Batman tom 1 – Failsafe z pozoru niespecjalnie zachęca. Niezbyt udana okładka, anglojęzyczny tytuł, który wielu czytelnikom nic nie powie i kolejny wydumany przeciwnik, który pasowałby raczej do Ligi Sprawiedliwości niż do samego Gacka. Jednak scenarzysta Spider-Man - Historia życia wydaje się wiedzieć, co robi, a po mocno przeciętnych runach Jamesa Tyniona IV i Joshuy Williamsona możemy chyba być teraz dobrej myśli. Zdarsky przygotował miękkie nowe otwarcie, nie zrobił wielkiej rewolucji, ale postawił na mroczniejszy klimat i poważniejsze tony. Czasem wystarczą proste rozwiązania.
W Batman tom 1 – Failsafe Zdarsky wraca do wątków sprzed kilku dekad. Przywołuje postać Batmana z Zur-En-Arrh, który zadebiutował jeszcze w 1958 roku (!) oraz odwołuje się do bardzo ważnych wydarzeń z komiksu Amerykańska Liga Sprawiedliwości – Wieża Babel z roku 2000. Oczywiście łatwiej Wam będzie, jeśli kojarzycie te wątki, ale jeśli nie, to i tak będziecie się dobrze bawić. Musicie tylko wiedzieć, że Batman w swojej chytrej próbie przygotowania planów awaryjnych na wypadek, gdyby najpotężniejsi superbohaterowie na Ziemi stracili nad sobą panowanie i obrócili się przeciw ludzkości, zapędził się w ślepą uliczką. Czy przygotował zawór bezpieczeństwa również dla samego siebie?
Tytułowy Failsafe to kierowany przez sztuczną inteligencję potężny robot, przypominający nieco marvelowskiego Ultrona. Zna każdą słabość Bruce’a Wayne’a, a jednocześnie jest pozbawiony jego empatii i człowieczeństwa, co czyni go niezwykle groźnym przeciwnikiem, który od razu bierze Batmana na cel za rzekome przewiny. Ten wątek jest nieco naiwny, bo to przecież nie pierwszy raz, kiedy Mroczny Rycerz mierzy się z niesłusznymi oskarżeniami o popełnienie zbrodni, ale Zdarsky w formie retconu znajduje i na to odpowiedź – może nieco naciąganą, ale jednak do zaakceptowania.
Batman tom 1 – Failsafe przepełniony jest akcją, bo tytułowy antagonista rzuca się na Gacka niczym Morlun na Spider-Mana. Wyzwanie jest niemal niemożliwe do podjęcia i na scenę znów musi wkroczyć batrodzina. Na szczęście Zdarsky stawia Batmana (i Robina) na pierwszym planie, a postaci poboczne pozostają tam, gdzie ich miejsce – w tle. Starcia zostały bardzo dobrze rozrysowane przez doświadczonego rysownika Jorge Jimeneza, który pracował już przy tej postaci w runach Jamesa Tyniona IV i Scotta Snydera oraz przy Lidze Sprawiedliwości. Hiszpan rysuje bardzo nowocześnie i dość czytelnie, a kilka kadrów zapadnie Wam w pamięć. Aż chciałoby się, żeby zagościł w serii na dłużej.
Mamy tu także także poboczne historie, które Zdarsky dobrze wpisał w główny wątek. Pierwszy dotyczy Catwoman, która staje w obliczu wykonania testamentu uznawanego za zmarłego Pingwina. Jego kasyno oraz majątek mają zostać rozdane spadkobiercom, a okazuje się, że jest ich sporo. Rysowniczka Belen Ortega portretuje Selinę w bardzo seksowny sposób, a styl opowiadania historii przywodzi nieco na myśl Toma Kinga. Mamy też krótką opowieść o Jokerze, który nie może się odnaleźć w sytuacji, kiedy to Batman podobno utracił zmysły. Bo wiecie, w tym duecie jest miejsce tylko na jednego szaleńca. Leonardo Romero nawiązuje w rysunkach do komiksów ze Srebrnej Ery, ale i ma w swoim warsztacie pierwiastek Darwyna Cooke’a. Obie dodatkowe historie mi się podobały i nie sprawiały wrażenia wepchniętych na siłę zapychaczy.
Batman tom 1 – Failsafe to całkiem udane nowe otwarcie dla głównej serii o Batmanie. Może nie rewolucyjne, może nie przejdzie do klasyki komiksu i nie będzie wspominane jako przełomowe za parę dekad, ale na pewno nie przyniosło wstydu, zwłaszcza w porównaniu z poprzednikami. Jestem bardzo ciekaw, jakie asy ma jeszcze w rękawie Zdarsky na kolejne tomy.
Tytuł oryginalny: Batman Vol. 1: Failsafe
Scenariusz: Chip Zdarsky
Rysunki: Jorge Jimenez, Belen Ortega, Leonardo Romero
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 224
Ocena: 80/100
PR-owiec, recenzent, geek. Kocha kino, seriale, książki, komiksy i gry. Kumpel Grahama Mastertona. W MR odpowiedzialny za dział komiksów, książek i gier planszowych.