Jak można było się spodziewać, tuż przed premierą Akolita wzbudzał nie lada kontrowersje. W dużej mierze było to podsycane przez samych zainteresowanych - starczy w sumie, że wymienię kompromitującą wypowiedź członka obsady o tym, że Gwiazdę Śmierci zniszczył… Anakin Skywalker. Ale dwa pierwsze epizody wreszcie wjechały na Disney+, toteż skupmy się na konkretach. Wszak obiecywano nam dużo.
High Republic to koncept stosunkowo nowy - na tyle, że dotąd znaliśmy go jedynie z komiksów i książek. Docelowo to okres szczytu potęgi Zakonu Jedi pod w zasadzie każdym względem - a datuje się go na jakoś pomiędzy 500 a 100 lat przed bitwą o Yavin. Przyznam, że nigdy nie byłem specjalnie entuzjastycznie nastawiony na niuanse z nim związane, toteż nie wgłębiałem się w nie. Ale serial live-action to zawsze jakieś wydarzenie. Pierwsze scena Gwiezdne Wojny: Akolita dość szybko się rozkręca się, dając nam pojedynek mistrzyni Jedi (z początku dla nas anonimowej, acz granej przez Carrie-Ann Moss, więc wiemy, że będzie ona istotna) z zamaskowaną zabójczynią. Starcie w kantynie służy za katalizator zdarzeń w historii. Strażnicy pokoju w galaktyce natychmiast ruszają do poszukiwań groźnej przeciwniczki znikąd.
Nie wchodząc w dalsze fabularne szczegóły, jeżeli ktokolwiek nakręcił się na obiecywane nowości w uniwersum, tak szumnie zapowiadane w materiałach, może od razu zmiarkować. Oczywiście zostało jeszcze sześć odcinków, więc muszę brać poprawkę na to, że coś jeszcze jest szykowane, ale mówiąc szczerze - patrząc na kierunek, w którym idzie ta produkcja, nie wydaje mi się. Jeśli chodzi o klimat, to po prostu fuzja elementów znanych z Prequel Trilogy i disneyowskich konceptów. Ciemna Strona Mocy się trochę pojawia, ale cóż z tego, skoro lwia część wątków kręci się wokół Jedi, ich akademii na Coruscant i ich spraw? Zgoda, chyba po raz pierwszy zobaczyliśmy w scenach walki jakieś wariacje kung fu, do tego większą rolę otrzymali członkowie innych ras. Ale co, to tyle…?
Zostajemy natychmiast wrzuceni w wir zdarzeń, których jeszcze do końca nie pojmujemy, pomiędzy postaciami, których nie znamy. Z tego też względu trudno, żeby nas cokolwiek mocniej interesowało - nawet jeśli twórcy żywcem wyciągają tropy ze Ściganego. Przy powolnym dawkowaniu informacji ważne jest, by w międzyczasie czymś widza zainteresować. Niech to będą sprawne dialogi, wyróżniająca się akcja, interesująca charakterystyka bohaterów. Niestety, ale póki co mogłem się doliczać kolejnych sztywnych, pozbawionych grama błyskotliwości interakcji pomiędzy kolejnymi, mdłymi postaciami - a gdyby nie postać Sola, to chyba porzuciłbym drugi epizod (aczkolwiek obawiam się, że to bardziej zasługa Jung-jae Lee niż scenarzystów). Reszta obsady nie ma za bardzo nad czym pracować, więc snuje się po planie, od czasu do czasu wygłaszając ekspozycje mające nas zaangażować.
A co z tymi Jedi u szczytu potęgi? Ano tyle, że poziom głupot i nielogiczności z nimi związanych już teraz zaczyna przekraczać skalę - a to dopiero jedna czwarta sezonu! Schwytaliśmy potencjalnie niesamowicie groźną zabójczynię? Nie ma sprawy! Pakujemy ją do statku pełnego reszty rzezimieszków, który w dodatku pilotowany jest jedynie przez ciamajdowate droidy. Ta sama postać w absurdalnie łatwy sposób dostała się do planetarnej akademii Jedi? A co tam, nie podwoimy straży w tym miejscu, żeby w przeciągu kilku, góra kilkunastu godzin zrobiła to ponownie. I mógłbym tak jeszcze powymieniać, dokładniej charakteryzując bierność, naiwność i głupotę poszczególnych członków zakonu (nawet tych wyżej postawionych). To jest po prostu durne.
Prawdę mówiąc, pierwsze dwa odcinki serialu kazały mi wziąć pod uwagę możliwość, że przy powstawaniu materiału twórcy przynajmniej częściowo korzystali z pomocy sztucznej inteligencji - trochę półżartem, ale jednak. Na obecną chwilę nie można mówić o żadnej ewolucji, rewolucji, ani niczym innym poza bardzo przeciętnym, nieprzemyślanym serialu, którego scenariusz wygląda jak wstępny draft wymagający miesięcy dalszego rozbudowywania i korygowania. I jasne, Disney za chwilę znowu wyciągnie swoje asy z rękawa w postaci rzucenia światła na toksyczną społeczność (bo nie oszukujmy się, tacy szkodnicy znajdą się w każdym większym fandomie - i nawet nie trzeba specjalnie szukać), usiłując odwrócić uwagę od bolączek produkcji. No dobrze, istnieje cień szansy, że to wszystko się rozkręci i za kilka tygodni będę mógł napisać o złych miłego początkach - ale wiecie co? Nie wierzę w to.
Miłośnik literatury (w szczególności klasycznej i szeroko pojętej fantastyki), kina, komiksów i paru innych rzeczy. Jeżeli chodzi o filmy i seriale, nie preferuje konkretnego gatunku. Zazwyczaj ceni pozycje, które dobrze wpisują się w daną konwencję.