Zacznijmy od wprowadzenia grywalnych postaci z Detroit: Become Human. Poznajcie Karę. Kara jest androidem kupionym przez niejakiego Todda. Todd jest samotny, trochę za dużo pije, przez co nie jest najlepszym ojcem dla swojej córki Alice. A nasza Kara musi to obserwować, tylko tam sprzątając.
Poznajcie Markusa. Markus ma swojego opiekuna, bogatego i niepełnosprawnego artystę malarza. Mieszka z nim w pięknej willi, ma dużo obowiązków, nas starzec jeździ bowiem na wózku, jednak darzy Markusa czymś więcej, niż tylko zabawką na pilot, która zrobi wszystko to, o co się ją poprosi.
Poznajcie Connora. Connor jest androidem policyjnym, posłanym przez korporację produkującą owe roboty na pomoc ludzkiej policji w walce z defektami, tj. androidami, które zaprojektował ktoś omylny, a jakieś błędy w kodzie spowodowały, że zachowanie takich delikwentów nieco wymyka się spod kontroli. Dręczą oni, a nawet czasem zabijają swoich właścicieli. Na szczęście jest Connor oraz jego ludzki partner Hank. Zrobią z nim porządek.
O ile nasza dziewczęca bohaterka to typ protagonistki widzianej już niejednokrotnie w produkcjach studia, to pozostała dwójka to goście dość mocno się wyróżniający. Każda z trzech historii jest zupełnie inna, dotyka różnych tematów i stosuje różne środki narracyjne. Kara i Alice mają tę najbardziej sztampową, ale jednocześnie najbardziej przyziemną i emocjonalną, równie mocno co reszta potrzebną. Oczywiście wszystkie trzy się ze sobą splatają, jednak dużo luźniej niż np. w takim Heavy Rain. Działa to znakomicie, choć mam wrażenie, że przychodzi nieco za szybko.
Zobacz również: Yakuza 6: The Song of Life – recenzja ostatniej podróży Smoka Dojimy!Pierwsza część gry jest nieco słabsza. Jasne, skupia się na bohaterach, przedstawiając ich i chcąc wzbudzić uczucia gracza, jednak czasem ma się wrażenie że robi to trochę niemrawo. Gramy i gramy, a mamy wrażenie że ruszymy z miejsca i w prawdziwą opowieść to ruszymy tutaj mniej więcej pojutrze. Dlatego też w pewnym momencie możemy zauważyć, że fabuła gwałtownie przyspiesza, prowadząc do finału z włączonym już wyraźnym trybem turbo. Na szczęście do góry idzie też w kwestiach emocjonalnych i kwestiach podejmowanych decyzji, punktu charakterystycznego dla gier Cage’a.
Decyzje te akurat świecą największym blaskiem. Quantic Dream porusza tutaj ciężkie tematy człowieczeństwa i chce zadać mnóstwo trudnych pytań, a także potwierdzić ich odpowiedzi odpowiednimi wydarzeniami oraz decyzjami. I są to bodaj najciekawsze do podjęcia wybory w dotychczasowej ich twórczości. Nieraz zweryfikują to, co nasza postać powiedziała chwilę wcześniej oraz zmuszą nas do naprawdę nerwowego ściskania padem, bo często wyborów nie ma dobrych. Nowością było kilka scenek, w których rozmawiały jednocześnie dwie nasze postacie, a każda z nich była pod naszą kontrolą. Taką rozmowę gracz przeprowadza, myśląc za dwóch, może sobie wybrać ulubieńca i to jego pociągnąć do przodu, ale także próbować wyjść z twarzą obydwoma.
Scenariusze nigdy nie były najlepszą stroną tych produkcji. Znaczy, ta forma opowiadania historii zawsze wywoływała emocje, szczególnie podczas szybszych sekwencji, w których gracz musi działać w mgnieniu oka, jednak po głębszym przyjrzeniu się dziurom fabularnym, nietrafionym wyborom czy niedopowiedzeniom, nie robiła już takiego wrażenia. Oczywiście w Detroicie też znajdzie się kilka scen, które wyglądają na zupełnie niepasujący do obrazka element układanki. Mimo to poziom ogólny jest wyższy niż w poprzednich produkcjach. No i to, co najważniejsze, a co trzeba pogrubić i napisać wyraźniej – Detroit: Become Human to bodaj pierwsza gra Quantic Dream, która nie zepsuła zakończenia. Ci, którzy do tej pory zastanawiają się, jak oni to wymyślili, że to akurat ten ktoś został Origami Killerem, mogą poczuć ulgę.
Kwestie techniczne to w obliczu tego wszystkiego, co napisałem do tej pory kwestia drugorzędna, jednak warto również wspomnieć o tym, jak piękna to gra. Twarze naszych bohaterów są perfekcyjne, a twórcy mam wrażenie, iż skupili się nawet nad takimi drobnostkami, jak możliwość poznania przez nas, bo głębszym przyjrzeniu się, kto jest człowiekiem a kto androidem tylko po twarzy. Za to należą się bardzo duże brawa. Także za to, jak wygląda w tym tytule Detroit przyszłości. Pewnie to miasto bardzo chciałoby tak wyglądać, szczególnie już za 20 lat. Mówię oczywiście o tych początkowych fazach gry, potem dzieją się rzeczy, które zmieniają to miasto. A wszystko w rytm znakomitej, ponownie na potrzeby gry Francuzów, nagranej w legendarnym Abbey Road, muzyki. Nie osiągnie może ona ikoniczności motywu głównego Heavy Rain, ale w momencie pisania tej recenzji cały czas gra mi na głośnikach. I pewnie chwile jeszcze pogra.
Zobacz również: Ranking filmów Marvel Cinematic Universe!Rozgrywka w Detroit: Become Human jaka jest, każdy wie i będzie widział. To kolejny festiwal wciskania klawiszy w odpowiednim momencie, urozmaicony kilkoma specjalnymi umiejętnościami, jakie mają nasze androidy. Markus, zanim pokona w biegu jakąś poważniejszą przeszkodę, może sobie obliczyć wszystkie elementy trasy i sprawdzić, czy da radę przeskoczyć je w ten, czy w inny sposób. Jeszcze fajniejsza jest zabawka Connora, która pozwala odtwarzać wydarzenia z przeszłości z pomocą znalezionych wcześniej dowodów.
Detroit: Become Human to tradycyjnie gra wyborów i różnych zakończeń. Da się wyczuć dużą pozorność niektórych decyzji, jednak na pewno nie można powiedzieć, że jak w Beyond, tytuł ten potrafi grać za nas. W trakcie walk da się czasem zauważyć, iż nawet mimo braku wciśnięcia odpowiedniego przycisku nasza postać osiągnęła przewagę, ale są to pojedyncze wypadki. Całkowitej bierności w takich sytuacjach nie polecam, bo jak w innych tytułach czasem specjalnie dawałem sobie spuścić łomot albo podstawiałem się, będąc poszukiwanym, bo scenka wydawała się ciekawsza, tak tutaj takie działanie może doprowadzić do śmierci. Bardzo szybkiej śmierci. Grę przeszedłem dopiero raz, lecz bardzo chętnie zobaczę inne ścieżki. Tym razem będzie to łatwiejsze, twórcy do każdego epizodu zaproponowali nam bowiem ścieżki, które pokazują wszystkie możliwe opcje. Koniec zastanawiania się, gdzie jak i czego jeszcze nie kliknęliśmy. Oprócz tego tytuł oferuje nam miłe dodatki, takie jak ankieta zadająca 10 pytań dotyczących relacji człowiek-maszyna. Odpowiedzcie na nie przed i po rozgrywce, a może okaże się, że tytuł wpłynął również na Wasze człowieczeństwo.
Quantic Dream stanęło na wysokości zadania. Mając w talii Detroit: Become Human może nawet przekonać nieprzekonanych do swoich wcześniejszych tytułów, gra oferuje nam bowiem bardzo dojrzałą, a jednocześnie poruszającą bardzo ciekawe tematy historię. W kinie czy literaturze tego typu motywy poszukiwania człowieczeństwa i zastanawiania się co to właściwie znaczy żyć to chleb powszedni, jednak exclusive Sony ma tę przewagę, że oprócz zastanowienia się nad wspomnianymi zagadnieniami daje okazję do sprawdzenia ich skutków w praktyce. To taka gra, w którą spokojnie możesz zaangażować patrzących Ci przez ramię, a będą oni się bawić prawdopodobnie równie dobrze, co Ty. Uważaj tylko, żeby nie wyrywali Ci zbytnio pada w pewności, że rozegraliby tę rozmowę lepiej czy moralniej. Dlatego serdecznie polecam zakup Detroit: Become Human. Emocje są w końcu bezcenne.
Gra była recenzowana na platformie Playstation 4Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]