Lubię twórców, którzy się w trakcie swojej pracy rozwijają. Jeśli ktoś potrafi wyciągnąć wnioski ze swoich błędów, uczy się na nich i stara się nie powtarzać w przyszłości, kredyt zaufania do takiego twórcy wzrasta. Mam tak z Janem Holoubkiem. Ktoś powie bez przesady, już poprzednio przecież zachwycił, jednak ja mam wobec jego produkcji odczucia ambiwalentne. Zarówno pierwszy sezon Rojsta, jak i 25 lat niewinności były dla mnie lekkimi rozczarowaniami. Stąd druga część serialu, za którego powstanie oryginalnie odpowiadał świętej pamięci Showmax, nazwana Rojst'97 i osadzona kilkanaście lat później, nie elektryzowała już tak bardzo. Jak się okazuje, ze wspomnianych wcześniej przyczyn, niesłusznie.
Po środkowych latach 80. czas na szczytowe 90. Polskę właśnie zalewa powódź tysiąclecia a nasi bohaterowie wracają do znanego z pierwszej części miasteczka. Znowu połączy ich szalona intryga, będzie trzeba się rozliczyć z przeszłością i wrócić, choć wiele się zmieniło, to również na wiele starych śmieci. Okazuje się, że wał powodziowy nie wytrzymał fali, ale miało to miejsce nie przez przypadek, a przy podtopieniu przy okazji zdarzyła się tragedia. Utopił się dwunastoletni chłopak. I to również, oczywiście, nie było nieszczęśliwym wypadkiem.
W porównaniu do pierwszego sezonu występuje dużo większa mnogość wątków, ale scenariusz ciekawie uplata je w jedną całość. Widać, że nad tym elementem produkcji popracowano tu dużo bardziej, co sprawia, że intryga cały czas potrafi utrzymać w napięciu. Dużo mniej jest tutaj rzeczy wyłożonych wprost i jeszcze kilkukrotnie powtórzonych tak, aby widz się nie pogubił, na co cierpiał pierwszy sezon. Choć tutaj cała sprawa ma kilka płaszczyzn czasowych, nie gubi tempa i trudno jest w niej wskazać nierówności. O ile pierwszy sezon miał odcinki, które odstawały wyraźnie, tutaj jest dobrze od samego początku i tak samo do końca. Choć również nie brakuje niedoskonałości.
Liczba aspektów do podjęcia sprawia bowiem, że ma się wrażenie, że całości dobrze zrobiłyby jeszcze z jeden dwa odcinki. Jasne, każda retrospekcja czemuś służy i jej rola we współczesnej i właściwej części historii jest wyjaśniona, jednak momenty same w sobie potrafią być mało interesujące. Pojawiają się w nich postaci, które aż się proszą o nieco głębszy background, o kilka kresek charakterystyki więcej, aby wybrzmieć na ekranie lepiej. Wszystko jednak musi się spiąć w sześciu odcinkach, więc widać, że materiał jest dość skondensowany. Że prawdopodobnie było i mogło być tego więcej.
Głównymi postaciami serial nie robi, tak jak pierwszy sezon, Wanycza i Zarzyckiego, a policjantów Annę Jass i Adama Mikę, czyli Magdalenę Różczkę i Łukasza Simlata. Duet to świetnie zgrany i dobrze się uzupełniający, potrafiący zdobyć i utrzymać uwagę widza. Ich osobowości interesująco ze sobą kontrastują, jednak zbiegają się we wspólnych motywacjach, co sprawia, że widz ma ochotę im kibicować. Czekam na dalszy rozwój ich losów, bo taki pewnie będzie mieć miejsce. Wydaje mi się, że ewentualny trzeci sezon odejdzie od Ogrodnika i Seweryna może odejść jeszcze bardziej. Na nich bowiem scenariusz nie ma już tak błyskotliwych pomysłów. Ma się wrażenie, że gdyby nie połączenie ich życiorysów z intrygą w sposób tak jednoznaczny, mogłoby nie być ich wcale.
Dobrze ten serial wygląda również aktorsko, gdyż wydaje się, że na to również położono duży nacisk. Wiele aktorów dostaje okazję do ciekawego zerwania ze swoim emploi a jednocześnie postaciom nie brakuje charakterów. Dzięki czemu możemy sprawdzić jąkającego się, jednak posiadającego sporę pokłady charyzmy Simlata czy 26-letnią Zofię Wichłacz, która tutaj ma okazję zagrać matkę dwunastolatki i dojrzałą kobietę po wielu przejściach, co również daje jej wyzwanie, z którym młoda aktorka radzi sobie znakomicie. W jej historii warto również wspomnieć, jak znakomicie wybrzmiewa wątek LGBT, uwydatniony przez osadzenie akcji w konkretnych czasach i realiach. W tym przypadku chapeau bas, bo w polskim kinie brakuje wstawek tego typu, szczególnie w tak dobrym wydaniu.
Rojst’97, tak jak i ten pierwszy, wygrywa na poziomie scenografii i oddania realiów. Choć jest tu umieszczonych wiele symboli znanych nam i wspominanych z nostalgią najntisów, nikt nie stara się wyrzucić tego typu elementów na pierwszy plan, gubiąc istotę historii. Serial nie jest pocztówką, jest kryminałem, którego najważniejszym elementem jest pieczołowicie uknuta intryga. Lata 90’ stanowią przyjemny, ale absolutnie niepominięty w realizacji dodatek. To wszystko spina się w dobrą produkcję. Taką, której nie położyłbym może na najwyższej półce polskich seriali ostatnich lat, ale na pewno niewiele poniżej. A to już, jeśli chodzi o rodzime produkcje Netflixa, postęp.
Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.
Kontakt pod [email protected]