji film nie oferuje więcej miejsca na pogłębienie portretu “Chłopca, który nie chciał dorosnąć”, niewyjaśnione pozostają też motywy wyboru porywanych przez lata dzieci, choć wyraźnie sugerowana jest teoria o zainteresowaniu osobami nieheteronormatywnymi (Timmy-Dzwoneczek, Michael Darling). Twórcy przede wszystkim stawiają akcenty na sceny przemocy z jego udziałem lub szokowanie jak np. nagą sceną przedstawiającą okaleczone i wykastrowane ciało złoczyńcy. 

Małymi kroczkami, ale Puchatkowersum robi postępy. Nawet jeśli za ten postęp uznać brak skręcania z żenady. Chciałoby się, żeby było inaczej, ale Piotruś Pan: Horror w Nibylandii to film przede wszystkim dla widowni, która nie ma nic przeciwko niskobudżetowym horrorom przeobrażającym ukochane dzieła kultury trafiające do publicznej domeny w kino grozy i czerpie z ich oglądania grzeszną przyjemność. Cała reszta może nie znieść takiego bezczeszczenia ulubionych bajek. Nawet jeśli trwa niewiele ponad osiemdziesiąt minut.

P.S.

Piotruś Pan: Horror w Nibylandii to stojąca na własnych nogach, samodzielna historia, która jest luźno powiązana jest z filmami z serii Puchatek: Krew i miód. Łączy je znajdująca się na drugim planie postać matki Darlingów, która w uniwersum jest psychoterapeutką Krzysia. 

P.S. 2

Nie ma scen po napisach.

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Konrad Stawiński

Zastępca Redaktora Naczelnego
Konrad Stawiński

Kontakt: [email protected] Twitter: @KonStar18

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.