Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Wesołe czy straszne? Święta na Paramount Network

Wybraniec - recenzja filmu. Atak, atak, atak

Autor: Adam Kudyba
19 października 2024
Wybraniec - recenzja filmu. Atak, atak, atak

Za kilka tygodni Stany Zjednoczone staną się polem jednej z najważniejszych politycznych bitew ostatnich lat. Istnieje prawdopodobieństwo, że Donald Trump znów zostanie prezydentem kraju. Kalendarzowa bliskość wyborów i premiery filmu, którego ten polityk jest bohaterem, na pewno będzie pożywką dla wietrzących hollywoodzki spisek trumpistów. Choć film Aliego Abbasiego jest wobec swojego głównego bohatera krytyczny, robi to z precyzją godną laurów.

Donalda Trumpa (Sebastian Stan) poznajemy, gdy siedzi w klubie dla wpływowych, nowojorskich bogaczy. Ma jednak kłopoty, i to nie byle jakie. Rodzinna firma jest obiektem oskarżeń i stroną prawnych batalii z Departamentem Sprawiedliwości, a wszystko to z powodu zarzutów o profilowanie rasowe mieszkańców nieruchomości zarządzanych przez Trumpów. Donald znajduje pomoc prawną u najlepszego z najlepszych, speca od brudnej roboty - Roya Cohna (Jeremy Strong). Relacja obu mężczyzn stanie się kluczowa - zwłaszcza dla Trumpa, który coraz silniej zacznie wyważać drzwi do swojego amerykańskiego snu.

Robienie filmu z byłym prezydentem w roli głównej w momencie, w którym żyje, ma się dość dobrze i za chwilę może znów rządzić krajem, jest dość odważne. Jednak Ali Abbasi, odpowiedzialny za fantastycznego Holy Spidera, raczej nie jest twórcą bojącym się uderzania w polityczne tony. W filmie o starciu irańskiej dziennikarki z - w dużym skrócie - chroniącym przemocowców systemem koncentrował się nie tyle na całej społecznej rozciągłości wydarzeń, co na przeciwieństwach, jednostkach, procesach jakie zachodzą w ich postępowaniu. Na tym polu (i na innych, ale o tym zaraz) Wybraniec radzi sobie praktycznie bezbłędnie. 

Reżyser ogranicza opowieść do okresu, w którym główni bohaterowie byli najbliżej siebie. Bardziej niż typowym kinem biograficznym, film Abbasiego jest obrazem relacji dwóch graczy o zmieniających się pozycjach. O Trumpie-uczniu, który zaczynał jako cwaniak ściągający czynsz od lokatorów posiadłości należących do rodziny, ale jednocześnie człowiek pełen ambicji. Te z kolei trafiły na podatny grunt w postaci Cohna-mistrza, który karmi Donalda bon motami szybko przekuwanymi w rzeczywistość. Taka droga fabularna mogłaby być prostą ścieżką do narracji, sugerującej że Trump był młody i ambitny, a jego autorytet go wykorzystał. Abbasiemu jednak do wygładzania, wybielania, czy próby uczynienia Donalda Trumpa z dawniejszych czasów "fajnym" amerykańskim self-made manem, zwyczajnie daleko. 

Wybraniec ma cechę, która zawsze robi w filmach na temat rzeczywistych postaci najlepszą robotę. Uchwyca kiełkujące zło bohatera, nie próbuje go psychologizować do granic możliwości. Nie ucieka też od zewnętrznych okoliczności, pozwalających Trumpowi na ekspansję swoich nieruchomości, marki, ale co najważniejsze - swojego nazwiska. Ten film jest portretem wciągającej gry o władzę, w której, używając piłkarskiej metafory, Donald Trump zaczyna jako wizjonerski, ambitny, choć pokorny rezerwowy, a z biegiem czasu zdaje się zawodnikiem zdolnym do przebiegnięcia całego boiska, strzelenia gola i transferu do jak najwyższej ligi. Cohn zaś pełni w niej rolę surowego trenera, na którego oczach podopieczny adaptuje jego cechy i stacza się w coraz większą, pełną przepychu, wpływów i władzy otchłań (w którą sam go zresztą popychał). Choć wynik tego meczu nie jest niespodzianką, przez cały czas trzyma w napięciu.

Sztuką, która ostatnio udaje się niektórym filmowcom, jest niuansowanie bohaterów. Wybraniec to bardziej uczciwy i złożony portret Donalda Trumpa, niż pomyślałby o tym zapewne sam główny zainteresowany. Od początku czuć w nim mentalność kanciarza z aspiracjami, ale zwłaszcza na wczesnym etapie jego kariery można dostrzec w nim szczere wątpliwości, ludzkie odruchy i emocje. Abbasi jednak nie humanizuje go na siłę. Choć niewątpliwie kompleks ojca mniej lub bardziej subtelnie Trumpa trawi, to im dalej w las, tym nie ma wątpliwości, że Cohn nie zaszczepił w nim zła, zaś je uwolnił, ociosał i pokazał drogę. 

Wybraniec jest, dosłownie i w przenośni, teatrem dwóch, charyzmatycznych i znakomicie dopełniających się aktorów. Sebastian Stan jest Donaldem Trumpem. Nie "wciela się", nie "gra roli" tego człowieka. Po prostu nim jest w całej swojej rozciągłości - gdy wzbudza politowanie na początkach swojej kariery, gdy staje się coraz skuteczniejszym, agresywniejszym i indywidualnym graczem w świecie, do którego się dostał. Dodatkowo Stan bezbłędnie portretuje wszystkie wizualne naleciałości Trumpa - jego styl mówienia, mimikę, gestykulację, posturę, momentami będąc wręcz nie do odróżnienia. To druga w tym roku (po fantastycznym A Different Man) kreacja rumuńskiego aktora, godna przynajmniej nominacji do Oscara.

Do tanga jednak trzeba dwojga. W przypadku relacji Trump-Cohn to jednak taniec bez skrupułów, brutalny, bazujący na ruchach prostych, średnio moralnych, ale co najważniejsze - skutecznych. Jeremy Strong jest hipnotyzujący jako Roy Cohn - przeraża (także wyglądem), budzi respekt, podobnie jak Stan doskonale przykłada się do prezentowania swojej postaci. Strong fantastycznie interpretuje postać demonicznego prawnika. Robi to w taki sposób, że łatwo zrozumieć, czemu młody Trump zobaczył w nim autorytet - Cohn jest surowym mężczyzną, wprost tłumaczącym prawidła świata, ale umiejącym zdobyć się na wręcz ojcowskie gesty. Gdy później słabnie pod kątem wpływów i zdrowia, nie wywołuje współczucia. Wydaje się jednak, że Cohn - na swój spaczony sposób - wierzył w potęgę swojego kraju, gdy jego uczeń wierzy(ł) przede wszystkim w potęgę samego siebie. W końcu Strongowski Cohn staje się cieniem samego siebie - słabnie, marnieje i biernie obserwuje potwora, którego stworzył.

Maria Bakalova w roli Ivany Trump wypada dobrze, choć jej postać jest najmniej pogłębiona przez sam film. To jednak bardziej wypadkowa osadzenia historii wokół Trumpa i Cohna, niż niechęci reżysera - zwłaszcza, że aktorka w scenach ze swoim udziałem wypada ponadprzeciętnie. Na ekranie pojawiają się też dwie osoby istotne dla tego pierwszego, ale nie rozwadniające jego osoby: starszy brat Freddy, widziany przez seniora rodu jako nieudacznik i wreszcie sam Fred Trump (dobry Martin Donovan) - głowa familii, konserwatywny pan i władca z krwi i kości, któremu na jedno dobre słowo wobec dzieci przypadają trzy karcące. 

Wybraniec jest świetnie zrealizowany - ziarnisty obraz wzmacnia poczucie zaglądania przez widza do czasów rozgrywania się akcji, od początku do końca bije z niego mroczny blichtr przeplatający się z obskurnymi i brudnymi sceneriami Nowego Jorku. To fantastyczny aktorsko i wciągający scenariuszowo obraz rosnącej potęgi Donalda Trumpa oraz słabnącej kontroli Roya Cohna nad nim. Abbasi nie mówi nic nowego o tym, że mityczny amerykański sen to wymysł od bogaczy dla bogaczy. Nie szokuje nadmiernie, ale nie stroni od pokazywania zgnilizny. Koncentrując się na portrecie Trumpa, jego rozwijającym się wyrachowaniu i adaptowaniu się do zmieniających się warunków gry, robi najbardziej imponującą, wyrazistą i niepopadającą w karykaturę, filmową robotę. 

Inne recenzje filmowe na Movies Room:

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Adam Kudyba

Dziennikarz

Dziennikarz filmowy, który uwielbia kino gatunkowe. Od ckliwych komedii po niszowe horrory. W redakcji Movies Room odpowiedzialny za recenzje oraz rankingi.

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

90/100
  • Sebastian Stan jest Donaldem Trumpem 
  • Jeremy Strong jest Royem Cohnem 
  • Znakomicie ogląda się relację obu postaci
  • Wciągająca i mocna opowieść zamiast karykatury i satyry
  • Reżyser dostrzega zło w Trumpie, ale nie demonizuje go tam, gdzie nie trzeba 
  • Trochę za mało postaci Cohna w drugiej połowie filmu 
  • Nie mówi wiele nowego o głównym bohaterze

Movies Room poleca