Mieszkająca pod Tokio rodzina ledwo wiąże koniec z końcem, a każdy pracuje, jak może. Okradane sklepów jest tylko jednym ze sposobów na przetrwanie. Siostra chłopaka pracuje dorywczo w klubie ze strip-tease’em. Nestorka rodu dostaje regularną emeryturę, jedyny stały dopływ gotówki, po tym, jak Osamu miał wypadek w swojej pracy i nie ma zatrudnienia. Jednak brak pieniędzy zastąpiony jest miłością między domownikami. Dwójka najmłodszych bohaterów zaczyna przejawiać pewne elementy zazdrości, ale to normalne w tym wieku. To nie jest najważniejszym tematem Złodziejaszków. Z upływem czasu zacznie się wyjaśniać, że związki w oglądanej przez nas rodzinie nie są tak oczywiste, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać.
Koreeda prowadzi narrację spokojnie i bez większych fanfar. Historia rozwija się organicznie i bardziej interesuje go ukazanie nam postaci w pełnej krasie, niż dążenie do jakiegoś gwałtownego wydarzenia. Siłą obrazu są niby przypadkiem obserwowane zwykłe zachowania i codzienne czynności. Wspólna kolacja, zabawy dzieci, wyprawa na plażę. W tych pozornie prostych, ale mistrzowsko skomponowanych scenach jest wszystko, bez mówienia niczego. Uczucie, które ukazują sobie członkowie rodziny, troska o drugą osobę, chwile słabości i załamania. Kamera jest obserwatorem, jakby reżyser chciał dać jak najwięcej informacji o swoich postaciach. Pokazuje nam ich zachowania, takie jak kradzież, ale stawia to na tle szerszego kontekstu. Stąd na pierwszy rzut oka fakt, który postrzegany jest jako przestępstwo, ma zupełnie inny wydźwięk kiedy wiemy, że robi to ktoś, by przetrwać kolejny dzień. Moralne osądy u Koreedy są niełatwe i twórca niemal prowokacyjnie pyta widzów pod sam koniec: czy wiedząc to wszystko jesteście w stanie wybaczyć nawet największą zbrodnię?
Zręcznie oplatającą tą obserwacyjną warstwę jest delikatna niczym jedwabna nić narracja. Ta prowadzona jest z ogromnym wyczuciem i taktem, zdradzając widzowi tylko to, co powinien w danej chwili wiedzieć. Choć Złodziejaszki w pewnym momencie są coraz bardziej zaskakujące pod względem tego, co dzieje się na ekranie, naprawdę trudno oddzielić to od obserwacji. Jedno z drugim jest idealnie zlepione, jak dwie krawędzie smacznego japońskiego pierożka.
Film Koreedy jest stanowczym, choć brak w nim krzyków i sloganów, głosem w sprawie obrony biedniejszych, słabszych członków naszego społeczeństwa. Pokazuje biedę bez zbędnego protekcjonalizmu. Japońskie filmy często stronią od tych tematów, koncentrując się na klasie robotniczej czy średniej. Reżyser nie wstydzi się tego, że także w jego kraju, postrzeganym jako apoteoza sukcesu i ojczyzna pracoholików, ludzie mogą żyć w pełnym ubóstwie i na granicy prawa. Nie przypadkiem dwa lata po nagrodzeniu Ja, Daniel Blake Kena Loacha w Cannes, kolejny raz Złotą Palmę otrzymał film na wskroś społeczny, przesycony humanitaryzmem.
Najważniejszym motywem Złodziejaszków jest pytanie o wyznaczniki i granice rodziny. Co takiego definiuje ludzi, którzy mieszkają pod jednym dachem, troszczą się o siebie, wspierają i gotowi są na wszelkie poświęcenia, jako rodzinę. Czy są to więzy krwi, czy może coś zupełnie innego. Odpowiedź w tym wypadku jest w miarę prosta. Dlatego z bólem serca obejrzymy rozgrywające się w finale sceny, kiedy w relacje między domownikami będzie mieszało się państwo.
https://youtu.be/Z3Agi-TrDKUZłodziejaszki nie tylko wyjechały w ubiegłym roku z Cannes z najważniejszą nagrodą festiwalu. Produkcja konkurowała też o Złote Globy i Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. Ta ujmująca historia zasługuje na wiele więcej laurów, ale przede wszystkim - na nieskończoną miłość ze strony widzów.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / PMPG Polskie MediaDziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".