Wojna domowa dobiegła końca. Kapitan Ameryka i jego siły to w opinii publicznej renegaci, a Tony Stark dzierży pełnię władzy w świecie superludzi, choć brakuje mu załogi. Braki kadrowe nadrabia w dość ryzykowny sposób, posiłkując się umiarkowanie szkodliwymi łotrami. O ile „umiarkowanie szkodliwymi” można nazwać Normana Osborna na silnych lekach i kanibalistyczną wersję Venoma z Mac'iem Garganem w środku. Jedno jest pewno - nikt tak jak oni nie nadaje się lepiej do wyłapywania pomniejszych herosów. A może wprost przeciwnie? Może kryminalna natura nie pozwala nawet na to? Jedno jest pewne. Thunderbolts wkraczają do służby, choć szaty herosów nie leżą na nich dobrze.
Thunderbolts mogą spodobać się fanom Chłopaków. Warren Ellis tworzy jednak dzieło znacznie mądrzejsze od serii Gartha Ennisa. Nie ma tu wulgarnego eskapizmu przemocy i seksu, a komiks to nie prowokacyjny pastisz klasycznych herosów. Nie jest to też błazenada, jaką bywają kolejne inkarnacje Suicide Squad. Wewnętrzne gierki, atmosfera ciągłego napięcia i patologiczna nieumiejętność zorganizowania się, pomimo sporej siły ognia. To wszystko towarzyszy im od początku, a Ellis stworzył w dodatku pasujące do tego tło społeczne.
Jak pisałem wyżej, Cap i jego niezarejestrowani koledzy w pelerynach są wrogami publicznymi. Aby z ikonicznego herosa zrobić łotra, trzeba odpowiedniej propagandy i prania mózgów. I tu mamy całą marketingową machinę wypluwającą z siebie reklamy zabawek Thunderbolts i ukazującymi ich jako dobro wcielone. Pomysłowo koresponduje to z początkami pierwszego wcielenia tej grupy, ale Ellis kładzie większy nacisk na kontrast między jej lukrowanym wizerunkiem, a tym, co faktycznie dzieje się za kulisami.
Ellis tworzy typowy komiks z grupą superludzi, ale znajduje sporo czasu na ukazanie jednostek. Bullseye w jego wydaniu jest o wiele bardziej psychopatyczny i niebezpieczny. Penance, niegdysiejszy Speedball, to ekstremalne ukazanie kiepskiego radzenia sobie z traumą. Gwiazdą Thunderbolts jest jednak ich naczelnik - Norman Osborn. Chwiejny i bezlitosny dla swoich ludzi, w dobrych chwilach sprawiający nawet wrażenie, że potrafi utrzymać cały ten bałagan. A w tych złych? Cóż... Fani Spider-Mana będą zadowoleni. Stare licho nie śpi, a kąśliwe nawiązania do Gwen Stacy mogą oburzyć jeszcze bardziej niż to, co między nimi się wydarzyło. Sporo swej osobowości zawdzięcza on rysownikowi, dobrze znanemu fanom Marvela.
Mike Deodato w Thunderbolts pokazuje swój genialny warsztat i pomysłowość, stawiając na realizm, któremu nie przeszkadzają superbohaterskie wdzianka. Uwielbiam jego mimikę twarzy, a w tym komiksie jedna z nich jest szczególnie godna uwagi. Osborn ma bowiem twarz Tommy'ego Lee Jonesa, w tej interpretacji pasującego do tej roli znakomicie. Aż chciałoby się, aby Green Goblin, wzorem Spider-Manów, miał w MCU więcej alternatywnych wersji.
Thunderbolts to dziecko epoki, w której superbohaterskiemu heroizmowi wyrosła broda i musiał zacząć płacić podatki. Dzieło Warrena Ellisa ma miejsce po takich wstrząsach jak Ród M czy Wojna domowa, po których świat peleryniarzy nie był już taki kolorowy. A Norman Osborn powoli piął się z górę. Z pozycji jednego z największych łotrów do herosa ubranego w barwy Old Glory. Ale to już w historiach z okresu Dark Reign, których może kiedyś się doczekamy w większej ilości. Na razie mamy Thunderbolts. Fantastyczną, anty-heroiczną opowieść o grupie bandytów, którym ktoś dał odznaki i wypuścił na miasto.
Tytuł oryginalny: Thunderbolts by Warren Ellis & Mike Deodato Ultimate Collection
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Mike Deodato
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Wydawca: Egmont 2024
Liczba stron: 300
Ocena: 85/100
Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.