Movies Room - Najlepszy portal filmowy w uniwersum

Zamach na papieża - recenzja filmu! Papież coś powiedział, latami śpiewają

Autor: Łukasz Kołakowski
26 września 2025
Zamach na papieża - recenzja filmu! Papież coś powiedział, latami śpiewają

Pamiętacie samego Jerzego Marię Kilera, kiedy w pierwszej części w więzieniu, doskonale wiedząc, w jaką sytuację wpakowało go życie, zaczął wkupywać się w łaski kolegów spod celi. Opowiadał, jak to dopadł Turka w Monachium Semtexem i inne niestworzone historie, w które reszcie osadzonych trudno było nie uwierzyć. Raz, że powodował to podziw związany z faktem, że obcują z człowiekiem, o którym wszyscy mówią, a dwa, że jego przestępcza działalność implikowała trudność do przewidzenia następstw ewentualnego podważania. Takim Jurkiem Kilerem nowego filmu Pasikowskiego jest jego główny bohater, Konstanty Brusicki. Z tą różnicą, że nie musi zmyślać, nie jest w więzieniu a mówimy o planie twórcy Psów. 

Pasikowski zaparkował w latach 90. i od dłuższego czasu nie chce się ruszyć. Mimo radykalnych zmian w trendach opowiadania sensacyjnych historii także w Polsce, na jego film można iść przygotowanym. Na etapie Jacka Stronga czy Pokłosia można było myśleć, że twórca ten idzie w nową stronę, później już raczej okopał się we wcześniejszej pozycji. Zamach na papieża to jednak najbardziej najntisowy film w jego dorobku. Może dlatego, że zapowiadano go od razu jako ostatni wspólny projekt z Bogusławem Lindą. Aby to jednak wypaliło, żeby taki film zadziałał w 2025, musi znaleźć miejsce na duży nawias autoironii. Osobiście przez cały seans go nie wyczułem. 

Fot. materiały prasowe/Kino Świat

Cały Zamach na papieża polega na tym, że cyngiel, który będzie strzelać do Ojca Świętego, Ali Agca, zanim lufa jego broni ostygnie, już powinien dostać kulkę w plecy. Najlepiej z daleka, najlepiej zupełnie niespodziewanie. Jako ten drugi strzelec jest wytypowany grany przez Bogusława Lindę Brusicki. Ma on dwie niezaprzeczalne zalety. Raz, że trafiał już cele z bardzo daleka, więc można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że mimo zwiększenia odległości sobie poradzi a dwa, że ma zaawansowane stadium raka płuc, więc ten łańcuch śmierci, który musiałby być w innym przypadku przedłużony, wygaśnie za dwa miesiące samoczynnie. Powiedzieć, że nie ma nic do stracenia, to nic nie powiedzieć. 

Szybko okazuje się jednak, że to nie do końca prawda. Gdzieś daleko Konstanty ma córkę i od kilku lat zerwany z nią kontakt. Lukratywną nagrodą za dobrze wykonaną robotę nie będzie więc worek pieniędzy, bo do grobu ich nie zabierze, ale ostatnia możliwość kontaktu, którą oferują mocodawcy. Drugi koniec tego kija jest taki, że to właśnie ona jest powodem, dla którego propozycja staje się nie do odrzucenia. Czas więc załatwić karabin i zacząć działać. 

Fot. materiały prasowe/Kino Świat

Jako miejsce ostatniej praktyki główny bohater wybiera małą polską wioskę, w której przy okazji okazuje się być ostatnim sprawiedliwym. Na prowincji w PRLu bez zmian, jest wóda, poker, dziwne konsztachty z mniej lub bardziej wpływową i mniej lub bardziej lokalną władzą. To tu, w przerwach pomiędzy mierzeniem odległości, z której ustrzeli zamachowca, ostatnie dni życia z ostatnią misją spędza główny bohater. 

Mocno pasikowskie jest tutaj pisanie postaci kobiecych. O ile niektóre z nich, jak córka grana przez Matyldę Giegżno czy pielęgniarka w lokalnym ośrodku zdrowia (Paulina Gałązka) mają rolę czysto funkcyjną, to znajdują się też pozbawione nawet jej. Najbardziej kontrowersyjne będzie to, jak napisano postać Karoliny Gruszki. Film ten zrobił z niej i to trochę bardziej niż w przenośni, paprotkę, która ma potowarzyszyć twardzielowi w przygotowaniach. Można mieć nadzieje, że wywiąże się tam jakaś relacja, że stara znajomość da o sobie znać w sposób, który kupimy. Tymczasem nie, nic takiego się nie dzieje aż do strasznie sztampowego dla tej postaci finału. Poziom żeńskiej części bohaterek w twórczości Pasikowskiego jest totalnie utrzymany. 

Fot. materiały prasowe/Kino Świat

Utrzymany jest też dyskusyjny, choć dla wielu pewnie przypominający lepsze chwile poziom nostalgii. W tym filmie znajduje się wiele, pewnie topornych, ale łatwych do odczytania odniesień tak do Psów, jak i do pozostałych dzieł ich reżysera. Zaczyna się od widzianej w promocji komisji egzaminacyjnej. Tym razem jest ona tylko na kartę wędkarską, a Linda siedzi w na czele i jest to maksymalnie zrozumiały dialog z komisją, w której siedzieli ci, co ostali się na stałe mimo zmieniających czasów. Największym, chodzącym odniesieniem jest sama postać Bogusława Lindy. Mimo dobiegania siedemdziesiątki i biletu na tamten świat, z podanym już właściwie terminem, wciąż potrafi skopać parę tyłków i rzucić one-linerem rozbawiającym salę kinową. Cały czas pozostaje jednak to samo pytanie, czy to już Konstanty, czy jeszcze obraz nostalgii po Maurerze. Rozstrzygnijcie to sobie we własnych umysłach, puszczając również żywcem przeniesiony sprzed 30 lat bogaty w trąbki soundtrack. 

Jeśli czymś jednak ten film stoi, to charyzmą aktorów. Fabuły jest niewiele, obok głównej akcji składają się na nią poszatkowane wątki, które nigdy nie grzeszą rozbudowaniem. Tego głównego jednak starczyłoby pewnie na maksymalnie pół godziny, musimy więc korzystać z czasoumilaczy. Są nimi świetne, krwiste wymiany zdań między Ireneuszem Czopem, Dobromirem Dymeckim, Adamem Woronowiczem czy Zbigniewem Zamachowskim. One sprawiają, że ten seans, mimo poczucia stałego niedosytu na polu opowieści, może bawić. 

Fot. materiały prasowe/Kino Świat

Nie wiem, czy można go określić autoironicznym, czy Pasikowski myśli, że cały czas ma ten sam urok i ludzie chcą oglądać jego filmy w tej samej formie. Psy działały fantastycznie, ale 30 lat temu, a trudno wskazać wiele polskich filmów, które są tak bardzo reliktami swoich czasów jak ten. W pewnym momencie i chyba w najbardziej samoświadomym komentarzu, jadąc już na właściwą akcję na Placu Świętego Piotra, jeden z bohaterów, słysząc Barkę w pociągu, mówi coś w stylu – Papież coś tam pie**nął kiedyś na odczepne, a wszyscy to teraz latami śpiewają. Pasikowski nie robił filmów na odczepne, choć ma się coraz większe wrażenie, że takie robi właśnie teraz. Czy to źle, że powstaje tak rozumiane nostalgiczne kino? Pewnie tak, ale przy założeniu, że ten twórca jeszcze umie inaczej. A dowodów od lat nie ma.

Inne recenzje gdyńskich produkcji konkursowych:

Chopin, Chopin! - recenzja filmu! Obywatel filmowego świata

Ministranci - recenzja filmu Piotra Domalewskiego prosto z Gdyni! Jak działa Bóg?

Dom dobry - recenzja filmu Smarzowskiego prosto z Gdyni! To wszystko jej wina

Chcesz nas wesprzeć i być na bieżąco? Obserwuj Movies Room w google news!

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Komentarze (0)
Tylko zalogowani użytkownicy mogą dodawać komentarze.

Ocena recenzenta

50/100
  • Jest tu dużo dobrze zagranych męskich postaci
  • Czasem naprawdę bywa zabawnie
  • Nie ma tu żadnej dobrze zagranej czy napisanej postaci żeńskiej
  • Teraz już trudno cieszyć się filmem nakręconym jak 30 lat temu z innych powodów niż nostalgiczne
  • Irytuje ta trąbka przez właściwie cały seans

Movies Room poleca