Nowy sezon Szeptów mroku udowadnia, że amerykańska telewizja wciąż potrafi zaskoczyć prostotą i konsekwencją w opowiadaniu historii. Serial, za którego produkcję wykonawczą odpowiadają George R.R. Martin i zmarły niedawno Robert Redford, nie potrzebuje fajerwerków ani szybkiego montażu, by przykuć uwagę widza. Wystarczy surowy krajobraz pustyni, kilka mocnych dialogów i bohaterowie, których ciężar przeszłości czujemy niemal fizycznie.
Akcja nowego sezonu rozpoczyna się w momencie, gdy z plemienia Navajo znikają dwaj chłopcy. Sprawą zajmują się porucznik Joe Leaphorn (Zahn McClarnon) i sierżant Jim Chee (Kiowa Gordon) – duet, który zna się jak mało kto, choć każdy z nich nosi w sobie własne demony. Z pozoru to proste śledztwo, ale szybko okazuje się, że za zaginięciem kryje się coś znacznie mroczniejszego. Do rezerwatu przybywa agentka FBI, a wraz z nią wracają wspomnienia Leaphorna, które miały zostać głęboko zagrzebane. Stara sprawa, nowe ślady, nieuchwytne zło czające się gdzieś między ziemią a snem – wszystko zaczyna się ze sobą łączyć w narracyjny labirynt, z którego nie ma prostego wyjścia.
Już otwierająca scena zdradza, że to nie jest zwykły serial. Pierwsze dźwięki to utwór Davida Bowiego — niby drobny szczegół, ale tonuje emocje, otwiera opowieść, wprowadza klimat, który nie opuszcza widza do końca odcinka. Twórcy doskonale wiedzą, jak prowadzić rytm: z pozoru powolnie, z dużą ilością ciszy i spojrzeń, ale z narastającym napięciem, które nie wynika z pościgów, a z ciężaru niewypowiedzianych słów.
Największą siłą Szeptów mroku jest ich strona wizualna. Kamera z ogromnym wyczuciem pokazuje przestrzeń — pustynne krajobrazy są tu nie tylko tłem, ale i symbolem samotności, pamięci, duchów przeszłości. Pustka, horyzont, kurz i wiatr mówią o bohaterach więcej niż niejeden dialog. W tym sensie serial przypomina najlepsze tradycje amerykańskiego neo-westernu – surowość i realizm spotykają się z duchowością i mitem.

Duet McClarnon–Gordon po raz kolejny udowadnia, że między nimi jest chemia, której nie da się wyreżyserować. McClarnon jako Leaphorn jest powściągliwy, pełen wewnętrznego napięcia i żalu. Każde jego spojrzenie zdradza więcej niż tysiąc słów. Gordon natomiast wnosi młodość, energię, ale też lojalność – w jego postaci czuć ogromny szacunek do partnera i kultury, z której się wywodzi. To właśnie relacja między nimi jest sercem tego sezonu.
Nie sposób też pominąć samego rytmu narracji rodem z Breaking Bad. Serial prowadzi nas przez historię z cierpliwością, jakiej często brakuje współczesnym produkcjom. Zamiast natychmiastowych zwrotów akcji dostajemy gęstą atmosferę, drobne detale i powoli odkrywające się znaczenia. Widz nie jest tu biernym odbiorcą – musi słuchać, patrzeć, dopowiadać.

Po 1. odcinku trudno nie poczuć, że Szepty mroku wracają w dobrej formie. To wciąż opowieść o zbrodni, winie i pamięci, ale przede wszystkim o miejscu i ludziach, którzy próbują zachować równowagę między starym a nowym światem. W czasach, gdy seriale często gubią się w efekciarstwie, Szepty mroku przypominają, że siła telewizji tkwi w ciszy, rytmie i prawdziwych emocjach.
Szepty mroku możecie oglądać na AMC w czwartki o 22:00.
Geek i audiofil. Magister z dziennikarstwa. Naczelny fan X-Men i Elizabeth Olsen. Ogląda w kółko Marvela i stare filmy. Do tego dużo marudzi i słucha muzyki z lat 80.