Kiedy 15 stycznia pisałam recenzję pierwszego odcinka drugiego sezonu Servant, byłam lekko zaniepokojona. Obawiałam się, że twórcy zbyt mocno się pogubią i że po tak udanym pierwszym sezonie nie będzie łatwo utrzymać zadowalającego poziomu produkcji. Pierwszy epizod był bowiem nieco zagmatwany, a jeden z głównych bohaterów niezwykle irytujący. Na szczęście, po obejrzeniu całości, mogę odetchnąć z ulgą. Servant w ogóle mnie nie zawiódł, a wręcz wciąż mam ochotę na więcej.
W pierwszym odcinku byliśmy świadkami tego, jak Dorothy (Lauren Ambrose) zaczyna szukać swojego syna. Ambrose w tej roli sprawdziła się naprawdę genialnie. Pokazała furię i desperację, jaką rzadko spotykam na ekranie. Jej wachlarze nastrojów, rozpacz i szaleństwo to według mnie istny majstersztyk. Na uznanie zasługują właściwie wszyscy aktorzy wcielający się w główne postacie. Sean (Toby Kebbell) z czasem nawet przestaje być irytujący.
Fot. kadr z serialu Servant
To, co odróżnia ten sezon od pierwszego, to synkretyzm gatunków. Pierwszy sezon był bardziej mroczny, tajemniczy, osadzony w horrorowo-thrillerowym klimacie. W drugim sezonie mroku nie brakuje, ale pojawiają się jeszcze liczne elementy czarnej komedii, za które najczęściej odpowiada Julian (Rupert Grint). Mamy tu do czynienia także z dramatem psychologicznym. W tym sezonie, mimo że tak naprawdę w życiu bohaterów wiele się nie zmienia, mam wrażenie, że ciągle dużo się dzieje.
Servant stał się bardziej dynamiczny.
Każdy odcinek przynosi nowe zaskoczenia, nowe nadzieje i nowe cliffhangery, szczególnie pod koniec sezonu. Epizody różnią się od siebie, co sprawia, że widz nie ma kiedy się znudzić. Co prawda, niekiedy może poczuć się nieco sfrustrowany ciągłą niemożnością rozwiązania przez bohaterów ich problemu, jednakże nie umniejsza to wcale zaciekawienia ich dalszymi losami. To bowiem serial, który - jak wspominałam w recenzji pierwszego odcinka - wzbudza bardzo różnorodne uczucia. Napięcie, obrzydzenie, ciekawość. Niczego tu nie brakuje.
Fot. kadr z serialu Servant
Na uwagę zasługuje nieoczywisty montaż.
Servant zbudowany jest z ciekawych ujęć i różnych perspektyw. Podobnie jak w pierwszej części, jedzenie odgrywa tutaj dużą rolę. Moją ulubioną akcją była chyba ta z pizzą! Czasami chciałabym mieć Seana w swoim domu…
Wiem, że
Servant zbiera bardzo różne opinie i być może nie jest to serial wybitny, ale jest w nim coś, co sprawia, że mam do niego ogromną słabość. Ma w sobie pewien magnetyzm, tak rzadko spotykany przeze mnie ostatnio w produkcjach. Wytwarza gęsty klimat, który budzi we mnie niesamowity pociąg do kolejnych odcinków. Ogromnie się cieszę, że zapowiedziano już trzeci sezon, a najprawdopodobniej będzie ich jeszcze kilka. Mam nadzieję, że seria utrzyma poziom, bo aktualnie jest jedną z moich ulubionych.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z serialu Servant
Copywriterka, absolwentka filologii polskiej i publikowania cyfrowego i sieciowego na UWr. Miłośniczka dobrego jedzenia, podróży i platform streamingowych.