Zbliża się Halloween. Czekam na ten czas cały rok – jestem ogromną fanką przebierania się za fikcyjne postaci. Jesienią zaczynam research, a potem próbuję (z różnym skutkiem) skrócić listę moich wymarzonych cosplayów do kilku bohaterów.
A skoro Halloween, to i horrory. Uwielbiam ten gatunek za kontrolowany lęk, który pozwala poczuć coś prawdziwego, ale bez realnego zagrożenia. Moim comfort filmem jest Piła – i to chyba mówi o mnie wystarczająco dużo. W tym roku, podczas Octopusa, trafiłam na nocny pokaz Martwych przed świtem. Polski slasher w teatralnej scenerii? Kto by się nie skusił?
Film w reżyserii Dawida Torrone łączy elementy thrillera psychologicznego i klasycznego slashera. Akcja toczy się w odciętej od świata posiadłości, gdzie tajemniczy pisarz zaprasza grupę młodych aktorów, by wspólnie pracowali nad adaptacją jego scenariusza. Początkowo próby teatralne przebiegają spokojnie, ale z czasem atmosfera zaczyna gęstnieć – relacje się komplikują, a granica między fikcją a rzeczywistością powoli się zaciera. Gdy kolejni bohaterowie znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, scena zamienia się w pole walki o przetrwanie.
fot. materiały prasowe
Torrone czerpie garściami z estetyki włoskiego giallo i kina grozy lat 70. Mamy tu stylizowaną przemoc, intensywną kolorystykę i muzykę, która niepokoi już od pierwszych dźwięków. To horror świadomy swoich inspiracji – bawi się konwencją i motywem teatru jako przestrzeni iluzji. Film pyta, gdzie kończy się rola, a zaczyna prawdziwe szaleństwo.
Kadry utrzymane w teatralnym półmroku robią wrażenie – wnętrza wyglądają jakby były żywcem wyjęte z sennego koszmaru scenografa.
Jednym z najciekawszych elementów kampanii promocyjnej jest postać w masce złożonej z wielu gałek ocznych. Nie pojawiała się tylko na plakatach – można ją było spotkać również na festiwalach i pokazach specjalnych. Wyobraźcie sobie: wychodzicie z kina po seansie horroru i mijacie w korytarzu mordercę sprzed chwili? Taki zabieg, choć prosty, zostaje w głowie na długo.
Obsada Martwych przed świtem wypada zaskakująco dobrze jak na kino gatunkowe, które często stawia styl ponad grę aktorską. Najbardziej wybija się [tu możesz dodać nazwisko, jeśli chcesz], który balansuje między teatralną manierą a autentycznym niepokojem. Właśnie ta lekka przesada, momentami wręcz „sceniczność”, idealnie pasuje do świata przedstawionego – w końcu bohaterowie sami grają role, nie zawsze wiedząc, kiedy kończy się próba. W kilku momentach film korzysta z tego napięcia między aktorem a postacią, dzięki czemu nawet drobne gesty czy spojrzenia mają ciężar.
fot. materiały prasowe
Wybór VHS Hell na dystrybutora Martwych przed świtem to wisienka na torcie dla fanów kina gatunkowego. Ten kolektyw ma już status kultowy – wystarczy przypomnieć ich ubiegłoroczne pokazy Pierniczka Okrutniczka. A że w listopadzie czeka nas druga część serii, uśmiech sam pojawia się na twarzy.
Być może Martwi przed świtem nie jest filmem dla każdego — ale jeśli kochasz kino gatunkowe, czujesz nostalgię za VHS-ową estetyką i lubisz, gdy horror bawi się konwencją, to ten tytuł trafi prosto w twoje serce (albo przynajmniej w tę jego część, która lubi krzyczeć w ciemnej sali kinowej).
Ja po seansie długo jeszcze oglądałam się przez ramię — i to chyba najlepszy komplement, jaki można dać horrorowi.
Studentka dziennikarstwa, miłośniczka szeroko pojętej popkultury. Fanka filmów Marvela, krwawych horrorów i Szekspira. Od niedawna zapalona widzka dokumentów. Członkini Zespołu Edukatorów Filmowych. W wolnej chwili czyta książki, robi zdjęcia i chodzi na koncerty.